– Mam nadzieję… W tej sprawie zdecydowaliśmy się na dyskretną konsultację z nowojorską policją, a szczególnie z wydziałem zwanym plutonem US.
– Nigdy o nim nie słyszałem.
– Składa się niemal wyłącznie z Amerykanów włoskiego pochodzenia. Nazwali się Uniwersalnymi Sycylijczykami, stąd ten skrót.
– Brzmi ładnie.
– Ale robota paskudna… Według danych zawartych w komputerze Reco- Metropolitan…
– A cóż to jest?
– To ta firma, która zainstalowała automat zgłoszeniowy na Sto Trzydziestej Ósmej Ulicy.
– Przepraszam. Mów dalej, słucham.
– A więc, według danych z komputera, urządzenie zostało wypożyczone pewnej niewielkiej firmie importowej z siedzibą na Jedenastej Alei, kilka przecznic od nabrzeża. Godzinę temu dostaliśmy wydruk wszystkich połączeń telefonicznych tej firmy z ostatnich dwóch miesięcy i wiesz, co znaleźliśmy?
– Nie wiem, ale chciałbym się dowiedzieć – odparł Aleks, zmuszając się do zachowania spokoju.
– Dziewięć rozmów z nie budzącym większych zastrzeżeń numerem w Brooklyn Heights i trzy, w ciągu zaledwie jednej godziny, z zupełnie nie prawdopodobnym numerem na Wall Street.
– Ktoś się pewnie podniecił jakąś transakcją…
– Początkowo też tak myśleliśmy, ale potem poprosiliśmy Sycylijczyków, żeby podzielili się z nami swoją wiedzą na temat Brooklyn Heights.
– DeFazio?
– Ujmijmy to w ten sposób: on tam mieszka, ale telefon jest zarejestrowany na Atlas Coin Vending Machine Company z Long Island.
– Zgadza się. Trochę grubymi nićmi szyte, ale się zgadza,. Co z tym DeFazio?
– To niezbyt wpływowy, ale bardzo ambitny capo z rodziny Giancavallo. Jest skryty, tajemniczy, niebezpieczny… a na domiar złego to pedał.
– A niech to!
– Sycylijczycy kazali nam przysiąc, że tego nie wykorzystamy. Chcą się nim zająć sami.
– Pieprzę ich – powiedział spokojnie Conklin. – Jedną z pierwszych rzeczy, jakich człowiek uczy się w tym zawodzie, jest kłamać w oczy każdemu, komu się da, a już szczególnie wszystkim, którzy są na tyle głupi, żeby ci zaufać. Wykorzystamy to przy pierwszej okazji, kiedy tylko uznamy to za stosowne… A ten drugi numer?
– Należy do jednej z najbardziej wpływowych firm adwokackich na Wall Street.
– "Meduza" – stwierdził bez cienia wahania Aleks.
– Ja też tak uważam. Zajmują dwa piętra i zatrudniają siedemdziesięciu dwóch prawników. Jak znaleźć tego lub tych, którzy nas interesują?
– Nic mnie to nie obchodzi! Najpierw zajmiemy się DeFazio i ludźmi, których wysyła do Paryża, żeby pomagali Szakalowi. To właśnie oni polują na Jasona! Bierzemy się za DeFazio, Peter, taka była umowa!
Holland wyprostował się w fotelu i wpatrzył się w Conklina nieruchomym, świdrującym spojrzeniem.
– Prędzej czy później musiało do tego dojść, prawda, Aleks? – zapytał cicho. – Każdy z nas ma jakieś zobowiązania… Zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, żeby nie dopuścić do śmierci Jasona Bourne'a i jego żony, ale przede wszystkim muszę bronić interesów mojego kraju. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Dla mnie najważniejszą sprawą jest "Meduza" – jak sam ją nazwałeś, ogólnoświatowy kartel, dążący do stworzenia czegoś w rodzaju rządu w rządzie i zdobycia kontroli nad instytucjami kierującymi państwem. Nimi zajmę się przede wszystkim, bez względu na ewentualne ofiary. Mówiąc wprost, przyjacielu – a mam nadzieję, że naprawdę nim jesteś – kwestia życia lub śmierci Jasona Bourne'a i jego żony ma w tej chwili drugo rzędne znaczenie. Przykro mi, Aleks.
– Właśnie po to kazałeś mi tu przyjść, prawda? – zapytał Conklin, opierając się na lasce i wstając z wysiłkiem z kanapy.
– Owszem.
– Masz własny plan gry przeciwko "Meduzie", w którym my nie możemy uczestniczyć?
– Nie możecie. W tym wypadku zachodzi fundamentalny konflikt interesów.
– Też tak uważam. Bez wahania zostawiłbym cię na lodzie, gdyby miało to pomóc Jasonowi albo Marie. Moja osobista opinia w tej sprawie jest taka, że jeśli cały pieprzony rząd Stanów Zjednoczonych nie potrafi załatwić "Meduzy", nie poświęcając jednocześnie dwojga ludzi, którzy tak wiele dla niego zrobili, to nie jest wart nawet funta kłaków!
– Zgadzam się z tobą całkowicie – powiedział Holland, wstając z fotela. – Złożyłem jednak przysięgę i muszę jej dotrzymać.
– Mogę liczyć na jakąś pomoc?
– Na wszystko, co nie przeszkodzi nam w pościgu za "Meduzą".
– Co powiesz na dwa miejsca w wojskowym samolocie lecącym do Paryża?
– Dwa?
– Dla Panova i dla mnie. Byliśmy razem w Hongkongu, więc czemu nie mielibyśmy powtórzyć tego w Paryżu?
– Aleks, ty chyba postradałeś rozum!
– Nie wydaje mi się, żebyś potrafił to zrozumieć, Peter. Żona Mo umarła w dziesięć lat po ślubie, a ja nigdy nie miałem odwagi spróbować. Jason Bourne i Marie są naszą jedyną rodziną. Gdybyś wiedział, jakie ona robi befsztyki!
– Dwa miejsca do Paryża… – powtórzył Holland z pobladłą twarzą.
Rozdział 29
Marie nie spuszczała oka ze swojego męża przechadzającego się gniewnie po pokoju. Przemierzał cały czas tę samą trasę, prowadzącą od biurka do rozjaśnionych blaskiem słońca zasłon w dwóch oknach wychodzących na trawnik przed głównym wejściem do Auberge des Artistes w Barbizon. Zajazd, w którym się zatrzymali, był fragmentem wspomnień Marie, lecz nie Davida. Kiedy jej to powiedział, zamknęła na chwilę oczy, przypominając sobie słowa, które usłyszała wiele lat temu:
"Najważniejsze, żeby unikał wszelkich stresujących sytuacji, szczególnie napięcia związanego z bezpośrednim zagrożeniem życia. Jeśli zauważysz, że jego umysł pogrąża się w takim stanie, a na pewno to zauważysz, powstrzymaj go. Rób, co chcesz – płacz, uderz go, urządź mu scenę, ale zrób wszystko, żeby go powstrzymać". Morris Panov, najlepszy przyjaciel, lekarz i ozdrowieńcza siła kierująca terapią jej męża.
Jak tylko znaleźli się sami, spróbowała go uwieść; okazało się, że był to błąd, gdyż żadne nawet w najmniejszym stopniu nie odczuwało podniecenia. Ale nie czuli się tym zakłopotani, po prostu przytulili się do siebie w łóżku.
– Jesteśmy prawdziwymi geniuszami seksu, nie uważasz? – wyszeptała Marie.
– To na pewno wróci – odparł łagodnie David, po czym Jason odwrócił się od niej i wstał z łóżka. – Muszę zrobić dokładną listę – powiedział, kierując się w stronę małego stolika pełniącego jednocześnie funkcję biurka. – Powinniśmy wiedzieć, gdzie jesteśmy i co nas czeka.
– A ja zadzwonię do Johnny'ego. – Marie również podniosła się i wygładziła spódnicę. – Najpierw porozmawiam z nim, a potem z Jamiem. Powiem mu, że już wkrótce będziemy z powrotem. – Ruszyła do telefonu, ale obcy człowiek, będący jednocześnie jej mężem, zastąpił jej drogę.
– Nie – powiedział Jason Bourne, kręcąc głową.
– Nie będziesz mi mówił, co mam robić, a czego nie! – odparła Marie podniesionym głosem.
– Nie rozumiesz, że po tym, co się wydarzyło na rue de Rivoli, wszystko wygląda zupełnie inaczej?
– Rozumiem tylko tyle, że moje dzieci są kilka tysięcy mil ode mnie, a ja chcę z nimi porozmawiać. Czy ty tego nie rozumiesz?
– Oczywiście, że rozumiem. Tyle tylko, że nie mogę na to pozwolić – odparł Jason.
– Niech pana szlag trafi, panie Bourne!
– Może zechcesz mnie wysłuchać? Porozmawiasz z Johnnym i Jamiem, oboje z nimi porozmawiamy, ale nie stąd i nie teraz, kiedy są na wyspie.
– Jak to…?
– Zaraz zadzwonię do Aleksa i powiem mu, żeby ich natychmiast stamtąd zabrał. Panią Cooper też, ma się rozumieć.
Marie spojrzała na męża rozszerzonymi ze strachu oczami, w których pojawił się błysk zrozumienia.
– O Boże, Carlos!
– Tak jest. Od dzisiaj pozostało mu tylko jedno miejsce, w które może uderzyć bez ryzyka popełnienia błędu – Wyspa Spokoju. Nawet jeśli jeszcze tego nie wie, to wkrótce się dowie, że Jamie i Alison są tam z Johnnym. Ufam twojemu bratu, ale wolę, żeby opuścili wyspę przed zapadnięciem zmroku. Nie wiem, czy Carlos ma jakiegoś człowieka w centrali telefonicznej na Montserrat, ale jestem pewien, że telefonu Aleksa nie da się podsłuchać. Teraz już wiesz, dlaczego nie możesz stąd zadzwonić?
– Skoro tak, to dzwoń do Aleksa, na litość boską! Na co czekasz?
– Nie wiem… – Przez chwilę na twarzy jej męża pojawił się wyraz niepewności. Spojrzał na nią oczami Davida Webba. – Muszę zdecydować, dokąd wysłać dzieci.
– Aleks będzie wiedział, Jason – odparła Marie, zmuszając się do zachowania spokoju. – Zadzwoń!