Выбрать главу

Schodził piętro za piętrem, śledząc wzrokiem plamy świeżej krwi, teraz znacznie większe i wyraźniejsze. Druga rana była zbyt poważna, żeby Carlos mógł powstrzymać krwawienie. Sądząc po śladach, dwa razy próbował to uczynić, ale po kilku krokach jego wysiłki spełzały na niczym, o czym świadczyły pozostawione na stopniach szerokie, szkarłatne smugi.

Drugie piętro, pierwsze… Pozostał już tylko parter! Szakal znalazł się w pułapce! Gdzieś tam, w zaczynającej się pod stopami Bourne'a ciemności, czekał na swoją śmierć jego największy wróg. Jason zatrzymał się, wyjął z kieszeni pudełko hotelowych zapałek, podpalił je i rzucił przez poręcz, gotów w każdej chwili nacisnąć spust i zasypać gradem pocisków wszystko, co ukazałoby się w migotliwym blasku.

Nie zobaczył nic, zupełnie nic! Betonowy podest był pusty. Niemożliwe! Jason zbiegł po ostatnim odcinku schodów i załomotał pięściami w drzwi prowadzące do głównego holu.

– Szto? – krzyknął ktoś po rosyjsku. – Kto tam?

– Jestem Amerykaninem! Współpracuję z KGB! Wpuśćcie mnie!

– Szto?

– Rozumiem! – odezwał się inny głos. – Tylko niech pan pamięta, że wyjdzie pan prosto pod nasze lufy!

– Pamiętam! – odkrzyknął Jason, w ostatniej chwili przypominając sobie, że wciąż ściska w dłoniach pistolet Szakala; rzucił go na podłogę. Drzwi otworzyły się z trzaskiem.

– Da! – powiedział milicjant, po czym spostrzegł leżącą na podłodze broń i natychmiast zmienił zdanie. – Niet! – ryknął.

– Nie za szto! – wysapał Krupkin, wpadając między Bourne'a a oficera milicji.

– Poczemu?

– Komitet!

– Priekrasno. – Milicjant skinął posłusznie głową, ale pozostał na miejscu.

– Co robisz? – zapytał zadyszany Krupkin. – Cały parter jest oczyszczony z ludzi, a nasz oddział czeka na pozycjach.

– On już był tutaj! – wyszeptał Bourne, jakby chcąc, żeby nienaturalnie ściszony głos dodał większej wagi jego słowom.

– Szakal? – zapytał ze zdumieniem Krupkin.

– Schodził tymi schodami! Na pewno nie został na żadnym piętrze, bo drzwi można otworzyć tylko od strony korytarza.

– Skażi! – Krupkin zwrócił się do wyprężonego milicjanta. – Czy w ciągu

ostatnich dziesięciu minut jakiś mężczyzna wychodził przez te drzwi?

– Nie, towarzyszu – odparł funkcjonariusz. – Tylko jakaś rozhisteryzowana kobieta w zakrwawionym szlafroku. Upadła w łazience i pokaleczyła się jakimś szkłem. Baliśmy się, żeby nie dostała ataku serca, tak strasznie krzyczała. Zaprowadziliśmy ją natychmiast do ambulatorium.

Krupkin odwrócił się z powrotem do Jasona i przeszedł na angielski.

– Mówi, że widział tylko jakąś przerażoną, zakrwawioną kobietę.

– Kobietę? Jest tego pewien…? Jakie miała włosy?

Dymitr przetłumaczył pytanie milicjantowi, a otrzymawszy odpowiedź, spojrzał ponownie na Bourne'a.

– Rudawe, mocno kręcone.

– Rudawe? – Jasonowi przemknęło jeszcze całkiem świeże, niezbyt przyjemne wspomnienie. – Szybko, chodź do recepcji! Może będziesz musiał mi pomóc.

Bosonogi Bourne pobiegł przez hol, a za nim Krupkin.

– Mówi pan po angielsku? – zapytał Jason recepcjonistę.

– Bardzo znakomicie, nawet z akcentami, panie sir.

– Muszę mieć plan pokoi na dziesiątym piętrze, prędko!

– Słucham, panie sir?

Krupkin natychmiast przetłumaczył żądanie Amerykanina; na ladzie pojawił się segregator z dużymi, oprawionymi w plastikowe okładki kartkami.

– To ten pokój! – wykrzyknął Jason, wskazując palcem na jeden z identycznych czworokątów. – Proszę mnie z nim połączyć – powiedział, z najwyższym trudem opanowując wzburzenie, żeby nie przerazić wpatrującego się w niego wytrzeszczonymi oczami recepcjonisty. – Jeżeli telefon będzie zajęty, ma pan przerwać tamtą rozmowę!

Krupkin ponownie przetłumaczył i po chwili na ladzie obok niepotrzebnego już planu pojawił się także telefon. Jason natychmiast chwycił słuchawkę.

– To ja byłem w państwa pokoju kilka minut temu…

– Tak, oczywiście! – przerwała mu kobieta. – Ogromnie panu dziękuję! Lekarz już tu jest i mówi, że…

– Muszę się czegoś dowiedzieć, natychmiast! Czy wozi pani ze sobą treski albo peruki?

– Chyba sam pan przyzna, że to dosyć impertynenckie pytanie…

– Droga pani, nie mam teraz czasu na uprzejmości! Muszę wiedzieć! Wozi pani czy nie?

– No… Owszem. To żadna tajemnica, wiedzą o tym wszyscy nasi przyjaciele i nie mają mi za złe tej słabostki. Widzi pan, cierpię na cukrzycę i moje biedne, siwe włosy robią się coraz rzadsze…

– Czy jedna z peruk jest ruda?

– Tak. Dość często je zmieniam, bo lubię…

Bourne odłożył z trzaskiem słuchawkę i spojrzał na Krupkina.

– Wymknął się, sukinsyn! To był Carlos!

– Za mną, szybko! – rzucił Krupkin. Popędzili we dwóch przez pusty hol do biurowej części hotelu. Kiedy wpadli do ambulatorium, zatrzymali się jak wryci, porażeni widokiem, jaki ukazał się ich oczom.

Na podłodze i stole zabiegowym walały się zużyte strzykawki, strzępy bandaży i waty, jakby ktoś w wielkim pośpiechu robił opatrunek. Obaj mężczyźni jednak ledwo to zarejestrowali, bo ich uwaga była zwrócona gdzie indziej. Młoda pielęgniarka leżała bezwładnie w fotelu, gardło miała poderżnięte, a na jej nieskazitelnie białym fartuchu zasychała powoli ogromna plama krwi.

Dymitr Krupkin rozmawiał przez telefon, siedząc przy stoliku w salonie. Aleks Conklin usadowił się na ozdobnej kanapie i masował sobie prawą łydką, a Bourne stał przy oknie, spoglądając na Prospekt Marksa. Aleks i Dymitr wymienili porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęli się lekko; stanowili parę godnych siebie przeciwników w pozbawionym końca i sensu konflikcie. Mogli wygrywać lub przegrywać bitwy, ale zasadnicze, filozoficzne kwestie pozostawały nie rozstrzygnięte.

– W takim razie mogę przyjąć, że uzyskałem waszą zgodę, towarzyszu – mówił Krupkin po rosyjsku. – Nie będę ukrywał, że mam zamiar trzymać was za słowo… Oczywiście, że nagrywam naszą rozmowę. A czy wy postąpilibyście inaczej…? No, właśnie. Obaj znamy doskonale zarówno nasze obowiązki, jak i zasięg odpowiedzialności, więc pozwólcie, że jeszcze raz wszystko powtórzę. Ten człowiek jest poważnie ranny, dla

tego poinformowaliśmy wszystkich taksówkarzy, lekarzy i szpitale w Moskwie i okolicach. Milicja ma opis skradzionego samochodu, a gdyby go zauważyli, mają natychmiast meldować wam osobiście. Trzeba podkreślić, że niewykonanie rozkazu oznacza długotrwały pobyt na Łubiance… Znakomicie. Jak rozumiem, wszystko jest jasne, i spodziewam się, że dacie mi znać, jak tylko czegoś się dowiecie, tak…? Nie denerwujcie się, bo dostaniecie zawału serca, towarzyszu… Owszem, zdaję sobie sprawę, że jesteście moim przełożonym, ale przecież żyjemy w bezklasowym społeczeństwie, czyż nie tak? Traktujcie to jako życzliwą radę od doświadczonego podwładnego. Życzę wam miłego dnia… Nie, to nie pogróżka, tylko uprzejme pozdrowienie, które przyswoiłem sobie w Paryżu. Zdaje się, że wymyślili je w Ameryce. – Krupkin odłożył słuchawkę i westchnął z głębi piersi. – Czasem żałuję, że nie mamy już starej, wykształconej arystokracji.

– Lepiej nie mów tego głośno – poradził mu Conklin, po czym wskazał ruchem głowy na telefon. – Rozumiem, że na razie nic nie wiadomo?

– Nic, co by nas bezpośrednio dotyczyło, ale wyszła na jaw bardzo interesująca, choć makabryczna sprawa.

– W takim razie domyślam się, że ma jakiś związek z Carlosem?

– I to niemały. – Krupkin potrząsnął lekko głową. Jason odwrócił się od okna i spojrzał na niego. – Kiedy przyjechałem do biura, znalazłem w gabinecie osiem dużych kopert, z których tylko jedna została otwarta. Milicja znalazła je na Wawiłowa, a kiedy zobaczyli, co jest w jednej, podrzucili mi, żeby nie mieć z tym nic do czynienia.

– A co tam było? – zapytał Aleks i zarechotał pod nosem. – Kopie dokumentów stwierdzających ponad wszelką wątpliwość, że wszyscy członkowie Biura Politycznego to pedały?

– Możliwe, że wcale się nie mylisz – wtrącił się Jason. – Ludzie, z którymi spotkał się na Wawiłowa, stanowili jego moskiewską kadrę. Albo chciał im pokazać, co ma na nich, albo przygotować do walki z innymi.

– To drugie – wyjaśnił Krupkin. – W kopertach znajdowały się staran nie zebrane, wręcz niewiarygodne zarzuty dotyczące najważniejszych osób w kilku departamentach.

– On ma nieprzebrane zasoby takich oskarżeń. Zawsze działał w ten sposób. Właśnie dzięki temu udawało mu się umieszczać swoich agentów tam, gdzie nikt by się ich nie spodziewał.