– Nawet nie uda ci się tam zbliżyć.
– Daj spokój, człowieku! Myślisz, że z kim masz do czynienia? Z prymitywami dawnego Chicago, Szalonym Psem Capone i Nittim "Sztucerem"? Zatrudniamy teraz naprawdę wykształconych ludzi. Prawdziwych geniuszów, naukowców, profesorów i doktorów. Skończymy z tym kulasem i Żydkiem tak prędko, że nawet się nie obejrzą, a my dostaniemy Jasona Bourne'a, tego tajemniczego faceta, który nie istnieje, bo już od dawna nie żyje.
Albert Armbruster skinął w milczeniu głową i odwrócił się do okna.
Przez pół roku będę siedział cicho, a potem zmienię nazwisko i przed ponownym otwarciem przeprowadzę intensywną kampanię reklamową – powiedział John St. Jacques, stojąc przy oknie i przyglądając się, jak lekarz opatruje jego szwagra.
– Nikt nie został? – zapytał siedzący w fotelu Bourne i skrzywił się, gdy doktor założył na ranę ostatni szew
– Oczywiście, że zostali. Czternaścioro zwariowanych Kanadyjczyków, w tym mój stary kumpel, który właśnie teraz kłuje cię w szyję. Nie uwierzysz, ale chcą utworzyć specjalny oddział do walki ze złymi ludźmi.
– To był pomysł Scotty'ego – odezwał się cichym głosem lekarz, nie odrywając się od pracy. – Mnie możecie skreślić, jestem za stary.
– On też, tyle tylko że o tym nie wie. Chciał wyznaczyć sto tysięcy dolarów nagrody za informację mogącą… i dalej w tym samym guście. Ledwo udało mi się go przekonać, że im mniej będzie się mówiło na ten temat, tym lepiej.
– Najlepiej, żeby w ogóle nikt nic nie mówił – mruknął Jason. – I tak ma być.
– Masz trochę zbyt wygórowane wymagania, Davidzie – odparł St. Jacques. – Naprawdę – dodał, mylnie interpretując ostre spojrzenie, jakie rzucił mu Bourne. – Tu na miejscu serwujemy wszystkim ciekawskim historyjkę o wycieku propanu ze zbiorników, ale mało kto w nią wierzy. Oczywiście, dla szerokiego świata nawet trzęsienie ziemi tutaj nie byłoby warte więcej niż kilka linijek u dołu strony z ogłoszeniami, ale w okolicy zaczynają już krążyć plotki.
– Właśnie, co z szerokim światem? Były już jakieś wiadomości?
– Na razie nie, a jeśli nawet będą, to o Montserrat, nie o Wyspie Spokoju. Zajmą trochę miejsca w londyńskim "Timesie", jakieś wzmianki mogą ukazać się w gazetach w Nowym Jorku i Waszyngtonie, ale nie wydaje mi się, żeby dotyczyły nas bezpośrednio.
– Przestań być taki tajemniczy.
– Porozmawiamy o tym później.
– Mów, co chcesz, John – odezwał się lekarz. – Ja już prawie kończę, więc właściwie nie słucham, a nawet jeśli, to mam do tego prawo.
– Będę się streszczał – oznajmił St. Jacques, podchodząc do fotela. – Przede wszystkim, gubernator. Miałeś rację, w każdym razie tak mi się wydaje.
– Dlaczego?
– Informacje nadeszły zaledwie parę minut temu. Na jednej z paskudnych raf w okolicy Antiguy, w połowie drogi na Barbuda, znaleziono roztrzaskaną łódź gubernatora, lecz ani śladu rozbitków. Plymouth przypuszcza, że to sprawka niespodziewanego szkwału, który nadszedł znad Nevis, ale trudno w to uwierzyć. Chodzi mi nie tyle o szkwał, co o okoliczności.
– Mianowicie?
– Tym razem nie popłynęli z nim dwaj ludzie tworzący stałą załogę. Dał im wolne, twierdząc, że chce sam poprowadzić łódź, a jednocześnie powiedział Henry'emu, że ma ochotę zapolować na grubą rybę…
– A do tego byłaby mu potrzebna załoga – uzupełnił lekarz. – Och, przepraszam.
– Otóż to – potwierdził właściciel Pensjonatu Spokoju. – Nie można jednocześnie łowić ryb i prowadzić łodzi, a w każdym razie na pewno nie potrafił tego nasz gubernator. Zawsze bał się choć na chwilę oderwać wzrok od mapy.
– Czyli potrafił ją czytać? – zapytał Jason Bourne.
– Z pewnością nie poradziłby sobie z nawigacją według gwiazd, ale orientował się wystarczająco dobrze, żeby trzymać się z daleka od kłopotów.
– Kazali mu, żeby wypłynął zupełnie sam… – mruknął Bourne. – Zwabili go tam, gdzie rzeczywiście nie mógł ani na chwilę spuścić oka z mapy. – Nagle Jason uświadomił sobie, że nie czuje na karku delikatnych dotknięć palców lekarza, tylko szorstki ucisk bandaża. Doktor stał obok fotela, przyglądając się swemu pacjentowi. – Jak idzie? – zapytał Bourne, spoglądając z uśmiechem w górę.
– Już skończone – oznajmił Kanadyjczyk.
– W takim razie… Chyba będzie lepiej, jeśli zobaczymy się później w barze, nie uważa pan?
– Wreszcie dotarliśmy do przyjemniejszej części tej historii.
– To wcale nie jest przyjemniejsza część, doktorze, a ja byłbym najbardziej niewdzięcznym pacjentem na świecie, gdybym pozwolił panu usłyszeć to, o czym nie powinien pan wiedzieć.
Lekarz spojrzał Jasonowi prosto w oczy.
– Pan to mówi serio, prawda? Pomimo tego, co się zdarzyło, nie chce mnie pan narażać. To nie żadna melodramatyczna zagrywka, w jakich, nawiasem mówiąc, lubują się kiepscy doktorzy, tylko autentyczna troska?
– Chyba tak.
– Biorąc pod uwagę wszystko, co się panu zdarzyło, przy czym myślę nie tylko o wydarzeniach ostatnich kilku godzin, w których brałem udział, ale także o tym, o czym świadczą blizny na pańskim ciele, naprawdę bardzo się dziwię, że może pan jeszcze zaprzątać sobie głowę kimś innym. Jest pan niezwykłym człowiekiem, panie Webb. Chwilami wydaje mi się nawet, że postępuje pan jak dwóch zupełnie różnych ludzi.
– Nie ma we mnie nic niezwykłego, doktorze – odparł Jason Bourne, przymykając na chwilę powieki. – Nie chcę być niezwykły, dziwny ani egzotyczny, tylko zupełnie zwyczajny, jak pierwszy lepszy facet z ulicy. Jestem nauczycielem i nie chcę być nikim innym, ale na razie, w obecnych okolicznościach, muszę postępować tak, jak uważam za stosowne.
– Co oznacza, że powinienem wyjść dla własnego dobra?
– Tak jest.
– A gdybym pomimo to dowiedział się kiedyś o wszystkim, zapewne przekonam się, że pańskie rady były jak najbardziej słuszne?
– Mam taką nadzieję.
– Założę się, że jest pan wspaniałym nauczycielem, panie Webb.
– Doktorze Webb – poprawił go odruchowo St. Jacques, jakby miało to w tej chwili jakieś istotne znaczenie. – Mój szwagier, tak jak siostra, ma stopień doktora, a poza tym zna kilka orientalnych języków i wykłada na uniwersytecie. Chcieli go ściągnąć do Harvardu, McGill i Yale, ale on…
– Zamknij się, z łaski swojej – przerwał mu Bourne, z trudem opanowując rozbawienie. – Na moim przedsiębiorczym młodym przyjacielu każdy tytuł przed nazwiskiem robi ogromne wrażenie, ale zapomina o tym, że gdybym miał korzystać z własnych finansów, mógłbym wynająć jedną z jego willi nie więcej niż na kilka dni.
– Chrzanisz.
– Mówiłem o moich możliwościach finansowych.
– No, właśnie. Masz spore możliwości.
– Mam bogatą żonę… Proszę nam wybaczyć, doktorze. To stara sprzeczka rodzinna.
– Musi pan być nie tylko wspaniałym nauczycielem, ale, mimo pozorów, także bardzo ujmującym człowiekiem – zauważył lekarz. – Przyjmuję zaproszenie na drinka – dodał, zatrzymując się przy drzwiach. – Będzie mi bardzo miło.
– Dziękuję – odparł Jason. – Dziękuję za wszystko, doktorze. – Kanadyjczyk skinął głową i wyszedł, starannie zamykając za sobą drzwi. – To prawdziwy przyjaciel, Johnny – powiedział Bourne do szwagra.
– Na co dzień jest zimny jak ryba, ale zna się na swojej robocie. Dzisiaj pierwszy raz zachował się jak człowiek… A więc uważasz, że Szakal spotkał się z gubernatorem na morzu w pobliżu Antiguy, dowiedział się, czego chciał, po czym zabił go i dał na obiad rekinom?
– Wpuszczając następnie jego łódź na rafy – uzupełnił Jason. – Tragedia na morzu, jakich wiele, a Carlos znika bez śladu. To dla niego najważniejsze.
– Coś mi się tu nie podoba… – mruknął Johnny. – Nigdy nie zajmowałem się tym dokładniej, ale wiem, że akurat ta część rafy na północ od Falmouth jest nazywana Diabelską Paszczą. Wszystkie mapy zalecają po prostu, żeby omijać to miejsce z daleka, nie wdając się w wyliczanie liczby ludzi, którzy stracili tam życie.
– I co z tego?
– To, że skoro Szakal wyznaczył gubernatorowi spotkanie właśnie w tamtych okolicach, to musiał znać to miejsce. Pytanie tylko skąd?
– Twoi dwaj komandosi nic ci nie powiedzieli?
– O czym? Posłałem ich prosto do Henry'ego, żeby zdali mu dokładną relację. Nie było czasu, żeby spokojnie usiąść i wszystko przeanalizować.
– W takim razie Henry wie już o wszystkim i prawdopodobnie jest w szoku. W ciągu dwóch dni stracił dwie łodzie pościgowe, z czego dostanie pieniądze tylko za jedną, a przecież jeszcze nic nie wie o swoim szefie, czcigodnym brytyjskim gubernatorze, sługusie Szakala, który zrobił w trąbę całe Foreign Office, wmawiając im, że emerytowany rzezimieszek z Paryża to szlachetny bojownik o niepodległość Francji. Dzisiaj w Londynie będą mieli gorącą noc.