Webb ponownie zagłębił się w fotelu, ale tym razem był wyraźnie spięty.
Nie spuszczał nieruchomego spojrzenia z twarzy starego przyjaciela, który przez pewien czas był jego największym wrogiem.
– Jeżeli nie zawodzi mnie resztka pamięci, to wydaje mi się, że zgodnie
z oficjalnymi wyjaśnieniami Bourne wywodził się właśnie z "Meduzy".
– Rzeczywiście, ale to było najprostsze wyjaśnienie i najskuteczniejszy kamuflaż – potwierdził Conklin, wytrzymując jego spojrzenie. – Wróciliśmy do Tam Quan i "odkryliśmy", że Bourne był zbzikowanym awanturnikiem z Tasmanii, który zaginął bez wieści w północnowietnamskiej dżungli. Nawet najdrobniejszy szczegół w tym stworzonym ze sporą dozą wyobraźni dossier nie wskazywał na jakiekolwiek powiązania z Waszyngtonem.
– Ale to wszystko kłamstwo, prawda, Aleks? Takie powiązania istniały i nadal istnieją, i Szakal wie o tym. Wiedział o tym już wtedy, gdy znalazł ciebie i Mo w Hongkongu, a właściwie wasze nazwiska w domu na Górze Wiktorii, w którym rzekomo został zastrzelony Jason Bourne. Potwierdziliście to wczoraj w nocy, kiedy spotkaliście się z jego wysłannikami, a on odkrył obecność łudzi z Agencji. Przekonał się, że to, w co wierzył od trzynastu
lat, jest prawdą: żołnierz "Meduzy" pseudonimie Delta był Jasonem Bourne'em, a ten z kolei jest tworem amerykańskiego wywiadu i wciąż żyje. Żyje i ukrywa się, korzystając z ochrony swego rządu.
Conklin rąbnął pięścią w poręcz fotela.
– W jaki sposób udało mu się nas odszukać? Wszystko, dosłownie wszystko odbywało się w ścisłej tajemnicy! Zatroszczyłem się o to wspólnie z McAllisterem!
– Potrafiłbym chyba wymyślić kilka sposobów, ale to teraz nieistotne. Nie mamy czasu. Musimy przystąpić do działania, opierając się na tym, co wiemy… i co wie Carlos. "Meduza", Aleks.
– Chcesz działać? W jaki sposób?
– Skoro Bourne wyłonił się z "Meduzy", to jest jasne, że nasze tajne służby maczały w tym palce, bo jak inaczej znalazłyby sposób, żeby go wykorzystać? Jedyne, czego Szakal jeszcze nie wie, to do jakiego stopnia jest zdeterminowany nasz rząd, a dokładniej rzecz biorąc niektórzy jego członkowie. Dokąd są skłonni się posunąć, żeby utrzymać "Meduzę" w tajemnicy. Jak sam powiedziałeś, przy jej odsłanianiu wiele wpływowych osobistości mogłoby się dotkliwie poparzyć, a na kilku nienagannie czystych garniturach pojawiłyby się brudne plamy.
Conklin zmarszczył brwi i skinął z namysłem głową.
– I nagle, nie wiadomo skąd, mielibyśmy paru własnych Waldheimów.
– Nuy Dap Ranh – szepnął David.
Na dźwięk wypowiedzianych w orientalnym języku słów Aleks uniósł raptownie głowę.
– To jest właśnie klucz do wszystkiego, prawda? – zapytał Webb. – Nuy Dap Ranh… Królowa Wężów,
– Przypomniałeś sobie?
– Dziś rano – odparł Jason Bourne, mierząc Conklina zimnym spojrzeniem. – Kiedy samolot z Marie i dziećmi zniknął we mgle nad portem, nagie znalazłem się na pokładzie innego samolotu, w zupełnie innym czasie. Poprzez szum z głośnika radiostacji wydobywały się trzeszczące słowa: "Królowa Wężów! Królowa Wężów, słyszysz mnie? Odwołuję operację!". Wyłączyłem wtedy radio i rozejrzałem się po kabinie maszyny. Samolot trząsł się
i podskakiwał, jakby miał zamiar za chwilę się rozpaść, a ja zastanawiałem się, którzy z tych ludzi przeżyją, czyja przeżyję, a jeżeli nie, to w jaki sposób zginiemy… Zobaczyłem, że dwaj z nich podwijają rękawy i porównują małe, wstrętne tatuaże na przedramionach, obrzydliwe symbole, które stały się ich obsesją…
– Nuy Dap Ranh – powiedział cicho Conklin. – Głowa kobiety z węża mi zamiast włosów. Królowa Wężów. Ty nie dałeś sobie go zrobić.
– Nigdy nie traktowałem tego jako wyróżnienia.
– Początkowo miał stanowić znak identyfikacyjny, nie rzucający się tak bardzo w oczy jak dystynkcje na mundurze: misterny tatuaż na wewnętrznej stronie przedramienia o wzorze i barwach znanych tylko jednemu artyście w Sajgonie. Nikt nie potrafiłby go podrobić.
– Staruszek zarobił wtedy sporo forsy. Był jedyny w swoim rodzaju.
– Ten tatuaż kazali sobie zrobić wszyscy oficerowie z Kratery Głównej, którzy mieli jakikolwiek związek z, "Meduzą". Przypominali duże, szalone dzieci, bawiące się znalezionymi w pudełku płatków "tajnymi" szyframi.
– To nie były dzieci, Aleks. Na pewno szaleńcy, co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości, ale nie dzieci. Zarazili się groźną chorobą znaną pod nazwą samowola, a przy okazji wielu zbiło niezły majątek. Prawdziwe dzieciaki ginęły wtedy w dżungli, podczas gdy chodzący w nienagannie odprasowanych mundurach oficerowie z Południa wysyłali do Szwajcarii, na Bahnhofstrasse w Zurychu, coraz to nowych kurierów.
– Ostrożnie, Davidzie. Niewykluczone, że mówisz o ludziach zajmujących w naszym obecnym rządzie bardzo ważne stanowiska.
– Którzy to? – zapytał spokojnie Webb, trzymając przed sobą w obu dłoniach szklankę.
– Zatroszczyłem się o to, żeby ci, którzy siedzieli po szyję w śmieciach, zniknęli wraz z upadkiem Sajgonu, ale przez kilka lat nie było mnie tam, a możesz sobie chyba wyobrazić, że niełatwo jest uzyskać od kogokolwiek jakieś informacje na ten temat.
– Mimo to na pewno masz jakieś podejrzenia.
– Jasne, ale nic konkretnego i żadnych dowodów. Tylko domysły oparte na obserwacji stylu życia niektórych osób: rezydencje, na jakie nie powinny moc sobie pozwolić, podróże, na które nie powinno być ich stać, i pozycje zajmowane przez te osoby w radach nadzorczych różnych firm i korporacji, nie uzasadnione w najmniejszym stopniu ani wiedzą, ani doświadczeniem.
– Z twoich słów wynika, że to cała sieć – powiedział David cichym, napiętym głosem Jasona Bourne'a.
– Bardzo misterna i nadzwyczaj elitarna – zgodził się Conklin,
– Przygotuj mi listę, Aleks.
– Będzie niekompletna.
– Więc ogranicz ją na razie do tych ważnych ludzi z rządu, którzy byli przydzieleni do Dowództwa Sajgonu. Ewentualnie dołącz do niej jeszcze tych z ogromnymi majątkami i pełniących w prywatnym sektorze funkcje, jakich nie powinni otrzymać.
– Powtarzam jeszcze raz: taka lista będzie zupełnie bezużyteczna.
– Na pewno nie wtedy, jeśli zdasz się na swój instynkt.
– Co to, do diabła, ma mieć wspólnego z Carlosem?
– Chodzi o część prawdy, Aleks. O niebezpieczną część, możesz być tego pewien, ale autentyczną i dlatego tak bardzo atrakcyjną dla Szakala.
Emerytowany oficer wywiadu wybałuszył oczy na swego przyjaciela. – O czym ty mówisz?
– Właśnie teraz powinna ci pomóc twoja zdolność kreatywnego myślenia. Powiedzmy, że na twojej liście znajdzie się piętnaście lub dwadzieścia nazwisk; możemy założyć, że co najmniej w trzech lub czterech przypadkach uda nam się zdobyć niepodważalne dowody. Kiedy zlokalizujemy dokładnie cele, zaczniemy wywierać nacisk, przekazując z różnych stron tę samą wiadomość: były uczestnik "Meduzy" sfiksował. Człowiek otoczony od wielu lat staranną opieką postanowił odstrzelić głowę Królowej Wężów. Dysponuje wystarczającym zapasem amunicji: nazwiska, czyny, lokalizacje szwajcarskich kont bankowych. A potem – w tym momencie dowiemy się, ile są rzeczywiście warte talenty tak przez nas poważanego i szanowanego świętego Aleksa – szepniemy tu i ówdzie słówko, że istnieje ktoś, komu jeszcze bardziej zależy na tym, żeby dostać w ręce tego niebezpiecznego szaleńca.
– Tym kimś będzie Iljicz Ramirez Sanchez – dokończył cichym głosem Conklin. – Carlos. Szakal. Wkrótce potem (tylko jak to zaaranżować?) dojdzie do spotkania dwóch zainteresowanych stron – zainteresowanych, ma się rozumieć, w usunięciu człowieka stanowiącego zagrożenie. Przy czym z góry wiadomo, że jedna ze stron, złożona z ludzi zajmujących wysokie stanowiska, nie może zaangażować się aktywnie w tę operację, czyż nie tak?
– Mniej więcej, z tą tylko poprawką, że właśnie ci ludzie mogą uzyskać dostęp do informacji na temat aktualnej tożsamości i miejsca pobytu obiektu ich zainteresowania.
– Oczywiście. – Aleks pokiwał z powątpiewaniem głową. – Wystarczy, że machną czarodziejską różdżką, a wszystkie zabezpieczenia znikną, dając im dostęp do najpilniej strzeżonych tajemnic.
– Właśnie tak – odparł zdecydowanie David. – Dlatego że ten; kto się spotka z wysłannikami Carlosa, musi być tak wysoko postawiony, żeby Szakal nie miał innej możliwości, jak tylko podjąć współpracę. Nie może żywić żadnych, choćby najmniejszych wątpliwości ani podejrzeń,