– Gówno mnie obchodzą jego ręce i nogi! Co z głową?
– Prawdopodobnie w porządku. Pielęgniarka oddziałowa skarżyła się, że jest okropnym pacjentem.
– Dzięki Bogu!
– Zawsze wydawało mi się, że jesteś agnostykiem.
– To symboliczne wyrażenie. Skonsultuj się z Mo, on ci wytłumaczy. – Jason dopiero teraz zauważył pistolet za paskiem Aleksa. – Nie sądzisz, że to może za bardzo rzucać się w oczy?
– Komu?
– Na przykład obsłudze – odparł Bourne. – Zadzwoniłem po coś do jedzenia i duży dzbanek kawy.
– Nic z tego. Krupkin kazał nam nikogo nie wpuszczać, a ja dałem mu słowo.
– To trąci paranoją…
– Też tak uważam, ale jesteśmy na jego terenie. Okna to również jego pomysł.
– Zaczekaj! – wykrzyknął Bourne. – A jeśli ma rację?
– Mało prawdopodobne, chociaż niewykluczone. Tyle tylko, że… – Aleks nie dokończył, bo Jason wyszarpnął spod marynarki swój egzemplarz graza i ruszył w kierunku drzwi apartamentu.
– Co robisz? – wykrzyknął Conklin.
– Chyba zbytnio ufam przeczuciom twojego przyjaciela, ale może warto zaryzykować… Stań tam – polecił Bourne, wskazując przeciwny kąt pokoju. – Drzwi będą otwarte, a kiedy kelner zapuka, powiedz mu po rosyjsku, żeby wszedł.
– A gdzie ty będziesz?
– We wnęce na korytarzu jest automat z lodami. Oczywiście nie działa, a obok stoi automat z pepsi, naturalnie też zepsuty. Jest tam jeszcze dość miejsca, żeby się schować.
– Dzięki Ci, Boże, że stworzyłeś kapitalistów, choć potem skierowałeś ich na błędną ścieżkę! Ruszaj!
Delta uchylił drzwi, wysunął ostrożnie głowę, rozejrzał się w obie strony, po czym wypadł na korytarz i popędził do głębokiej wnęki, gdzie stały dwie nieczynne maszyny. Wślizgnął się między bok jednej z nich a ścianę i lekko przykucnąwszy, zamarł w oczekiwaniu, czując, jak błyskawicznie drętwieją mu nogi, a w kolanach i napiętych mięśniach rodzą się ogniska dokuczliwego bólu; jeszcze kilka lat temu nie doświadczał żadnych nieprzyjemnych dolegliwości tego rodzaju. Na szczęście po niezbyt długim czasie usłyszał szelest kół toczących się po dywanowej wykładzinie. Szmer narastał coraz bardziej, aż wreszcie jego oczom ukazał się pchany przez kelnera wózek, nakryty długą, sięgającą niemal do podłogi serwetą. Bourne przyjrzał się uważnie kelnerowi, kiedy ten stanął przed drzwiami apartamentu; miał najwyżej dwadzieścia lat, był jasnowłosy, dość niski, poruszał się z wystudiowaną, typową w tym zawodzie uniżonością. Zapukał nieśmiało do drzwi. Żaden z niego Carlos, pomyślał Bourne, podnosząc się z niewygodnej pozycji. Usłyszał przytłumiony głos Conklina, zezwalający kelnerowi na wejście; kiedy chłopak otworzył drzwi i zaczął pchać wózek do wnętrza, Jason schował pistolet pod marynarkę i nachylił się, żeby rozmasować zdrętwiałe mięśnie łydki.
Wszystko, co nastąpiło potem, miało szybkość spienionej fali rozbijającej się o urwisty brzeg. Ubrana na czarno postać wypadła zza załomu korytarza i runęła w kierunku wejścia do apartamentu, mijając wnękę z maszynami. Bourne przypadł do ściany; to był Szakal!
Rozdział 38
Szaleństwo! Rozpędzony Carlos uderzył prawym ramieniem w kelnera, odrzucając chłopaka na bok i przewracając na podłogę zastawiony stolik; potrawy i napoje wylądowały na ścianie i pokrytej dywanową wykładziną podłodze. Niespodziewanie kelner odepchnął się od ściany korytarza i w półobrocie wyszarpnął zza paska pistolet; Szakal albo wyczuł ten ruch, albo dostrzegł go kątem oka, bo odwrócił się gwałtownie i posłał z biodra krótką serię. Pociski rzuciły młodego Rosjanina z powrotem na ścianę, rozrywając jego pierś i głowę. W tej okropnej, jakby zawieszonej w wieczności chwili, muszka na lufie broni Jasona zahaczyła o pasek spodni. Szarpnął z całej siły, uwalniając pistolet wraz ze strzępem materiału, i w tym samym ułamku sekundy poczuł na sobie triumfujący, szalony wzrok mordercy.
Ledwie Bourne zdołał skulić się w szczelinie między ścianą niszy a bokiem maszyny z pepsi- colą, a Szakal już ponownie nacisnął spust i grad kul posypał się na oba automaty, przebijając aluminiowe ścianki i tłukąc w drobny mak frontowe szyby. Jason przeturlał się po podłodze pod przeciwną ścianę korytarza, naciskając spust tak szybko, jak tylko było możliwe. Odpowiedziały mu strzały, ale nie z broni maszynowej! Aleks zaczął strzelać z wnętrza apartamentu! Wzięli Carlosa w krzyżowy ogień! A więc to było możliwe, wszystko mogło się skończyć tutaj, w hotelowym korytarzu w Moskwie! Boże, spraw, żeby tak się stało!
Szakal wrzasnął; był to rozpaczliwy ryk trafionego zwierzęcia. Bourne rzucił się z powrotem do niszy, przez ułamek sekundy zdekoncentrowany odgłosami dobiegającymi z działającego ni stąd, ni zowąd automatu z lodami. Wepchnąwszy się w ciasną szczelinę, zaczął wysuwać ostrożnie głowę poza chroniący go załom ściany, ale właśnie w tej chwili na korytarzu rozpętało się istne piekło. Niczym wściekłe, osaczone zwierzę Carlos kręcił się z zawrotną szybkością dookoła własnej osi, zaciskając cały czas palec na spuście pistoletu, jakby starał się odepchnąć ulewą pocisków niewidoczne, napierające zewsząd na niego ściany. Z drugiego końca korytarza dobiegły dwa przeraźliwe krzyki, męski i kobiecy; jakaś para została ranna lub zabita jedną z wystrzeliwanych na oślep serii.
– Padnij! – ryknął z wnętrza apartamentu Conklin. – Kryj się! Pod ścianę!
Bourne posłuchał instynktownie, nie rozumiejąc dlaczego, wiedział tylko tyle, że ma się skulić w kłębek i osłonić głowę. Za róg! W chwili, kiedy tam się rzucił, ścianami zakołysała pierwsza eksplozja, a zaraz potem druga, znacznie głośniejsza, w samym korytarzu. Granaty!
Dym zmieszał się z opadającym tynkiem i potrzaskanym szkłem. Strzały! Dziewięć, jeden po drugim… Graz buria! Aleks! Jason poderwał się z podłogi i wypadł zza zakrętu korytarza. Conklin stał w drzwiach apartamentu przy przewróconym stoliku; wyrzucił pusty magazynek, a teraz rozpaczliwie przetrząsał kieszenie w poszukiwaniu następnego.
– Nie mam! – krzyknął z gniewem na widok Bourne'a. – Uciekł za róg, w następny korytarz, a ja nie mam czym strzelać!
– Za to ja mam, a w dodatku jestem szybszy od ciebie – odparł Jason, zmieniając magazynek w swoim pistolecie. – Wracaj do pokoju i zadzwoń na dół. Powiedz im, żeby usunęli wszystkich ludzi.
– Krupkin kazał…
– Nic mnie nie obchodzi, co kazał! Powiedz, żeby unieruchomili windy, zabarykadowali schody i trzymali się z daleka od tego piętra.
– Rozumiem, ale…
– Zrób to!
Bourne popędził przed siebie korytarzem. Kiedy dotarł do leżącej na podłodze pary, dostrzegł, że mężczyzna i kobieta jednak się poruszają, choć obydwoje byli ranni.
– Sprowadź pomoc! – krzyknął przez ramię do Aleksa, który kuśtykając, przeciskał się właśnie obok przewróconego stolika. – Oni żyją! Niech idą tymi schodami! – dodał, wskazując na oznaczone zieloną strzałką drzwi: po przeciwnej stronie korytarza. – Tylko tymi, rozumiesz?
Rozpoczęło się polowanie, znacznie utrudnione przez fakt, że wiadomość o strzelaninie na dziewiątym piętrze rozeszła się po niemal całym hotelu. Nie trzeba było wielkiej wyobraźni, żeby zobaczyć za zamkniętymi drzwiami przerażonych odgłosem bliskiej kanonady ludzi, nakręcających rozpaczliwie numer recepcji i wzywających pomocy. Szanse na dyskretne użycie przebranej w cywilne ubrania grupy operacyjnej zniknęły w chwili, gdy Carlos po raz pierwszy nacisnął spust pistoletu.
Gdzie mógł teraz być? Na drugim końcu długiego korytarza znajdowały się jeszcze jedne schody, ale idąc w ich kierunku, mijało się co najmniej piętnaście drzwi do pokojów. Carlos nie był głupcem; zraniony wykorzysta każdą taktykę, jaką zdążył wypróbować podczas trwającej już kilka dziesiątków lat walki o przetrwanie, zrobi wszystko, żeby zabić tego, na którego śmierci zależało mu bardziej niż na własnym życiu. Potem może już zginąć… Bourne uświadomił sobie niespodziewanie, że jego analiza jest stuprocentowo trafna, bo opisując Szakala, myślał jednocześnie o sobie. Jak to określił stary Fontaine na Wyspie Spokoju? Siedzieli wtedy obaj na poddaszu i obserwowali przechodzącą koło pensjonatu procesję księży, wiedząc o tym, że jeden z nich został kupiony przez Szakala. "Dwa starzejące się lwy, które walczą wściekle ze sobą, nie przejmując się ani trochę tym, kto zginie razem z nimi" – tak właśnie powiedział człowiek, który oddał swoje życie za kogoś zupełnie obcego tylko dlatego, że jego własne nie miało już sensu, odkąd umarła kobieta, którą kochał. Zbliżając się ostrożnie do pierwszych drzwi po lewej stronie, Jason zastanawiał się, czy potrafiłby postąpić tak samo. Bardzo chciał żyć, oczywiście z Marie i dziećmi, ale gdyby jej zabrakło… Czy życie przedstawiałoby wtedy dla niego jakąś wartość? Czy miałby dość odwagi, żeby z niego zrezygnować, gdyby dostrzegł w jakimś człowieku cząstkę dawnego siebie?