– Idą do budynku, a nasz księżulo rozgląda się we wszystkie strony. Jest cholernie przerażony.
– Gdzie patrzy? – Bourne sięgnął szybko po lornetkę.
– Wszędzie.
– Cholera!
– Są już przy drzwiach.
– Muszę się przygotować…
– Pomogę panu.
Stary Francuz wstał ze stołka, podszedł do stojącego przy drzwiach wieszaka i zdjął z niego wojskową marynarkę i czapkę.
– Jeżeli chce pan zrobić to, co myślę, to radzę się trzymać blisko ściany i nie odwracać zbyt często. Zastępca gubernatora jest trochę tęższy od pana. Musimy trochę wypchać marynarkę na plecach.
– Zna się pan na tym, prawda? – zapytał Jason, pozwalając nałożyć na siebie ubranie.
– Wszyscy Niemcy byli zawsze grubsi od nas, szczególnie kaprale i sierżanci. To przez tę kiełbasę… Mieliśmy swoje sposoby. – Nagle Fontaine na brał raptownie powietrza w płuca i zatoczył się, jakby trafiony znienacka kulą. – Mon Dieu…! Cest terrible! Gubernator…
– O co chodzi?
– Gubernator!
– Co gubernator?
– Na lotnisku! Wszystko odbyło się tak szybko, tak nagle… A potem śmierć mojej żony i zabójstwo… Boże, nie mogę sobie darować!
– O czym pan mówi?
– Ten człowiek, którego mundur ma pan na sobie, jest jego zastępcą!
– Wiem o tym.
– Ale nie wie pan, monsieur, że swoje instrukcje otrzymałem nie od kogo innego, jak od samego gubernatora!
– Instrukcje?
– Instrukcje Szakala! Gubernator pracuje dla niego!
– Boże! – wykrztusił z trudem Bourne i rzucił się do stołka, na którym Fontaine zostawił radiotelefon. Zanim nacisnął guzik, odetchnął kilka razy głęboko, żeby się opanować. – Johnny?
– Na litość boską! Mam obie ręce zajęte, idę właśnie do biura, a w holu czekają już na mnie ci cholerni mnisi! Czego znowu chcesz, do diabła?
– Uspokój się i słuchaj uważnie. Jak dobrze znasz Henry'ego?
– Sykesa? Człowieka gubernatora?
– Tak. Widziałem go kilka razy, ale nic o nim nie wiem.
– Znam go całkiem nieźle. Gdyby nie on, ty nie miałbyś swojego domu, a ja Pensjonatu Spokoju.
– Czy ma jakiś kontakt z gubernatorem? Czy teraz informuje go na bieżąco o wszystkim, co się dzieje? Zastanów się dobrze, Johnny, bo to bardzo ważne. W willi jest przecież telefon, więc mógłby zadzwonić do siedziby gubernatora. Zrobił to?
– Chodzi ci o samego gubernatora?
– O kogokolwiek z jego otoczenia.
– Na pewno nie. Wszystko jest trzymane w tajemnicy, tak że nawet policja nie ma pojęcia o tym, co się dzieje. A jeżeli chodzi o gubernatora, to zna tylko ogólny plan, bez żadnych nazwisk ani szczegółów. Poza tym wypłynął na ryby i nie chce o niczym słyszeć, dopóki się wszystko nie skończy. Sam tak powiedział.
– Wierzę ci.
– A dlaczego pytasz?
– Później ci wytłumaczę. Pośpiesz się!
– Czy mógłbyś wreszcie przestać mnie poganiać? Jason odłożył radiotelefon i zwrócił się do Fontaine'a.
– Wszystko jasne: gubernator nie należy do armii Carlosa. Prawdopodobnie współpracuje z nim na tej samej zasadzie, co ten prawnik Gates z Bostonu. Został kupiony albo zmuszony szantażem, ale nie oddał mu duszy.
– Jest pan tego pewien? To znaczy, czy pański szwagier jest tego pewien?
– Facet wypłynął na ryby. Zna tylko ogólny plan i kazał, żeby o niczym go nie informować, dopóki wszystko się nie skończy.
– Szkoda, że mam już taką sklerozę – powiedział z głębokim westchnieniem Francuz. – Gdybym przypomniał sobie w porę, moglibyśmy go wykorzystać. Proszę, oto marynarka.
– W jaki sposób? – zapytał Bourne, ponownie wyciągając ramiona.
– Usunął się… Jak to się mówi?
– W cień. Nie bierze udziału w grze, jest jedynie obserwatorem.
– Znałem wielu takich jak on. Wszyscy życzyli Carlosowi, żeby przegrał. On też tego pragnie. To dla niego jedyne wyjście, ale sam zbyt się boi, żeby podnieść na Szakala rękę.
– Skoro tak, to w jaki sposób mielibyśmy go przekonać? – Jason zapinał guziki, podczas gdy Fontaine poprawiał z tyłu pasek i układał fałdy materiału.
– Le Cameleon zadaje takie pytania?
– Wyszedłem z wprawy.
– Ach, oczywiście… – mruknął Francuz, zdecydowanym ruchem poprawiając mu pas. – To ten człowiek, do którego sumienia apelowałem.
– Proszę dać spokój… A więc, jak?
– Tressimpłe, monsieur. Powiemy mu, że Szakalowi już doniesiono o jego zdradzie. Ja mu to powiem. Czemu miałby nie uwierzyć wysłannikowi monseigneura?
– Widzę, że jest pan prawdziwym fachowcem.
Bourne wciągnął brzuch, a Fontaine obejrzał go uważnie ze wszystkich stron, wygładzając fałdy marynarki.
– Jestem tym, któremu udało się przeżyć; ani lepszym, ani gorszym od innych. Może z wyjątkiem mojej żony. Z nią miałem naprawdę dużo szczęścia.
– Bardzo ją pan kochał, prawda?
– Czy ją kochałem? Och, takie rzeczy uważa się za oczywiste, choć rzadko się o nich mówi. Moim zdaniem jednak przede wszystkim chodzi o to, żeby dobrze czuć się w obecności drugiej osoby. Wielka namiętność nie gra tak ważnej roli. Nie trzeba kończyć zdania, a mimo to wszystko jest jasne, i wystarczy jedno spojrzenie, żeby wywołać wybuch śmiechu, choć nikt nie powiedział ani słowa. Myślę, że to przychodzi z czasem.
Jason stał przez chwilę bez ruchu, wpatrując się w starego mężczyznę dziwnym spojrzeniem.
– Chciałbym dożyć takiego czasu. Bardzo bym chciał… Lata, które przeżyliśmy do tej pory z żoną, pozostawiły dużo blizn, które zagoją się całkowicie dopiero wtedy, kiedy coś we mnie się zmieni albo zupełnie zniknie… Tak to właśnie wygląda.
– W takim razie jest pan zbyt silny, zbyt uparty albo zbyt głupi! Proszę tak na mnie nie patrzeć. Już powiedziałem: nie boję się ani pana, ani nikogo innego. Jeżeli wszystko, co pan mówi, jest prawdą, to mam dla pana jedną radę: proszę darować sobie wszystkie myśli o miłości i skoncentrować się wyłącznie na nienawiści. Skoro nie mogę dyskutować z Davidem Webbem, szturcham Jasona Bourne'a. Szakal musi zginąć, a zabić go może tylko Bourne… Proszę, oto czapka i ciemne okulary. Radzę trzymać się blisko ściany, bo będzie pan wyglądał jak wojskowy paw z szeroko rozłożonym ogonem.
Nie odzywając się ani słowem, Bourne założył czapkę z daszkiem i okulary, po czym wyszedł z pomieszczenia. Schodząc szybko po drewnianych schodach, o mało nie wpadł na pierwszym piętrze na niosącego tacę ciemnoskórego, ubranego w biały strój kelnera. Skinął głową chłopakowi, który cofnął się, ustępując mu z drogi, kiedy nagle kątem oka dostrzegł jakieś poruszenie; kelner wyciągał z kieszeni elektroniczny sygnalizator! Jason zawrócił raptownie i rzucił się na młodego mężczyznę, wytrącając mu z rąk zarówno urządzenie, jak i tacę, która z donośnym brzękiem upadła na podłogę. Chwyciwszy kelnera za gardło, podsunął mu pod nos sygnalizator.
– Kto ci to dał? – zapytał półgłosem. – Mów!
– Hej, mon, ja cię zbiję! – wykrzyknął chłopak. Raptownym szarpnięciem uwolnił prawą rękę, zacisnął ją w pięść i rąbnął Bourne'a w policzek. – Nie chcemy tu złego mon\ Nasz szef- mon tak mówi! Ja się pana nie boję!
Uderzył kolanem w krocze Jasona.
– Ty cholerny sukinsynu! – syknął Le Cameleon, chwytając się lewą ręką za obolałe jądra, prawą zaś okładając twarz młodzieniaszka. – Jestem jego przyjacielem, jego bratem! Nie rozumiesz? Johnny St. Jacques jest bratem mojej żony, czyli moim szwagrem!
– Hę? – zdziwił się atletycznie zbudowany kelner, a w jego dużych brązowych oczach pojawił się wyraz zakłopotania. – To pan jest ten mon z siostrą pana szefa Saint Jay?
– Jestem jej mężem. A kim ty jesteś, do cholery?
– Główny kelner na pierwszym piętrze, proszę pana! Niedługo będę na parterze, bo jestem bardzo dobry. Ja też dobrze się biję. Nauczył mnie ojciec, choć teraz jest stary jak pan. Chce pan się bić? Pokonam pana! Ma pan siwe włosy…
– Zamknij się! Po co ci ten sygnalizator? – zapytał Jason, podsuwając mu ponownie przed oczy mały plastikowy przedmiot.
– Nie wiem, mon… sir! Działo się dużo złych rzeczy. Jak tylko zobaczymy ludzi biegających po schodach, mamy naciskać ten guzik.
– Dlaczego?
– Bo mamy windy. Bardzo szybkie windy, sir. Po co goście mieliby chodzić po schodach?
– Jak się nazywasz? – zapytał Bourne, podnosząc z podłogi czapkę i okulary.
– Izmael, proszę pana.
– Jak w "Moby Dicku"?
– Nie znam tego pana, sir.
– Może poznasz.
– Czemu?
– Jeszcze nie wiem. Dobrze walczysz.