Выбрать главу

– Matko Boska, dzieciom…?

– Takie otrzymałeś polecenie.

– To barbarzyństwo!

– Czy mam poinformować kogo trzeba o twojej reakcji?

Fontaine zerknął w kierunku balkonu i siedzącej w inwalidzkim wózku postaci.

– Nie, oczywiście, że nie.

– Tak myślałam… I jeszcze jedno: kiedy już to wszystko zrobisz, masz wypisać krwią na ścianie następujące słowa: "Jason Bourne, brat Szakala".

– O, mój Boże… Z pewnością zostanę schwytany…

– To zależy wyłącznie od ciebie. Powiedz mi, kiedy postanowisz to uczy nić, a ja przysięgnę, że bohaterski bojownik o niepodległość Francji był w tym czasie w swoim domu.

– W tym czasie? W jakim czasie? Kiedy muszę wykonać polecenie?

– W ciągu najbliższych trzydziestu sześciu godzin.

– A potem?

– Będziesz mógł tu pozostać aż do śmierci twojej żony.

Rozdział 9

Brendan Patrick Pierre Prefontaine przeżył kolejne zaskoczenie. Choć nie zarezerwował wcześniej miejsca, recepcjonista w Pensjonacie Spokoju potraktował go niczym jakąś znakomitość, podał mu numer willi, a zaraz po tym wykrzyknął ze zdumieniem, że przecież osoba o tym nazwisku już ma willę, po czym szybko zapytał, jak się udał lot z Paryża. Zamieszanie trwało kilka długich minut, jako że nigdzie nie można było odszukać właściciela pensjonatu, by zasięgnąć jego opinii; nie było go w prywatnym apartamencie, a jeśli opuścił wyspę, to nikt nie wiedział, dokąd i na jak długo. Wreszcie, przy akompaniamencie wyrażających jednocześnie bezradność i szacunek wykrzykników, były sędzia z Bostonu został zaprowadzony do uroczego, niewielkiego domku z oknami wychodzącymi na Morze Karaibskie. Zupełnie przypadkowo sięgnął nie do tej kieszeni, co trzeba, i wręczył recepcjoniście pięćdziesięciodolarowy banknot; jego akcje w jednej chwili podskoczyły jeszcze bardziej. Wszystko dla szanownego gościa, który tak niespodziewanie przyleciał hydroplanem z Montserrat… Tym, co wprawiło obsługę pensjonatu w popłoch, było jego nazwisko. Czy możliwe, żeby to był przypadek? Jednak po chwili namysłu wszyscy doszli do wniosku, że przede wszystkim, ze względu na gubernatora, bezpieczniej jest przesadzić w nadgorliwości niż w drugą stronę. Prędko, wsadzamy gościa do willi.

Ledwo zdążył się rozpakować, kiedy obłęd powrócił. Do domku przyniesiono butelkę schłodzonego Chateau Carbonnieux rocznik 78, świeżo ścięte kwiaty i pudełko belgijskich czekoladek; to ostatnie zostało po minucie zabrane przez zawstydzonego kelnera, który wybąkał na usprawiedliwienie, że czekoladki były przeznaczone dla osoby mieszkającej w innym domku w tym samym rzędzie.

Sędzia przebrał się w bermudy, skrzywił na widok swoich pajęczych nóg i wciągnął utrzymaną w pastelowych kolorach sportową koszulę. Jego strój uzupełniły białe klapki i również biała płócienna czapeczka. Wkrótce miało się ściemnić, a on chciał jeszcze udać się na krótką przechadzkę. Z wielu powodów.

Wiem, kim jest Jean Pierre Fontaine, bo dzwonili w jego sprawie z biura gubernatora – powiedział John St. Jacques, wpatrując się we wpisy figurujące w książce gości – ale kto to, do cholery, jest ten B.P. Prefontaine?

– Znakomity sędzia ze Stanów Zjednoczonych – odparł z nadzwyczaj wyraźnym brytyjskim akcentem wysoki, czarnoskóry młody człowiek pełniący funkcję kierownika recepcji. – Mój szanowny wujek, który jest zastępcą dyrektora Urzędu Imigracyjnego, telefonował do mnie z lotniska jakieś dwie godziny temu. Niestety, byłem na piętrze, kiedy wybuchło całe to zamieszanie, ale nasi ludzie zrobili wszystko, co należało.

– Sędzia? – powtórzył ze zdziwieniem właściciel Pensjonatu Spokoju; kierownik recepcji dotknął delikatnie jego łokcia, dając mu dyskretnie znak, żeby odsunęli się nieco na bok.

– W sprawie naszych szanownych gości musi być zachowana całkowicie zupełna… diskrecja.

– A czy to źle? O co chodzi?

– Mój wuj również był bardzo diskretny, ale powiedział mi, że widział, jak znakomity sędzia kieruje się do stanowiska wewnętrznych linii lotniczych i kupuje tam bilet. Pozwolił sobie zauważyć, iż tym samym sprawdziły się jego znakomite przypuszczenia: sędzia i bohater z Francji są spokrewnieni i mają zamiar spotkać się potajemnie w nadzwyczaj ważnych sprawach.

– Jeśli tak naprawdę jest, to dlaczego nasz znakomity sędzia nie zarezerwował sobie najpierw miejsca?

– Istnieją dwa bardzo możliwe wyjaśnienia, sir. Według mego wuja początkowo mieli spotkać się na lotnisku, ale uniemożliwiło im to przywitanie zorganizowane przez gubernatora.

– A drugie wyjaśnienie?

– Pomyłka, która nastąpiła w biurze sędziego w Bostonie. Według mego wuja sędzia napomknął o niezaradności swoich pomocników i o tym, że jeśli nie dopilnowali czegoś ze sprawami paszportowymi, przyśle ich tu, żeby osobiście wszystko wyjaśnili.

– Jeżeli to prawda, to znaczy, że sędziowie w Stanach zarabiają znacznie

więcej niż w Kanadzie. Ma cholerne szczęście, że mieliśmy jeszcze miejsce.

– W sezonie letnim, proszę pana, zwykle mamy sporo miejsc…

– Nie przypominaj mi o tym. Dobra, wynika z tego, że mamy dwóch znakomitych krewnych, którzy chcą się spotkać w jakiejś sprawie, ale zabierają się do tego jak pies do jeża. Może powinieneś zadzwonić do sędziego i powiedzieć mu, w której willi mieszka Fontaine albo Prefontaine… Nie wiem, obaj ciągle mi się mylą.

– Wspomniałem o takiej możliwości mojemu wujowi, proszę pana, ale on dał mi jednoznacznie do zrozumienia, że nie powinniśmy nic robić. Według niego wszyscy wielcy ludzie mają jakieś tajemnice, a on chciałby, żeby jego nadzwyczajna domyślność wyszła na jaw w bardziej bezpośredni sposób.

– Co proszę?

– Gdybym zadzwonił z tą informacją do sędziego, on natychmiast zorientowałby się, że dowiedziałem się o wszystkim od mego wuja, wicedyrektora Urzędu Imigracyjnego na Montserrat.

– Rób, co chcesz. Mam zbyt wiele innych rzeczy na głowie… Aha, podwoiłem patrole na plaży i na wodzie.

– Zabraknie nam ludzi, sir.

– Przesunąłem paru z pensjonatu. Wiem, kto już tu jest, ale nie wiem, kto może chcieć się tutaj dostać.

– Czy mamy oczekiwać jakichś kłopotów, proszę pana?

John St. Jacques spojrzał wprost na młodego kierownika recepcji.

– Jeszcze nie teraz – odparł. – Osobiście sprawdziłem każdy cal terenu. Przy okazji: przeniosłem się do willi numer dwadzieścia, do siostry i jej dzieci.

Jean Pierre Fontaine, bohater francuskiego Ruchu Oporu z okresu II wojny światowej, zmierzał wolno betonową ścieżką w kierunku ostatniej z szeregu willi wznoszących się nad brzegiem morza. Na pierwszy rzut oka przypominała pozostałe, o różowych ścianach i czerwonym dachu, lecz otaczający ją trawnik był bardziej rozległy, a żywopłot wyższy i bardziej gęsty. Mieszkali tu premierzy i prezydenci, ministrowie i sekretarze stanu, znane i ważne osobistości poszukujące na kilka dni luksusowego azylu.

Fontaine dotarł do końca ścieżki; za półtorametrowym białym murkiem zaczynało się strome, porośnięte bujną roślinnością urwisko, prowadzące w dół aż do brzegu morza. Sam mur biegł w lewo i prawo, otaczając willę i oddzielają ją od pozostałej części pensjonatu. Na ogrodzony teren wchodziło się przez furtkę z grubych metalowych prętów. Stary mężczyzna dostrzegł po jej drugiej stronie małego chłopca w kąpielówkach biegającego po trawniku. W chwilę potem w drzwiach domu pojawiła się jakaś kobieta.

– Jamie, chodź na obiad! – zawołała. – Czy Alison już jadła, mamusiu?

– Już zdążyła zasnąć, kochanie. Nie będzie krzyczała na swego braciszka.

– Mamusiu, ja wolę nasz dom! Dlaczego nie możemy tam pojechać?

– Bo wujek Johnny chce, żebyśmy tutaj zostali… Zresztą przecież mamy łódki, Jamie. Na pewno będziecie nimi wypływać na ryby, tak jak podczas wiosennych wakacji w kwietniu.

– Wtedy mieszkaliśmy w naszym domu.

– Tak, i tatuś był z nami…

– Ale było fajnie, kiedy jeździliśmy samochodem!

– Jamie, chodź wreszcie na ten obiad!

Kiedy matka i syn zniknęli we wnętrzu domu, Fontaine skrzywił się, myśląc o rozkazie, który otrzymał od Szakala, i o krwawej egzekucji, jakiej miał dokonać. Uderzyły go słowa chłopca: "Mamusiu, ja wolę nasz dom. Dlaczego nie możemy tam pojechać?…", "Wtedy mieszkaliśmy w naszym domu". I odpowiedzi: "Bo wujek Johnny chce, żebyśmy tutaj zostali". "Tatuś był z nami…"

Podsłuchaną wymianę zdań można było sobie wytłumaczyć na wiele sposobów, ale Fontaine potrafił wyczuć niebezpieczeństwo szybciej od wielu ludzi, bo w życiu często miewał z nim do czynienia. Wyczuł je także teraz, w związku z czym postanowił, że odbędzie jeszcze kilka wieczornych "zdrowotnych" przechadzek.