Szaleńczą jazdę przez "Londyn", "Coventry" i "Portsmouth" można było porównać tylko do projekcji puszczonej w przyśpieszonym tempie kroniki filmowej z czasów drugiej wojny światowej, przedstawiającej naloty Luftwaffe na Wielką Brytanię, a następnie poprzedzane przeraźliwym wyciem uderzenia spadających znienacka rakiet V- l i V- 2. Różnica polegała tylko na tym, że mieszkańcy Nowogrodu nie byli Brytyjczykami; opanowanie zastąpiła masowa histeria, troskę o bliźnich – szaleńcza walka o przetrwanie. Kiedy wspaniałe repliki Big Bena i Parlamentu runęły, ogarnięte płomieniami, a fabryki samolotów w "Coventry" zamieniły się w buchające żarem paleniska, ulice wypełniły się tłumem, który z przeraźliwym wrzaskiem pędził na oślep w kierunku rzeki i "Portsmouth". Wielu ludzi decydowało się na rozpaczliwy skok do wody tylko po to jednak, by zaraz po zanurzeniu natrafić na gęstą sieć magnezowych rur; powietrze wypełnił ostry trzask wyładowań elektrycznych, a po chwili bezwładne ciała wypłynęły na powierzchnię, by niesione prądem zniknąć w mroku. Przerażony tłum zawrócił i pognał do miasteczka "Portsea"; kiedy opuściwszy swoje stanowiska dołączyli do niego strażnicy, chaos zawładnął niepodzielnie wypełnioną blaskiem pożarów nocą.
Bourne włączył reflektor zainstalowany przy przedniej szybie jeepa i starając się wybierać mniej zatłoczone drogi, pędził na południe, cały czas na południe. Zapalił jedną z flar i wymachiwał nią wściekle, odstraszając zdesperowanych ludzi, którzy za wszelką cenę usiłowali dostać się do samochodu. Oślepieni jaskrawym blaskiem cofali się natychmiast, przekonani, że znaleźli się w pobliżu jeszcze jednego, niebezpiecznego źródła ognia.
Jeep wypadł na szutrową drogę. Od bramy prowadzącej na teren strefy amerykańskiej dzieliło go nie więcej niż sto metrów… Szutrowa droga? Przesiąknięta paliwem! Ładunki jeszcze nie wybuchły, lecz była to tylko kwestia sekund, a wtedy ściana ognia pochłonie samochód i jego kierowcę! Wciskając gaz do oporu, Jason gnał w kierunku granicy. Strażnicy zniknęli, ale brama była zamknięta! Wdepnął w hamulec i zatrzymał jeepa, wprowadzając go w kilkunastometrowy poślizg; pozostało mu tylko mieć nadzieję, że w wyniku tarcia nie powstały żadne iskry. Odłożywszy syczącą flarę na podłogę, wydobył z kieszeni dwa granaty – wolałby się z nimi nie rozstawać, ale nie miał żadnego wyboru – wyciągnął zawleczki i cisnął śmiercionośne kawałki metalu w stronę bramy. Dwa wybuchy nastąpiły niemal jednocześnie, zdmuchując metalową barierę i wzniecając ogień na zalanej benzyną drodze. Płomienie natychmiast skoczyły w górę i na boki, ale Jason nie wahał się, tylko wyrzucił z samochodu gorącą flarę, ruszył raptownie z miejsca i popędził przez ognisty tunel do największej i najważniejszej części Nowogrodu. W chwili gdy wpadł na jej teren, betonowy bunkier strażniczy wyleciał w powietrze i zasypał okolicę gradem betonowych odłamków.
Jadąc niedawno w kierunku "Hiszpanii", Bourne był do tego stopnia ogarnięty niecierpliwością, że prawie nie zwracał uwagi na zmniejszone repliki amerykańskich miast i osad ani nie zapamiętał najkrótszej drogi prowadzącej do tunelu. Stosował się jedynie do wykrzykiwanych ochryple poleceń Beniamina. Wydawało mu się jednak, że wychowany w Los Angeles instruktor wspominał kilka razy o jakiejś "szosie nadbrzeżnej", porównując ją z autostradą stanową numer 1 w Kalifornii. Tworzyły ją ulice biegnące równolegle do rzeki, która wyobrażała kolejno wybrzeże oceanu w stanie Maine, Potomac w Waszyngtonie i północną część przesmyku Long Island.
Szaleństwo ogarnęło także "Amerykę". Ulicami pędziły na sygnałach policyjne radiowozy, umundurowani mężczyźni wrzeszczeli coś do mikrofonów i słuchawek, z budynków wybiegali wyrwani ze snu ludzie, krzycząc o okropnym trzęsieniu ziemi, znacznie gorszym od tego, jakie dotknęło Armenię. Mimo całkowitej pewności, że chodzi o obcą infiltrację, dowódcy Nowogrodu nie potrafili zdobyć się na to, żeby powiedzieć prawdę. Nikt nie pomyślał o tym, że z doświadczeń zebranych przez sejsmologów na całym świecie wynika jasno, iż drzemiące w głębi ziemi tytaniczne siły nigdy nie ścierają się z tak monstrualną gwałtownością, tylko atakują w kilku kolejnych nawrotach, które przypominają nadciągające z otwartego oceanu gigantyczne fale. Kto jednak z ogarniętych paniką ludzi odważyłby się kwestionować stwierdzenia władz? Wszyscy w "Stanach Zjednoczonych" szykowali się na nadejście czegoś, co miało okazać się czymś zupełnie innym, niż oczekiwali.
Przekonali się o tym mniej więcej dziesięć minut po zniszczeniu znacznej części miniaturowej "Wielkiej Brytanii". Pierwsze eksplozje rozległy się w chwili, kiedy Bourne dotarł do "Waszyngtonu". Pierwsza stanęła w płomieniach kopuła "Kapitolu", a zaledwie kilka sekund później pomnik Waszyngtona stojący pośrodku trawiastego parku zachwiał się i runął, jakby w jego podstawę uderzył z rozpędem ciężki buldożer. Wkrótce potem pożar ogarnął replikę Białego Domu, a kolejne wybuchy wstrząsnęły całą "Penn- sylvania Avenue".
Bourne wiedział już, gdzie jest. Wejście do tunelu znajdowało się między "Waszyngtonem" a "New London", nie więcej niż pięć minut drogi stąd! Skręciwszy w ulicę biegnącą równolegle do rzeki, napotkał znowu przerażony, ogarnięty histerią tłum. Policja usiłowała zapanować nad chaosem, informując przez głośniki, najpierw po angielsku, a potem po rosyjsku, o śmiertelnym niebezpieczeństwie czyhającym na tych, którzy zdecydowaliby się wskoczyć do wody; snopy światła z reflektorów tańczyły po rzece, wydobywając z ciemności unoszące się na falach, nieruchome ciała.
– Tunel! Otwórzcie tunel!
Krzyk przybierał na sile, a z nim determinacja. Jeszcze chwila, a tłum zaatakuje zamknięte bramy. Jason wepchnął do kieszeni trzy pozostałe flary, wyskoczył z otoczonego rozgorączkowanymi twarzami jeepa i zaczął przepychać się przez morze zbitych gęsto ciał; uwiązł po zaledwie kilku krokach. Nie pozostało mu nic innego, jak wyciągnąć jedną z flar i zapalić ją. Widok przeraźliwie syczącego, jaskrawego płomienia natychmiast przyniósł skutek. Bourne popędził przez rozstępujący się przed nim tłum, wymachując płonącą flarą, aż wreszcie przedarł się na sam przód, by stanąć twarzą w twarz z kordonem żołnierzy w mundurach Armii Stanów Zjednoczonych. Szaleństwo! Cały świat zwariował!
Nie! Tam, z boku, na ogrodzonym parkingu! Cysterna! Jason przedarł się przez kordon, trzymając w wysoko uniesionej ręce swoją kartę, i podbiegł do najwyższego rangą oficera, pułkownika z przewieszonym przez szyję AK- 47; ostatni raz równie przerażonego oficera widział w Sajgonie.
– Jestem "Archie", mam wszystkie uprawnienia! Możecie to sprawdzić! Wolno do mnie mówić tylko po angielsku, zrozumiano? Dyscyplina to dyscyplina.
– Togda?! – wrzasnął z niedowierzaniem oficer, ale posłusznie przeszedł na angielski. – Oczywiście, wiem o was, ale co mogę zrobić? – odparł z doskonałym bostońskim akcentem. – Utraciliśmy kontrolę nad tłumem!
– Czy ktoś przechodził przez tunel w ciągu ostatnich trzydziestu minut?
– Nie, nikt. Dostaliśmy rozkazy, żeby za żadną cenę nie dopuścić do jego sforsowania.
– To dobrze… Każcie ludziom się rozejść. Powiedzcie przez głośniki, że niebezpieczeństwo minęło.
– Nie mogę tego zrobić! Przecież wszędzie są pożary, wybuchy!
– Wkrótce ustaną.
– Skąd pan o tym wie?
– Wiem i już. Rób, co ci mówię!
– Rób, co ci każe! – ryknął ktoś za plecami Bourne'a. Był to Beniamin, cały zlany potem. – Mam nadzieję, że wiesz, o co ci chodzi – dodał, zwracając się do Jasona.
– Skąd się tutaj wziąłeś?
– Dobrze wiesz skąd. Powinieneś raczej zapytać, w jaki sposób. Helikopterem, wezwanym przez Krupkina szalejącego w szpitalnym łóżku w Moskwie.
– Szalejącego? Całkiem nieźle, jak na Rosjanina…
– Kim jesteś, żeby mi rozkazywać? – wykrzyknął człowiek w mundurze amerykańskiego pułkownika.
– Możesz mnie sprawdzić, ale radzę ci, uwiń się z tym szybko – odparł Beniamin, pokazując mu swoją kartę. Jak nie, to każę cię przenieść do Taszkentu. Ładna okolica, ale słyszałem, że nie mają tam toalet… Ruszaj się, kozi dupku!
– Kalifornia, miłość ma… zanucił pod nosem Jason.