Выбрать главу

– Zwariowana? – wykrzyknął były oficer Deuxieme. – Szalona! Niewiarygodna!

– Lepiej w nią uwierz.

– Masz żonę i dzieci i mimo to zajmujesz się taką robotą?

– Aleks o niczym ci nie mówił?

– Nawet jeśli coś wspomniał, uznałem to za zasłonę dymną. Nie takie rzeczy już się słyszało. – Bernardine potrząsnął głową i spojrzał z niedowierzaniem na młodszego mężczyznę. – Naprawdę masz rodzinę, od której nie chcesz uciec?

– Chciałbym do nich wrócić najszybciej, jak tylko będę mógł. Na nikim więcej mi nie zależy.

– Ale przecież ty jesteś Jasonem Bourne'em, kameleonem! Nawet największe sławy przestępczego świata drżą na dźwięk twojego nazwiska!

– No, chyba trochę przesadzasz…

– Ani odrobinę! Jason Bourne, ustępujący jedynie Szakalowi…

– Nie! – przerwał mu David Webb. – Jestem od niego lepszy! Zabiję go!

– Doskonale, mon ami – odparł uspokajającym tonem Bernardine, przyglądając się człowiekowi, którego nie był w stanie zrozumieć. – Co mam teraz zrobić?

Bourne odwrócił się od niego i oparł czoło o chłodną szybę; przez kilkanaście sekund oddychał ciężko, aż wreszcie ze spowijającej jego umysł mgły wyłoniły się zarysy nowej strategii. Spojrzał na szereg kamiennych budynków, a szczególnie na jeden z nich, pierwszy z prawej.

– Policja odjechała… – powiedział cicho.

– Zauważyłem to.

– A czy zauważyłeś również, że nikt nie wyszedł z żadnego z pozostałych domów, choć w oknach paliły się światła?

– Byłem zajęty czym innym… Nie, nie zauważyłem. – Nagle Bernardine uniósł brwi, jakby coś sobie przypomniał. – Ale widziałem twarze w oknach, wiele twarzy!

– A jednak nikt nie wyszedł.

– Nic dziwnego. Policja, zamieszanie, ludzie z bronią… Najlepiej zabarykadować się we własnym domu, nie uważasz?

– Nawet wtedy, kiedy zamieszanie się skończyło, a policja odjechała? Chcesz powiedzieć, że wszyscy usiedli znowu przed telewizorami, jakby nic się nie stało? Nikt nie wychylił nosa, żeby porozmawiać z sąsiadami? To nie jest normalne zachowanie, Francois. Wszystko zostało wyreżyserowane.

– Co przez to rozumiesz?

– Jeden człowiek pokazuje się policji i ściąga na siebie uwagę. Mija minuta lub dwie i o żadnym zaskoczeniu nie może już być mowy. Potem pojawia się zgorszona zakonnica – następne dwie minuty, a dla Carlosa całe godziny. Kiedy wreszcie chłopcy wpadają do środka, nic nie znajdują… A kilka chwil później wszystko jakby nigdy nic wraca do normy – nienormalnej normy. Wszystko odbyło się zgodnie z planem, więc nie ma tu miejsca na

zwykłą ludzką ciekawość. Nikt nie wyszedł na ulice, nie widać nawet żadnego zamieszania, oburzenia, które mogłoby się wydawać jak najbardziej zrozumiałe. Ludzie siedzą w domach i chichoczą, zacierając triumfalnie ręce. Czy naprawdę z niczym to ci się nie kojarzy?

Bernardine skinął głową.

– Strategia przygotowana przez doświadczonych profesjonalistów – mruknął.

– Ja też tak przypuszczam.

– Ty nie przypuszczasz, tylko to zauważyłeś, w przeciwieństwie do mnie. Nie staraj się być uprzejmy, Jason. Zbyt długo stałem na bocznym torze. Jestem już za stary, za miękki, nie mam wystarczającej wyobraźni.

– Tak samo jak ja – odparł Bourne. – Tyle tylko, że mam motywację, żeby myśleć jak człowiek, o którym najchętniej bym zapomniał.

– Czy to mówi monsieur Webb?

– Chyba tak.

– Wracając do rzeczy: co mamy?

– Przerażonego piekarza, rozwścieczoną zakonnicę i kilka twarzy w oknach. To niewiele, ale jestem pewien, że jeszcze przed świtem będzie tego trochę więcej.

– Dlaczego?

– Carlos nie ma innego wyboru, jak tylko szybko zwijać interes. Ktoś z jego pretorian zdradził komuś adres kwatery głównej, więc możesz postawić całą swoją emeryturę, jeśli ją jeszcze masz, że zrobi wszystko, żeby go zdemaskować…

– Cofnij się! – syknął Bernardine i wciągnął go w najgłębszy cień przy samej witrynie. – Padnij! Płasko na chodnik!

Obaj mężczyźni przywarli do popękanych, skruszałych płyt; Bourne uniósł lekko głowę, by widzieć ulicę. Z prawej strony nadjechała ciemna furgonetka, niższa i szersza od policyjnej, bez wątpienia wyposażona w znacznie potężniejszy silnik. Jedyne, co upodabniało ją do tej, która przywiozła brygadę antyterrorystyczną, to potężny reflektor… dwa reflektory umocowane po obu stronach przedniej szyby, omiatające snopami światła teren dookoła samochodu. Jason wyciągnął zza paska pożyczoną od Bernardine'a broń, wiedząc, że Francuz ściska już w dłoni swój pistolet. Strumień światła z lewego reflektora przesunął się nad ich głowami.

– Dobra robota – szepnął Jason. – Jak ich zauważyłeś?

– Odbicia latarń w bocznych szybach – odparł również szeptem Francois. – Przez chwilę myślałem, że to mój były kolega wraca, żeby spełnić pogróżkę, to znaczy wywalić mi flaki na ulicę… Mój Boże, popatrz!

Furgonetka minęła dwa budynki, po czym nagle zjechała do krawężnika i zatrzymała się przed trzecim, najbardziej oddalonym od domu, którego adres ustalił człowiek z firmy telefonicznej. Od sklepu, przed którym leżeli Jason i Bernardine, dzieliło ją około sześćdziesięciu metrów. W chwili gdy pojazd znieruchomiał, tylne drzwi otworzyły się na oścież i na jezdnię wyskoczyli czterej mężczyźni z pistoletami maszynowymi w dłoniach; dwaj przebiegli na drugą stronę ulicy, jeden zajął stanowisko pod ścianą budynku, a jeden został przy samochodzie ze swoim MAC- 10 gotowym do strzału.

U szczytu ceglanych schodów pojawił się żółtawy poblask. W drzwiach domu stanął mężczyzna ubrany w czarny płaszcz przeciwdeszczowy i rozejrzał się uważnie dookoła.

– To on? – zapytał szeptem Francois.

– Nie, chyba że ma buty na obcasie i perukę – odparł Jason, sięgając do kieszeni marynarki. – Na pewno go poznam, bo tę twarz stale mam przed oczami. – Wyjął jeden z granatów otrzymanych od Bernardine'a i sprawdził, czy zawleczka da się wyciągnąć jednym ruchem.

– Hej, co ty robisz, do cholery? – zapytał weteran Deuxieme.

– Ten człowiek jest podstawiony – powiedział Bourne spokojnym, niemal obojętnym tonem. – Za chwilę ktoś zajmie jego miejsce i wsiądzie do furgonetki. Najlepiej, żeby usiadł z tyłu, ale to właściwie wszystko jedno.

– Oszalałeś! Zabiją cię! Jaki pożytek będzie miała twoja rodzina z zimnego nieboszczyka?

– Przestałeś myśleć, Francois. Obstawa na pewno usiądzie z tyłu, bo koło kierowcy nie ma dosyć miejsca. Między wsiadaniem do furgonetki a wy siadaniem z niej jest ogromna różnica, przede wszystkim taka, że to drugie odbywa się dużo wolniej… Zanim ten, który będzie ostatni, zdąży zamknąć drzwi, wrzucę do środka granat. Wierz mi, nie mam najmniejszego zamiaru dać się zabić. Zostań tutaj!

Nim Bernardine zdążył zaprotestować, Delta błyskawicznie wyczołgał się na pogrążoną w mroku ulicę; ostry blask dwóch silnych reflektorów sprawiał, że kontrast między ciemnością i światłem był jeszcze większy, co było niezwykle pożądaną z punktu widzenia Bourne'a okolicznością. W tym momencie jedyne poważne niebezpieczeństwo groziło mu ze strony człowieka stojącego przy otwartych drzwiach samochodu. Jason posuwał się stopniowo naprzód, wykorzystując każdą plamę gęściejszego cienia tak samo jak wiele lat temu w delcie Mekongu, kiedy skradał się do zalanego potokami światła obozu jenieckiego. Obserwował uważnie strażnika, sunął do przodu tylko wtedy, kiedy mężczyzna odwracał głowę w innym kierunku, ale jednocześnie starał się nie tracić z pola widzenia człowieka stojącego na ceglanych schodkach.

Nagle pojawiła się jeszcze jedna postać – kobieta z małą walizeczką w jednej i sporą torebką w drugiej ręce. Powiedziała coś do mężczyzny w czarnym płaszczu, a Bourne, wykorzystując fakt, że strażnik przez chwilę skoncentrował na nich uwagę, popełzł po spękanym chodniku i dotarł do takiego miejsca w pobliżu furgonetki, skąd mógł obserwować rozwój sytuacji nie ryzykując jednocześnie, że ktoś go zauważy. Z ulgą spostrzegł, że dwaj uzbrojeni ludzie stojący po tej stronie ulicy mrużą z wysiłkiem oczy, usiłując dojrzeć cokolwiek w ciemności rozpościerającej się poza zasięgiem światła reflektorów. Zważywszy okoliczności, Jason był w wyśmienitej sytuacji. Teraz wszystko zależało od wyczucia czasu, dokładności i doświadczenia nabytego podczas dawno minionych, częściowo zapomnianych lat. Teraz musiał sobie wszystko przypomnieć i zaufać instynktowi. Teraz. Lada chwila koszmar zniknie na zawsze z jego życia…

Zaczęło się! Z wnętrza domu wyszła szybko trzecia postać; mężczyzna był niższy niż ten w czarnym płaszczu, miał na głowie beret, a w ręku teczkę. Powiedział coś do goryla czającego się pod ścianą, ten podbiegł do schodów i z łatwością złapał rzuconą z góry teczkę, przytrzymawszy uprzednio broń lewym ramieniem.