– Nadzór…?
– Chyba właśnie tym jest, prawda?
– Tak, oczywiście – odparł szybko Jason. – Zapomniałem. Jeszcze raz dziękuję.
Mężczyzna wyszedł, a Bourne podszedł szybko do biurka, położył na nim teczkę i otworzył ją. Najpierw wyjął pistolet i pudełko amunicji, następnie zaś coś, co wyglądało na kilkaset stron komputerowych wydruków po- wsadzanych w plastikowe okładki. Gdzieś w tym gąszczu informacji znajdowało się nazwisko kobiety lub mężczyzny, którzy mieli powiązania z Carlosem, wydruki zawierały bowiem wszelkie dostępne informacje o każdym z mieszkających obecnie w hotelu gości, a także o tych, którzy opuścili go w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Szczegóły pochodziły z archiwów CIA, G- 2 i wywiadu Marynarki Wojennej USA. Niewykluczone, że nie mają żadnego znaczenia, ale stanowiły punkt, od którego można było zacząć poszukiwania. Polowanie rozpoczęło się na dobre.
Pięćset mil na północ, w apartamencie na trzecim piętrze wznoszącego się w Bostonie hotelu Ritz- Carlton, również rozległo się ciche pukanie do drzwi. Z sypialni wyszedł szybkim krokiem nadzwyczaj wysoki mężczyzna ubrany w szyty na miarę, prążkowany garnitur, w którym wyglądał na jeszcze więcej niż swoje metr dziewięćdziesiąt trzy. Otoczona wianuszkiem starannie przystrzyżonych siwych włosów łysina przypominała nakrycie głowy jakiegoś akredytowanego przy królewskim dworze kościelnego dostojnika, do którego zwracają się po światłą radę wszyscy książęta i panowie. Wrażenie to potęgowało z pewnością orle spojrzenie bystrych oczu i donośny, grzmiący głos. Nawet szybki krok, zdradzający niepokój, nie mógł tego zmienić. Był to mężczyzna świadomy swojego znaczenia i wpływów Stanowił niemal dokładne przeciwieństwo zaawansowanego wiekiem człowieka, który wszedł do apartamentu; nowo przybyły był niskiego wzrostu, mizerny i sprawiał wrażenie kogoś, komu się nie powiodło.
– Wchodź, szybko! Masz informacje?
– Tak, tak, oczywiście – odpowiedział gość, którego wymięty garnitur i koszula wyglądały tak, jakby chwile świetności przeżywały co najmniej przed
dziesięciu laty. – Wspaniale wyglądasz, Randolphie – mówił dalej piskliwym
głosem, obrzucając spojrzeniem nie tylko gospodarza, ale i luksusowo urządzone pomieszczenie. – Cóż za eleganckie miejsce, w sam raz dla tak znakomitego profesora.
– Czekam na informacje – przerwał mu dr Randolph Gates z Harvardu, ekspert w dziedzinie prawa antytrustowego i wysoko opłacany doradca licznych firm.
– Och, daj mi jeszcze chwilkę, stary przyjacielu. Minęło tak wiele cza su, odkąd po raz ostatni byłem w hotelowym apartamencie… Jakże wszystko się odmieniło przez te lata! Często o tobie czytałem, a kilka razy nawet widziałem cię w telewizji. Jesteś… Jesteś erudytą, Randolphie, ale to słowo nie oddaje wszystkiego, co chciałbym wyrazić. Lepsze jest to, którego użyłem wcześniej: znakomity. Znakomity erudyta, tak ogromny i dostojny.
– Dobrze wiesz, że ty również mogłeś to osiągnąć – odparł ze zniecierpliwieniem Gates. – Niestety, szukałeś skrótów tam, gdzie ich nie było.
– Och, były, i to nawet cała masa. Ja po prostu wybierałem nie te, co trzeba.
– Wydaje mi się, że ostatnio nie bardzo ci się wiedzie…
– Tobie się nie wydaje, Randy, ty wiesz. Nawet jeśli nie donieśli ci o tym twoi szpiedzy, mój wygląd mówi wszystko.
– Po prostu usiłowałem cię odnaleźć.
– Tak, powiedziałeś mi to przez telefon, to samo mówiło parę osób, które były wypytywane na ulicy o sprawy niemające żadnego związku z moim miejscem zamieszkania.
– Musiałem się upewnić, czy dasz sobie radę. Nie możesz mieć oto pretensji.
– Dobry Boże, wcale nie mam! Na pewno nie po tym, co kazałeś mi zrobić, to znaczy, wydaje mi się, że to właśnie kazałeś mi zrobić.
– Po prostu odegrać rolę godnego zaufania posłańca, to wszystko. Nie masz chyba obiekcji co do zapłaty.
– Obiekcji? – zapytał starszy mężczyzna i wybuchnął piskliwym, drżącym śmiechem. – Pozwól, że ci coś powiem, Randy. Jeżeli pozbawią cię uprawnień adwokackich w wieku trzydziestu pięciu lat, możesz jeszcze jakoś ułożyć sobie życie, ale jeśli przekroczyłeś już pięćdziesiątkę, a w dodatku sprawie towarzyszy ogólnokrajowy rozgłos i skazujący wyrok… Pomimo wykształcenia nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, jak radykalnie wpływa to
na zmniejszenie liczby dostępnych rozwiązań. Stajesz się po prostu niedotykalnym, a niestety jedyną rzeczą, jaką potrafiłem sprzedawać, był olej, który miałem w głowie. Potwierdziło się to w całej rozciągłości podczas ostatnich dwudziestu lat.
– Nie mam czasu na wspomnienia. Czekam na informacje.
– Tak, oczywiście… Cóż, zacznijmy od początku: pieniądze dostarczono mi na rogu Commonwealth i Dartmouth, a ja dokładnie zapisałem nazwiska i szczegóły, które podałeś mi przez telefon…
– Zapisałeś? – przerwał mu ostrym tonem Gates.
– Spaliłem je, jak tylko nauczyłem się ich na pamięć. Jak widzisz, jednak wyciągnąłem jakieś wnioski z moich ciężkich przeżyć. Dotarłem do pewnego inżyniera pracującego w firmie telefonicznej, który uradowany twoją, to jest moją, hojnością, skontaktował się następnie z tym odrażającym prywatnym detektywem. To prawdziwa fleja, Randy, a biorąc pod uwagę metody, jakie stosuje, mógłby spokojnie korzystać z moich usług.
– Interesują mnie fakty, nie twoje przemyślenia – przypomniał mu powszechnie uznawany autorytet prawniczy.
– Przemyślenia często opierają się na istotnych faktach, profesorze. Jestem pewien, że o tym dobrze wiesz.
– Jeśli będę potrzebował twojej opinii, z pewnością cię o tym poinformuję. Czego się dowiedział ten człowiek?
– Opierając się na danych, które mi przekazałeś – samotna kobieta z nieustaloną liczbą dzieci – a także na informacjach dostarczonych przez pracującego za psie pieniądze inżyniera z firmy telefonicznej – przybliżona lokalizacja ustalona na podstawie numeru kierunkowego i trzech pierwszych cyfr numeru domowego – ten pozbawiony skrupułów flejtuch zabrał się do pracy za szokująco wysoką stawkę godzinową. Ku memu zdumieniu jego starania przyniosły konkretne efekty. Właśnie wtedy doszedłem do wniosku, że mógł bym nawiązać z nim cichą współpracę.
– Do diabła z tym! Czego się dowiedział?
– Jak już wspomniałem, wysokość stawki godzinowej, jakiej sobie zażyczył, wzbudziła moje szczere oburzenie, pozostając jednocześnie w rażącej dysproporcji do moich ciężko zapracowanych zarobków. Nie uważasz, że powinniśmy pomyśleć o czymś w rodzaju wyrównania?
– Co ty sobie wyobrażasz, do cholery? Wysłałem ci trzy tysiące dolarów! Pięćset dla faceta od telefonów, półtora tysiąca dla tej nędznej gnidy, która uważa się za prywatnego detektywa…
– Tylko dlatego, Randolphie, że przestał figurować na liście płac policji. Popadł w niełaskę, tak samo jak ja, ale z całą pewnością zna się na swojej robocie. Więc jak? Podejmujesz negocjacje czy mam już sobie pójść?
Łysiejący profesor wpatrywał się z wściekłością w okrytego niesławą, pozbawionego prawa wykonywania zawodu adwokata.
– Jak śmiesz…
– Mój drogi Randy, ty chyba naprawdę wierzysz w to, co o sobie usłyszysz, prawda? Doskonale, mój arogancki przyjacielu. Wyjaśnię ci, dlaczego śmiem coś takiego mówić. Otóż czytałem twoje prace i słuchałem wykładów, analizując ezoteryczne interpretacje skomplikowanych prawnych zagadnień, podczas gdy ty nie miałeś najmniejszego pojęcia, co to znaczy być biednym lub głodnym. Jesteś pupilem rojalistów i gdyby to od ciebie zależało, zmusiłbyś przeciętnego obywatela do życia w kraju, gdzie nie istnieje indywidualność, gdzie nad swobodą myśli unosi się groźny cień cenzury, bogaci stają się coraz bogatsi, a dla biednych byłoby lepiej, gdyby w ogóle się nie urodzili. Głosisz te mało oryginalne, bo wywodzące się jeszcze ze średniowiecza koncepcje wyłącznie po to, żeby zaprezentować się jako błyskotliwy wolnomyśliciel, ale w rzeczywistości jesteś kapłanem nieszczęścia. Czy mam mówić dalej, doktorze Gates? Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że wybrałeś na swego posłańca niewłaściwego nieudacznika.
– Jak śmiesz?! – powtórzył z oburzeniem uczony, odwracając się wyniośle do okna. – Nie muszę tego wysłuchiwać!
– Oczywiście, że nie musisz, Randy. Ale musiałeś wtedy, kiedy to ja byłem wykładowcą na uniwersytecie, a ty moim studentem, jednym z lepszych, ale na pewno nie najinteligentniejszym. Dlatego radzę ci, żebyś jednak posłuchał.
– Czego chcesz, do cholery?! – ryknął Gates, odwracając się raptownie w jego stronę.
– To chyba ty czegoś chcesz, prawda? Informacji, za którą zapłaciłeś mi nędzne centy. Zdaje się, że bardzo ci na niej zależy…