Выбрать главу

Zaspany technik w dowództwie Nowogrodu zamrugał raptownie powiekami, wpatrując się w rząd zielonych liter, jaki pojawił się na ekranie monitora. Informacja nie miała najmniejszego sensu, ale musiała być prawdziwa. Po raz piąty w ciągu ostatnich kilkudziesięciu minut komendant części hiszpańskiej przekroczył granicę między sektorami, kierując się z powrotem w kierunku "Francji". Nieco wcześniej, zgodnie z zaleceniami instrukcji alarmowej, technik dwukrotnie połączył się telefonicznie z posterunkami na granicy "Izraela" i "Egiptu" i dowiedział się, że jedynym pojazdem, jaki przejeżdżał przez bramę, była cysterna z benzyną. Przekazał tę informację instruktorowi znanemu jako Beniamin, ale teraz zaczął się zastanawiać, dlaczego wysoki rangą funkcjonariusz miałby jeździć po terenie ośrodka cysterną? Choć z drugiej strony, dlaczego nie? Wszyscy wiedzieli o tym, że Nowogród jest przesiąknięty korupcją, więc może komendant tropił w ten sposób przestępców albo sam odbierał należne mu udziały. Tak czy inaczej, ponieważ nie nadszedł żaden meldunek o kradzieży lub zagubieniu karty kodowej, a komputery nie wszczęły alarmu, technik wolał nie wnikać w naturę tego dziwnego wydarzenia. Skąd miał wiedzieć, kto będzie jego następnym zwierzchnikiem?

Voici ma carte – powiedział Bourne do strażnika, wręczając mu swoją kartę. – Vite, s'il vous plait!

– Da… Oui – odparł strażnik, wsuwając kartę do czytnika. Obok nich z rykiem silnika przejechała ogromna cysterna z benzyną, kierując się w przeciwną stronę, do "Anglii".

– Nie przesadzaj z tym swoim francuskim – odezwał się siedzący obok Bourne'a Beniamin. – Chłopaki starają się, jak mogą, ale żaden z nich nie kończył filologii.

– Kalifornia, miłość ma… – zanucił pod nosem Jason. – Jesteś pewien, że ani ty, ani twój ojciec nie chcecie dołączyć do twojej matki w Los Angeles?

– Zamknij się!

Strażnik oddał Bourne'owi kartę, zasalutował i stalowa bariera powędrowała w górę. Jason ruszył raptownie z miejsca, by już po chwili ujrzeć w blasku reflektorów trzypiętrową replikę wieży Eiffla. Nieco dalej, po prawej stronie, ciągnęły się miniaturowe Pola Elizejskie z drewnianą, pomniejszoną kopią Łuku Triumfalnego. Bourne wrócił na chwilę myślami do okropnych chwil, kiedy on i Marie miotali się po całym Paryżu, rozpaczliwie usiłując się odnaleźć… Mój Boże, Marie! Chcę do niej wrócić, chcę znowu byćDavidem! On i ja… Obaj jesteśmy o tyle starsi. Ja się go już nie boję, a jego nie irytuje moja po wolność… Kogo? Którego z nas? Kim ja jestem? Boże…

– Zwolnij. – Beniamin przerwał rozmyślania Bourne'a, dotykając lekko jego ramienia.

– Dlaczego?

– Zatrzymaj się! – krzyknął młody instruktor. – Zjedź do krawężnika i wyłącz silnik!

– Co się stało?

– Nie jestem pewien… – Beniamin uniósł głowę, wpatrując się w czyste, nocne niebo, usiane migoczącymi gwiazdami. – Nie ma chmur – mruknął tajemniczo. – Ani burzy.

– Ani nie pada. I co z tego? Chcę się dostać jak najszybciej do strefy hiszpańskiej!

– Znowu!

– O czym ty mówisz, do cholery?

I wtedy Bourne usłyszał: dobiegający gdzieś z daleka, ale mimo to wyraźny, basowy pomruk. Przetoczył się z głuchym łoskotem, by za chwilę wrócić, a potem jeszcze raz…

– Tam! – wykrzyknął Rosjanin, zrywając się na nogi i wskazując na północ. – Co to jest?

– Ogień, młody człowieku – odpowiedział przyciszonym głosem Jason, również wstając z miejsca i wpatrując się w pulsujący, żółtawy poblask, który wypełzł zza odległego horyzontu. – Podejrzewam, że to właśnie "Hiszpania". Szakal wrócił tam, gdzie go szkolono, żeby puścić to miejsce z dymem. Na tym ma polegać jego zemsta…! Siadaj, musimy tam szybko jechać!

– Mylisz się – odparł Beniamin. Opadł na siedzenie, a Bourne uruchomił silnik i gwałtownym szarpnięciem wrzucił pierwszy bieg. – "Hiszpania" jest najwyżej osiem lub dziewięć kilometrów stąd. Ten pożar wybuchł znacznie dalej.

– Pokieruj mnie najkrótszą drogą – zażądał Jason, wciskając pedał gazu w podłogę.

Przemknęli przez "Paryż" i sąsiadujące z nim sektory noszące nazwy "Marsylia", "Montbeliard", "Hawr", "Strasburg", okrążając z piskiem opon opustoszałe place i pędząc na złamanie karku wąskimi uliczkami wzdłuż miniaturowych budynków, aż wreszcie ujrzeli przed sobą "hiszpańską" granicę. W miarę jak się do niej zbliżali, dobiegające z oddali grzmoty stawały się coraz głośniejsze, a ciemne do tej pory niebo przybierało coraz bardziej intensywną, żółtą barwę. Strażnicy przy bramie przyciskali do uszu radiotelefony i słuchawki, wywrzaskując coś rozpaczliwie do mikrofonów, a w chwilę potem dosłownie znikąd pojawiły się wozy strażackie pędzące na sygnale w kierunku szalejącego na horyzoncie pożaru.

– Co się stało? – ryknął po rosyjsku Beniamin, wyskakując z jeepa. – Jestem z dowództwa – dodał, wsuwając w szczelinę czytnika swoją kartę; brama natychmiast powędrowała w górę. – Mów!

– Tak jest, towarzyszu! – wykrzyknął oficer przez okienko bunkra. – To niesamowite! Zupełnie, jakby ziemia oszalała! Najpierw wybuchły całe "Niemcy" i potem zaczęło się palić. Wszystko się kołysało – powiedziano nam, że to jakieś bardzo silne trzęsienie ziemi. Potem to samo we "Włoszech" i "Grecji". "Rzym" cały w ogniu, płoną "Ateny" i "Pireus", a wybuchy nie ustają!

– Co mówi dowództwo?

– Nic, bo nie wiedzą, co powiedzieć! Wygłupili się z tym trzęsieniem ziemi, bo to kompletna bzdura. Ludzie wpadli w panikę, wydają rozkazy i zaraz je odwołują. – Zadzwonił jeszcze jeden telefon, milczący do tej pory; oficer podniósł słuchawkę, by po chwili ryknąć co sił w płucach: – To szaleństwo, kompletne szaleństwo! Jesteście pewni?

– O co chodzi? – wrzasnął Beniamin, podbiegając do okna.

– "Egipt"! – krzyknął oficer, przyciskając słuchawkę do ucha. – "Izrael"…! "Kair" i "Tel Awiw"… Ogień, bomby, eksplozje jedna za drugą! Nikt nie panuje nad sytuacją, samochody wpadają na siebie, hydranty powylatywały w powietrze – woda płynie kanałami, a ulice stoją w ogniu! Jakiś debil pytał przed chwilą, czy wszędzie rozmieszczono tabliczki z zakazem palenia, bo drewniane budynki płoną jak pochodnie. Idioci! Banda idiotów!

– Wskakuj! – ryknął Bourne, przejeżdżając przez otwartą bramę. – On musi gdzieś tu być! Ty prowadź, a ja…

Przerwała mu ogłuszająca eksplozja w "madryckim" Paseo del Prado. Wybuch był tak silny, że w rozjaśnione krwistoczerwonym błyskiem niebo poszybował grad cegieł, kamieni i roztrzaskanych desek, a w chwilę potem ogniste piekło zaczęło się rozszerzać, wyciągając macki we wszystkie strony, w tym także w kierunku bramy wjazdowej do strefy.

– Patrz! – krzyknął Jason, wychylając się z samochodu i dotykając palcami ziemi. Kiedy zbliżył je do nozdrzy, jego oczy rozszerzyły się z przerażenia. – Cała droga jest zalana benzyną! – Dziesięć metrów przed nimi wystrzeliła nagle w górę fontanna ziemi i ognia, zasypując jeepa kamykami i żwirem. Płomienie zbliżały się z zastraszającą szybkością. – Zapalniki zegarowe…- szepnął Jason, a potem wrzasnął do Beniamina, sadzącego wielkimi susami w kierunku samochodu: – Uciekaj! Zabierz stąd wszystkich! Ten skurwysyn porozrzucał wszędzie ładunki! Uciekajcie w stronę rzeki!

– Jadę z tobą! – krzyknął rozpaczliwie młody Rosjanin, chwytając za krawędź drzwi.

– Przykro mi, junior – odparł Bourne, dodając raptownie gazu i wykręcając szerokim łukiem w kierunku bramy; siła odśrodkowa cisnęła Beniaminem o ziemię. – To zabawa dla dorosłych!

– Co ty robisz? – wrzasnął młody instruktor, ale jego głos umilkł, kiedy jeep znalazł się na terenie sąsiedniej strefy.

– Cysterna! To ta cholerna cysterna! – wyszeptał Jason przez zaciśnięte zęby, pędząc wąskimi uliczkami "Strasburga".

"Paryż"! Tu też, to było oczywiste! Trzypiętrowej wysokości model wieży Eiffla wyleciał w powietrze z hukiem, od którego zatrzęsła się okolica. Ładunki? Nie, rakiety! Szakal zabrał ze zbrojowni w Kubince rakiety! Kilka sekund później dookoła rozpętało się piekło wybuchów, a zaraz potem w niebo strzeliły płomienie. Wszędzie. Cała "Francja" szła z dymem, jakby uległo urzeczywistnieniu najpotworniejsze marzenie Adolfa Hitlera. Ogarnięci paniką ludzie miotali się wśród pożarów, wzywając na pomoc Boga, w którego ich wodzowie zakazali im wierzyć.

"Anglia"! Musi dostać się do "Anglii", a stamtąd do "Stanów Zjednoczonych", gdzie, jak podszeptywało mu graniczące z pewnością przeczucie, wszystko wreszcie się skończy, w taki lub inny sposób. Musi odnaleźć cysternę, którą prowadził Szakal, i zniszczyć zarówno pojazd, jak i jego. Może to zrobić! Zrobi to! Carlos wierzył, że Jason Bourne nie żyje, a to dawało mu ogromną przewagę, ponieważ Szakal zrobi to, co zrobiłby on, gdyby był na jego miejscu. Kiedy rozpętane przez niego piekło osiągnie największe natężenie, Szakal porzuci cysternę i zajmie się przygotowywaniem sobie drogi ucieczki do prawdziwego Paryża, gdzie armia starców rozniesie wieść o triumfalnym zwycięstwie monseigneura nad wszechmocnymi, niepokonanymi do tej pory Rosjanami. Żeby to osiągnąć, będzie musiał dostać się w pobliże tunelu.