– Tak. Nazywał się Dylan Thomas i umarł w wieku trzydziestu kilku lat. Uważał, że nie należy się poddawać, tylko walczyć do upadłego.
– Mam właśnie taki zamiar. – Bernardine ponownie sięgnął do kieszeni i wyjął z niej wizytówkę. – Tu jest adres mojego biura – pracuję jeszcze wy łącznie jako konsultant, sam pan rozumie – a na odwrocie napisałem numer telefonu do domu. To specjalny telefon, jedyny w swoim rodzaju. W razie potrzeby proszę zadzwonić, a otrzyma pan wszelką pomoc. Proszę pamiętać, że jestem jedynym przyjacielem, jakiego ma pan w Paryżu. Nikt oprócz mnie nie wie, że pan tu jest.
– Czy mogę zadać panu jedno pytanie?
– Mais certainement.
– W jaki sposób może pan dla mnie to wszystko robić, skoro został pan już właściwie odstawiony na boczny tor?
– Ach! – wykrzyknął konsultant Deuxieme Bureau. – Młodszy kolega dorośleje! To bardzo proste: podobnie jak Aleks zawdzięczam to temu, co mam w głowie. Znam bardzo dużo tajemnic.
– Mogliby się pana pozbyć. Jakiś nieszczęśliwy wypadek…
– Stupide, młody człowieku! Wszystko, co wiemy, jest spisane i przechowywane w bezpiecznym miejscu wraz z instrukcją nakazującą natychmiastowe ujawnienie, gdyby coś takiego się wydarzyło. Oczywiście, to kompletna bzdura, bo mogliby wszystkiemu zaprzeczyć, twierdząc, że to majaczenia sklerotycznych starców, ale na szczęście oni o tym nie wiedzą. Strach, monsieur, jest w naszym zawodzie najgroźniejszą bronią. Zaraz potem należy wymienić kompromitację, ale to dotyczy głównie radzieckiego KGB i waszego FBI, które obawiają się kompromitacji bardziej niż jakiegokolwiek wroga.
– Pan i Conklin chyba wychowaliście się na tej samej ulicy.
– Oczywiście. Z tego, co wiem, żaden z nas nie ma żony ani rodziny, tylko od czasu do czasu przypadkowe kobiety w łóżku i hałaśliwych siostrzeńców, zwalających się na kark podczas niektórych świąt. Nie mamy bliskich przyjaciół, jeśli nie liczyć wrogów, których szanujemy, a którzy mimo to w każdej chwili mogą strzelić nam w plecy lub podsunąć zręcznie ukrytą truciznę. Musimy żyć w samotności, ponieważ jesteśmy zawodowcami. Nic nas nie łączy z normalnym światem; wykorzystujemy go tylko jako couverture, przemykając bocznymi uliczkami i przekupując ludzi, żeby zdradzili nam tajemnice, które potem okazują się nic niewarte.
– W takim razie, dlaczego pan to robi? Dlaczego pan się nie wycofa, skoro to takie beznadziejne?
– Bo mam to we krwi. Zostałem tak wyszkolony. Jest gra i jest przeciwnik. Jeśli ja go nie pokonam, on pokona mnie, a lepiej, żeby było na odwrót.
– To głupota.
– Oczywiście. Wszystko jest głupotą. Ale jeśli tak, to czemu Jason Bourne przyleciał za Szakalem do Paryża? Dlaczego nie powie dosyć i nie wróci do domu? Wystarczy jedno pańskie słowo, żeby otrzymał pan najlepszą ochronę.
– I skazał się na życie w więzieniu. Może pan odwieźć mnie do miasta? Skontaktuję się z panem, kiedy już znajdę jakiś hotel.
– Najpierw powinien pan zadzwonić do Aleksa.
– Dlaczego?
– Kazał mi to panu przekazać. Coś się stało.
– Gdzie jest telefon?
– Nie teraz. O drugiej czasu waszyngtońskiego. Ma pan jeszcze ponad godzinę. Wcześniej nie zastanie go pan.
– Nie powiedział, o co chodzi?
– Wydaje mi się, że sam usiłuje się dowiedzieć. Sprawiał wrażenie bardzo zaniepokojonego.
Pokój w hotelu Pont Royal przy rue Montalembert był mały i znajdował się w mało uczęszczanej części budynku. Żeby się tam dostać, należało wjechać rozklekotaną metalową windą na ostatnie piętro i przejść spory kawałek długim, krętym korytarzem. Bourne nie miał nic przeciwko temu; nasuwały mu się skojarzenia z bezpieczną, ukrytą wysoko w górach jaskinią.
Aby zabić jakoś czas, który pozostał do rozmowy z Aleksem, wybrał się na przechadzkę wzdłuż bulwaru Saint Germain, robiąc przy okazji potrzebne zakupy. Zapas garderoby, jakim dysponował, stawał się coraz bardziej urozmaicony: cienkie koszule, lekka sportowa marynarka, drelichowe spodnie, ciemne skarpetki i tenisówki, wymagające przed użyciem zabrudzenia, by nie świeciły oślepiającą bielą. Zaopatrując się teraz, straci mniej czasu później. Na szczęście nie musiał prosić Bernardine'a o broń; w drodze z lotniska Francuz otworzył w milczeniu schowek, wyjął z niego pudełko z brązowej tektury i wręczył Jasonowi. W środku znajdował się pistolet i dwa opakowania amunicji, a także starannie ułożone trzydzieści tysięcy franków w banknotach o różnych nominałach, będące równowartością mniej więcej pięciu tysięcy dolarów.
"Do jutra załatwię panu możliwość zdobywania pieniędzy w miarę potrzeb, oczywiście w rozsądnych granicach".
"Żadnych granic" – pokręcił głową Bourne. "Każę Conklinowi przesłać panu sto tysięcy, a potem następne sto, jeśli będzie trzeba. Proszę mi tylko podać numer konta".
"Czy to pieniądze Agencji?"
"Nie, moje własne. Dzięki za broń".
Trzymając w obu rękach torby z zakupami, skierował się z powrotem do hotelu. Za kilka minut w Waszyngtonie wybije druga po południu, czyli ósma wieczorem w Paryżu. Idąc szybko chodnikiem, starał się nie myśleć o nowinach, jakie ma dla niego Aleks, lecz nie potrafił się od tego powstrzymać. Jeżeli coś się stało Marie i dzieciom, chyba po prostu zwariuje! Ale co mogło im się stać? Są już przecież w pensjonacie, czyli najbezpieczniejszym miejscu, jakie istnieje na Ziemi. Na pewno musi chodzić o coś innego. Kiedy wszedł do archaicznej windy i postawił torby na podłodze, sięgając jednocześnie do przycisku, poczuł ostre ukłucie w karku. Wciągnął raptownie powietrze; chyba wykonał zbyt gwałtowny ruch i naciągnął plaster, a może nawet zerwał jeden ze szwów. Na szczęście tym razem było to tylko ostrzeżenie, gdyż nie czuł ciepła sączącej się z rany krwi. Znalazłszy się na ostatnim piętrze, popędził wąskim korytarzem do pokoju, otworzył drzwi, rzucił torby na łóżko i chwycił słuchawkę. Conklin dotrzymał słowa; czekał przy aparacie, bo odebrał telefon po pierwszym sygnale.
– To ja. Co się stało? Czy Marie…
– Nie – przerwał mu Conklin. – Rozmawiałem z nią dwie godziny temu. Wróciła z dzieciakami do pensjonatu i jest gotowa mnie zamordować. Nie uwierzyła w ani jedno moje słowo, a ja chyba zaraz skasuję taśmę z naszą rozmową, bo nie słyszałem takich przekleństw od czasów Wietnamu.
– Jest zdenerwowana…
– Ja też – ponownie wpadł mu w słowo Conklin. – Mo zniknął.
– Co takiego?
– Przecież słyszysz. Panov zniknął. Nie ma go, i już.
– Boże, jak to możliwe? Przecież jest pilnowany przez całą dobę!
– Usiłujemy wszystko odtworzyć. Właśnie dlatego mnie nie było, bo kręciłem się po szpitalu.
– Po szpitalu?
– Szpital Waltera Reeda. Mo pojechał tam rano do jakiegoś wojskowego i wszelki ślad po nim zaginął. Obstawa czekała na dole jakieś dwadzieścia minut, a potem poszli go szukać, bo miał napięty rozkład dnia. Powiedziano im, że już wyszedł ze strażnikiem.
– To bez sensu!
– Nawet nie podejrzewasz, jak bardzo. Pielęgniarka oddziałowa twierdzi, że przyszedł do niej jakiś lekarz w mundurze, wylegitymował się, po czym poprosił, żeby przekazała doktorowi Panovowi, że nastąpiła drobna zmiana i że ma opuścić szpital przez wyjście we wschodnim skrzydle, bo przed głównym ma się odbywać jakaś demonstracja. Wschodnie skrzydło ma oddzielne połączenie z oddziałem psychiatrycznym, ale mimo to facet zjechał windą do głównego holu.
– I co?
– I wyszedł, przechodząc tuż koło naszych ludzi.
– Po czym skręcił i obszedł budynek. Nic nadzwyczajnego: wojskowy lekarz z uprawnieniami wchodzi i wychodzi, nikt go nie zatrzymuje… Na litość boską, Aleks, kto to może być? Przecież Carlos leciał wtedy tutaj, do Paryża! W Waszyngtonie załatwił wszystko, co chciał: znalazł mnie, znalazł nas. Nie potrzebował już nic więcej!
– DeSole – odparł spokojnie Conklin. – DeSole wiedział o mnie i o Panovie. Straszyłem Agencję tym, co obaj wiemy, a on przy tym był.
– Nie nadążam za tobą. O czym mówisz?
– DeSole, Bruksela… "Meduza".
– Dalej nic nie wiem. Wolno myślę.
– To nie on, Davidzie, tylko oni. DeSole został usunięty przez "Meduzę".
– Do diabła z nimi! Teraz nie mam dla nich czasu!
– Ale oni mają go dla ciebie. Rozbiłeś ich pancerz. Chcą cię dostać.
– Nic mnie to nie obchodzi. Powiedziałem ci już wczoraj: mam tylko jeden cel, który jest tu, w Paryżu, a dokładnie w Argenteuil.
– Chyba wyraziłem się nie dość jasno – powiedział głucho Aleks. – Wczoraj wieczorem byłem u Mo na kolacji. Powiedziałem mu o wszystkim. O pensjonacie, twoim locie do Paryża, Bernardine… O wszystkim!