Выбрать главу

– Obawiam się, że nie rozumiem.

– Dlatego że ani wy, ani wasi kiepscy intelektualiści nigdy nie byliście w stanie zrozumieć tego, co my zrozumieliśmy od samego początku. "Das Kapitał", panie Bourne, przewidywał stopniowe dochodzenie do społeczeństwa sprawiedliwego zarówno pod względem ekonomicznym, jak i politycznym, ale nigdzie nie zostało powiedziane nic o formie państwa. Wiadomo tylko tyle, że nie może ono być takie, jakie było.

– Szczerze mówiąc, nie jestem specjalistą w tej dziedzinie.

– Wcale nie musi pan nim być. Przy odrobinie szczęścia za sto lat będzie pan socjalistą, a my kapitalistami.

Z łazienki Aleksa przestał dochodzić szum wody.

– Proszę mi coś powiedzieć – zwrócił się Jason do Rosjanina. – Czy mógłby pan go zabić?

– Oczywiście. Tak samo jak on mnie, czyli z ogromnym bólem i tylko w razie absolutnej konieczności. Obaj jesteśmy profesjonalistami i zdajemy sobie z tego sprawę, choć często nie budzi to naszego entuzjazmu.

– W takim razie nie jestem w stanie was zrozumieć.

– I niech pan nawet nie próbuje, panie Bourne. Jeszcze pan do tego nie doszedł. Jest pan blisko, ale jeszcze trochę brakuje.

– Czy mógłby mi pan to wyjaśnić?

– Dotarłeś do przełomowego momentu swojego życia, Jason… Mogę tak do ciebie mówić?

– Jasne.

– Masz teraz około pięćdziesiątki, prawda?

– Zgadza się. Za parę miesięcy skończę pięćdziesiąt jeden. Co z tego?

– Aleksiej i ja przekroczyliśmy już sześćdziesiątkę. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jaka to ogromna różnica?

– A skąd niby miałbym wiedzieć?

– Więc pozwól, że ci wyjaśnię. W dalszym ciągu widzisz siebie jako młodego człowieka wykonującego błyskawicznie i bezbłędnie wszystko, co sobie zaplanował, i pod wieloma względami masz rację. Jesteś sprawny, bardzo silny – jednym słowem jesteś panem własnego ciała. Jednak prędzej czy później nadejdzie taka chwila, kiedy ciało będzie jeszcze sprawne, ale umysł przestanie być zdolny do podejmowania natychmiastowych decyzji. Krótko mówiąc, przestaniesz się tak bardzo o siebie troszczyć, natomiast zaczniesz się zastanawiać, czy powinieneś się cieszyć, czy martwić tym, że udało ci się przeżyć.

– Czy chcesz przez to powiedzieć, że jednak nie mógłbyś zabić Aleksa?

– Nie licz na to, Jasonie Bourne czy Davidzie jakiś tam.

Do salonu wszedł Conklin. Utykał bardziej niż zwykle, a jego twarz była wykrzywiona bolesnym grymasem.

– Chodźmy – powiedział.

– Źle ją przypiąłeś? – zapytał Jason. – Czy mam…

– Daj spokój! – przerwał mu niecierpliwie Aleks. – Trzeba być akrobatą, żeby dosięgnąć do tych wszystkich klamer i zatrzasków.

Bourne zrozumiał wymówkę i postanowił zrezygnować na przyszłość z wszelkich prób pomocy przy mocowaniu protezy. Krupkin obrzucił Aleksa spojrzeniem, w którym współczucie walczyło o lepsze ze zdziwieniem i podziwem, i powiedział:

– Samochód czeka na Swierdłowskiej, bo tam mniej rzuca się w oczy. Każę portierowi, żeby go sprowadził przed wejście.

– Dziękuję – odparł z wdzięcznością Conklin.

Ekskluzywne mieszkanie przy ulicy Sadowej mieściło się we wzniesionym z kamienia starym budynku, który podobnie jak hotel Metropol dawał wyobrażenie o architektonicznych gustach obowiązujących w cesarstwie rosyjskim u schyłku ubiegłego stulecia. Apartamenty służyły głównie przybywającym z dłuższymi lub krótszymi wizytami dygnitarzom i były specjalnie do tego przygotowane, to znaczy miały zainstalowane urządzenia podsłuchowe, dozorcy zaś, portierzy i sprzątające kobiety albo pracowali dla KGB, albo byli często przez KGB przesłuchiwani. Ściany pokoi okrywał czerwony welur, a ozdobne meble pamiętały jeszcze czasy ancient regime. W salonie, po prawej stronie ogromnego kominka, stał przedmiot jakby przeniesiony z koszmarnego snu dekoratora wnętrz: wielka, czarna jak noc szafka, a w niej telewizor i stojące jeden nad drugim magnetowidy, każdy na inny rodzaj kaset.

Drugim elementem, który zupełnie nie pasował do wystroju pomieszczenia i z całą pewnością mógł obrazić poczucie estetyki dawnych książąt, był mocno zbudowany mężczyzna w wymiętym, rozchełstanym i poplamionym jedzeniem mundurze. Mężczyzna miał nalaną twarz i krótko ostrzyżone włosy, a rzucający się natychmiast w oczy brak jednego z przednich zębów i brudnożółty kolor pozostałych świadczyły jednoznacznie o braku zaufania do radzieckich stomatologów. Twarz, podobnie jak i cała postać, zdradzała prostego chłopa; wrażenie to potwierdzały chytrze zmrużone, niezbyt bystre oczy.

– Mój angielski nie bardzo dobry – poinformował nowo przybyłych komisarz numer jeden, skinąwszy im głową – ale wszystko rozumiem. Dla was nie mam nazwisko ani pozycja. Mówcie mi pułkownik, tak? Ja jestem więcej, ale wszyscy Amerykanie myślą, że u nas w Komitecie każdy jest pułkownik, da? Okay?

– Mówię po rosyjsku – odparł Aleks. – Jeśli pan woli, możemy rozmawiać w tym języku, a ja będę wszystko tłumaczył mojemu koledze.

– Ha, ha! – ryknął śmiechem pułkownik. – Krupkin nie może was oszukać, tak?

– Rzeczywiście, nie może.

– To dobrze. On mówi za szybko, da? Nawet w rosyjski jego słowa lecą jak kule.

– Tak samo, kiedy mówi po francusku, pułkowniku.

– Skoro już o tym mowa… – wtrącił się Dymitr. – Może przeszlibyśmy do sprawy, towarzyszu? Nasz współpracownik z placu Dzierżyńskiego kazał nam natychmiast tutaj przyjechać.

– Da, natychmiast! – Oficer KGB podszedł do szafki z telewizorem i magnetowidami, wziął pilota i odwrócił się do pozostałych. – Ja mówić angielski, dobre ćwiczenie… Chodźcie, patrzcie. Wszystko na kasecie. Cały materiał zrobiony kobiety i mężczyźni, którzy nie znają francuskiego.

– Wybraliśmy tych, którzy z całą pewnością nie zostali skaptowani przez Szakala – wyjaśnił Krupkin.

– Patrzcie! – powtórzył pułkownik, naciskając przycisk odtwarzania. Na ekranie telewizora pojawił się drżący i skaczący obraz. Większość ujęć była wykonywana z ręki, najczęściej z jadącego lub stojącego samochodu. Kolejne sceny przedstawiały różnych ludzi chodzących po ulicach Moskwy, wsiadających do rządowych limuzyn, jadących nimi za miasto, bocznymi drogami. Za każdym razem, kiedy śledzony obiekt spotykał się z kimś, operator wykonywał zbliżenia twarzy tych osób. Fragmenty zarejestrowane we wnętrzach były ciemne i niewyraźne z powodu niewystarczającego światła i braku wprawy człowieka obsługującego ukrytą kamerę.

– Ta to droga dziwka! – roześmiał się pułkownik, kiedy na ekranie pojawił się sześćdziesięciokilkuletni mężczyzna wsiadający do windy ze znacznie młodszą od siebie kobietą. – Hotel Słoneczny na Warszawskiej. Jak to pokażę generałowi, chyba da mi wszystko, co będę chciał, no nie?

Po kilku minutach projekcji Krupkina i dwóch Amerykanów zaczęła powoli nużyć długa i monotonna parada nieznajomych postaci. W pewnej chwili na ekranie pojawiła się duża świątynia, a wokół niej tłum ludzi. Lekko przyćmione oświetlenie wskazywało na to, że zdjęcia wykonano wczesnym wieczorem.

– Cerkiew Wasyla Błogosławionego na placu Czerwonym – wyjaśnił Krupkin. – Teraz jest tam muzeum, nawet bardzo interesujące, ale mimo to od czasu do czasu jacyś fanatycy – zwykle z zagranicy – odprawiają nabożeństwo. Nikt im nie przeszkadza, co rzecz jasna doprowadza ich do białej gorączki.

Obraz ściemniał, stracił na ostrości i zaczaj się dziko kołysać; operator wszedł do wnętrza cerkwi, potrącany i popychany przez tłoczących się tam ludzi. Po chwili podskoki ustały – najprawdopodobniej agent oparł kamerę o jeden z filarów podtrzymujących wysokie sklepienie. W centrum ekranu znajdował się zaawansowany wiekiem mężczyzna o zupełnie siwych włosach, kontrastujących mocno z czernią lekkiego, nieprzemakalnego płaszcza.

Szedł powoli wzdłuż bocznej nawy, przypatrując się wiszącym na ścianach ikonom i wysokim, majestatycznym witrażom.

– Rodczenko – poinformował widzów przyciszonym głosem pułkownik w wymiętym mundurze. – Wielki Rodczenko.

Mężczyzna dotarł do zakątka katedry oświetlonego migotliwym blaskiem dwóch dużych świec. Kamera podskoczyła raptownie, kiedy operator wszedł na jakieś podwyższenie; zaraz potem uruchomił teleobiektyw i obraz stał się bardziej szczegółowy. Siwowłosy człowiek podszedł do innego mężczyzny – łysiejącego, szczupłego, ubranego w sutannę.

– To on! – ryknął Bourne. – Carlos! Na ekranie pojawiła się trzecia osoba.

– Boże! – wykrzyknął Conklin. – Niech pan to zatrzyma! – Komisarz natychmiast wcisnął pauzę i obraz znieruchomiał, odrobinę drżący, ale w miarę stabilny. – Poznajesz go, Davidzie?