– Czy chciałbyś również, żebym kazał różom kwitnąć w czasie styczniowej burzy śnieżnej w Montanie?
– Czemu nie. To wszystko musi nastąpić w ciągu najbliższego dnia lub dwóch, kiedy Carlos nie ochłonął jeszcze po tym, co wydarzyło się przy Smithsonian Institution.
– Niemożliwe! To znaczy, jasne, że spróbuję. Założę tu sobie główną kwa terę i każę przysłać z Langley wszystko, czego potrzebuję, pod Cztery- Zero, oczywiście… Cholernie bym nie chciał przepłoszyć tego kogoś z hotelu Mayflower.
– Ktokolwiek to jest, nie wydaje mi się, żeby zniknął tak szybko – odparł Webb. – Szakal nie dopuściłby do tego, żeby w jego planie powstała nagle tak ogromna dziura.
– Szakal? Sądzisz, że to może być on?
– Na pewno nie osobiście. To musi być ktoś, kto mógłby nosić na piersi tabliczkę z napisem "Jestem współpracownikiem Carlosa", a my i tak byśmy mu nie uwierzyli.
– Chińczyk?
– Może, Oczywiście, nie dam za to głowy, bo nawet kiedy Szakal działa pozornie bez sensu, to w takim jego postępowaniu jest dużo logiki.
– Słyszę człowieka z przeszłości. Człowieka, który nigdy nie istniał.
– Istniał, Aleks, zapewniam cię. Właśnie teraz wrócił.
Conklin spojrzał w kierunku drzwi pokoju; słowa Davida przypomniały mu o czymś.
– Gdzie masz walizkę? – zapytał. – Chyba przywiozłeś jakieś ubranie, prawda?
– Nie, nie przywiozłem. To, które mam teraz na sobie, wyląduje w kanale, jak tylko kupię nowe. Najpierw jednak muszę się spotkać z jeszcze jednym przyjacielem, także geniuszem, mieszkającym w niezbyt sympatycznej dzielnicy miasta;
– Pozwól, że zgadnę – uśmiechnął się emerytowany oficer wywiadu. – To starszy wiekiem Murzyn o nieprawdopodobnym imieniu Kaktus, najlepszy specjalista w dziedzinie fałszywych paszportów, praw jazdy i kart kredytowych.
– Właśnie on,
– Wszystko, czego potrzebujesz, mogłaby ci załatwić Agencja.
– Nie tak dobrze i nie tak dyskretnie. Nie wolno mi zostawić żadnego śladu, nawet oznaczonego symbolem Cztery- Zero. To indywidualna operacja.
– W porządku. Co potem?
– Musisz zabrać się ostro do pracy, agencie. Do jutra rano trzeba zdrowo potrząsnąć kilkoma ludźmi w tym mieście.
– Do jutra…? Niemożliwe!
– Nie dla ciebie. Nie dla świętego Aleksa, księcia wszystkich tajnych operacji.
– Możesz sobie gadać, co chcesz. Wyszedłem już z wprawy,
– Szybko ją odzyskasz. To dokładnie tak samo jak z seksem albo jazdą na rowerze.
– A ty? Co ty będziesz robił?
– Po konsultacji z Kaktusem wynajmę pokój w hotelu Mayflower – odparł Jason Bourne.
Culver Parnell, magnat hotelowy z Atlanty, którego dwudziestoletnie panowanie w tym przemyśle zaowocowało wreszcie posadą szefa protokołu Białego Domu, cisnął z wściekłością słuchawkę na widełki i nabazgrał w leżącym przed nim notesie kolejne, szóste już nieprzyzwoite słowo. Pełniąca tę funkcję za rządów poprzedniej administracji kobieta nie miała najmniejsze- go pojęcia o politycznym kluczu obowiązującym podczas układania listy zapraszanych do Białego Domu gości i Culver Parnell, w wyniku następujące zawsze po wybojach wymiany personelu, zastąpił ją na tym stanowisku. Za- raz potem, ku swej ogromnej Irytacji, znalazł się w stanie wojny ze swoim pierwszym zastępcą, również kobietą w średnim wieku, również absolwentką jednej z tych cholernie ekskluzywnych uczelni ze Wschodniego Wybrzeża, a co gorsza, osobą bardzo popularną w towarzyskich kręgach Waszyngtonu, przekazującą- sporą część zarobków na rzecz jakiejś idiotycznej grupy baletowej, której członkowie wy stępowali najczęściej w samej bieliźnie, a czasem nawet bez niej.
– Niech to szlag trafi! – wybuchnął Culver, przeczesując palcami szpakowate włosy. Podniósł słuchawkę i wystukał czterocyfrowy numer. – Daj mi Redheada, ślicznotko – powiedział, celowo podkreślając swój i tak doskonale słyszalny południowy akcent.
– Tak jest, proszę pana! – zaszczebiotała zachwycona sekretarka. – Właśnie z kimś rozmawia, ale zaraz mu przerwę. Jedną chwileczkę, panie Parnell.
– Jesteś uroczą brzoskwinką, dziecinko.
– Dziękuję! Już pana łączę.
To zawsze działa, pomyślał Culver. Za pomocą odrobiny aromatycznego olejku magnolii można osiągnąć znacznie więcej, niż skrzypiąc niczym stary dąb. Ta jego cholerna zastępczyni musi się jeszcze tego nauczyć: mówi tak, jakby jakiś durny dentysta skleił jej pieprzone zęby szybko schnącym cementem.
– To ty, Cull? – przerwał jego rozmyślania głos Redheada. Szybko do pisał siódmy obsceniczny wyraz.
– To ja, chłopcze, ale nie sam, tylko z kupą cholernych kłopotów! Ta frymuśna dziwka znowu robi swoje! Zaprosiłem na dwudziestego piątego paru ludzi z Wall Street, wiesz, na to przyjęcie dla nowego francuskiego ambasadora, a ona mi mówi, że musimy jeszcze znaleźć miejsce dla jakichś baletowych dziwolągów! Mało tego, podobno Pierwsza Dama bardzo chciałaby ich poznać. Cholera! Akurat ci chłopcy prowadzą z Francuzami masę interesów i to spotkanie wyniosłoby ich na samą górę, bo każdy szczur na giełdzie by myślał, że mają teraz nie wiadomo jakie dojścia.
– Daj spokój, Cull – przerwał mu ponurym tonem Redhead. – Szykuje się nam dużo większy problem, a w dodatku nie bardzo wiem, o co właściwie chodzi.
– O czym mówisz, do diabła?
– Czy wtedy, kiedy byliśmy w Sajgonie "słyszałeś'' o czymś lub o kimś zwanym Królową Wężów?
– Słyszałem o wężowych oczach, ale nie o żadnej królowej. Dlaczego pytasz?
– Facet, z którym przed chwilą rozmawiałem – podobno ma zadzwonić za pięć minut – sprawiał wrażenie, jakby chciał mnie nastraszyć. Naprawdę, Cull! Wspomniał o Sajgonie, powiedział, że wydarzyło się wtedy coś okropnego, i kilka razy powtórzył o tej Królowej Wężów, jakby oczekiwał, że za raz schowam się do mysiej dziury.
– Ja się zajmę tym sukinsynem! – ryknął Parnell – Wiem, co to ma znaczyć! To ta cholerna dziwka, ona jest tą Królową Wężów; Daj mu mój numer i powiedz, że wiem o wszystkim.
– Czy w takim razie mógłbyś i mnie oświecić, Cull?
– Przecież ty też tam byłeś, Redhead… No więc, zorganizowaliśmy sobie kilka małych kasyn i paru z nas sporo tam przegrało, ale przecież żołnierze zawsze to robili, już od chwili, kiedy rzucali kośćmi o szaty Chrystusa! Potem podnieśliśmy to na trochę wyższy poziom, a nawet zatrudniliśmy trochę panienek, które i tak szwendały się po ulicy… ta moja elegancka, pieprzona zastępczyni myśli, że znalazła na mnie haczyk, a zaczęła od ciebie, bo wszyscy wiedzą, że jesteśmy kumplami. Powiedz temu sukinsynowi, żeby zadzwonił do mnie, a już ja mu powiem, co myślę o nim i o tej suce! Popełniła duży błąd. Chłopcy z Wall Street będą na tym przyjęciu, a jej tancerzyki pocałują klamkę!
– W porządku, Cull. Skieruję go do ciebie – powiedział Redhead, znany skądinąd jako wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, po czym odłożył
Stojący na biurku Parnella telefon zadzwonił w cztery minuty później.
– Królowa Wężów, Culver! Mamy kłopoty!
– Posłuchaj mnie, durna pało, a dowiesz się, kto naprawdę ma kłopoty! To nie jest żadna królowa, tylko suka. Może któryś z jej trzydziestu lub czterdziestu eunuchowatych mężów przegrał w Sajgonie trochę jej posagowych pieniędzy, ale nikogo to wtedy nie obchodziło i nie obchodzi teraz, a już szczególnie byłego pułkownika marines, który zawsze lubił pograć ostro w pokera, a teraz urzęduje w Gabinecie Owalnym. Mało tego, ty wykastrowany śmierdzielu! Jeśli się dowie, że ta dziwka usiłuje teraz oczerniać naszych dzielnych chłopców, którzy chcieli się tylko trochę odprężyć podczas…
W Vienna, w stanie Wirginia, Aleksander Conklin odłożył słuchawkę. Pudło numer jeden i dwa. Poza tym nigdy nie słyszał o Culverze Parnellu.
Albert Armbruster, przewodniczący Federalnej Komisji Handlu, zaklął głośno w wypełnionej parą łazience, słysząc dobiegający zza drzwi wrzaskliwy głos swojej żony.
– O co, do diabła, chodzi? Nie mogę nawet spokojnie wziąć prysznicu?
– To może być Biały Dom, Al! Wiesz, jak oni zawsze mówią – prawie ich nie słychać i bez przerwy powtarzają, że to bardzo pilne.
– Cholera! – warknął przewodniczący. Otworzył szklane drzwi i nagi podszedł do zainstalowanego na ścianie telefonu. – Mówi Armbruster. O co chodzi?
– Zaistniała kryzysowa sytuacja, która wymaga podjęcia natychmiastowego działania.
– Czy to Biały Dom?