Выбрать главу

– Powiedz mi chociaż, dlaczego?

– Dlatego, że znam w Paryżu wszystkie miejsca, które on zna, każdą ulicę, kawiarnię, każdą alejkę od Sacre Coeur do Montmartre'u. Z pewnością właśnie tam będzie można go znaleźć, a mnie uda się to znacznie szybciej niż Deuxieme albo Surete.

Zadzwonił telefon. Marie podniosła słuchawkę.

– Obiecałem ci, że się odezwę – usłyszała głos Aleksa Conklina. – Bernardine miał pewien interesujący pomysł.

– Kto to jest Bernardine?

– Mój stary znajomy z Deuxieme i zarazem dobry przyjaciel, który pomaga Davidowi.

– Co to za pomysł?

– Zorganizował Jasonowi… To znaczy, Davidowi, samochód. Zna jego numer rejestracyjny i przekazał go wszystkim patrolom policji w Paryżu. Mają natychmiast meldować, gdyby go zauważyli, ale nie wolno im go zatrzymywać ani niepokoić.

– Myślisz, że Jason… że David niczego nie zauważy? Masz chyba jeszcze gorszą pamięć od niego.

– To tylko jedna możliwość. Są jeszcze inne.

– Na przykład?

– Na przykład taka, że zadzwoni do mnie. Na pewno to zrobi, jak tylko dowie się o Teagartenie.

– Dlaczego?

– Żebym go stamtąd wyciągnął.

– Teraz, kiedy ma Carlosa w zasięgu ręki? Mocno w to wątpię. Mam lepszy pomysł: lecę do Paryża.

– Nie wolno ci tego zrobić!

– Ani myślę dłużej wysłuchiwać takich rzeczy! Pomożesz mi czy mam się sama wszystkim zająć?

– We Francji nie potrafiłbym nawet kupić znaczka pocztowego z automatu, a Hollandowi nie podaliby adresu wieży Eiffla.

– Czyli będę działała na własną rękę. Jeśli mam być szczera, od razu czuję się bezpieczniej.

– Co zamierzasz zrobić, Marie?

– Nie będę ci powtarzać całej litanii, ale mam zamiar odwiedzić wszystkie miejsca, w których byliśmy, z których korzystaliśmy poprzednim razem. On na pewno tam się zjawi. Musi, bo jak wy to nazywacie były czyste, więc do nich wróci, bo nie będzie miał żadnego wyboru.

– Niech Bóg ci błogosławi.

– On nas opuścił, Aleks. Bóg nie istnieje.

Prefontaine wyszedł przed gmach dworca lotniczego Logan w Bostonie i uniósł rękę, żeby zatrzymać taksówkę. Musiał chwilę zaczekać, gdyż nie był jedynym, który to uczynił. Przed zajęciem miejsca w samochodzie rozejrzał się dookoła; przez trzydzieści lat sporo się tu zmieniło. Lotniska zamieniły się w coś w rodzaju ogromnych stołówek, gdzie trzeba było czekać w kolejce nie tylko po nędzny stek, ale i po taksówkę.

– Ritz- Carlton – rzucił kierowcy.

– Nie ma pan bagażu? – zapytał taksówkarz. – Tylko tę małą torbę?

– Nie mam – odparł Prefontaine, po czym dodał, nie mogąc sobie odmówić tej przyjemności: – Nie wożę ze sobą garderoby. Ona na mnie czeka.

– Ja cię kręcę… – mruknął kierowca, po czym przyczesał włosy dużym grzebieniem z częściowo powyłamywanymi zębami i włączył się do ruchu.

– Czy ma pan rezerwację, sir? – zapytał wyfraczony recepcjonista w Ritzu.

– Mam nadzieję, że zatroszczył się o to któryś z moich urzędników. Nazywam się Scofield, sędzia William Scofield z Sądu Najwyższego. Chyba nie zgubiliście mojej rezerwacji? Teraz, kiedy tyle się mówi o ochronie praw konsumenta…

– Sędzia Scofield…? Na pewno gdzieś tutaj jest, sir…

– Zależało mi specjalnie na apartamencie 3- C. Powinniście to mieć w komputerze.

– 3- C jest zajęty…

– Co takiego?

– Nie, nie, pomyliłem się, panie sędzio… Oni jeszcze nie przyjechali… To znaczy, na pewno zaszła jakaś pomyłka… Umieścimy ich w innym pokoju. – Recepcjonista nacisnął przycisk dzwonka. – Boy!

– Nie trzeba, młody człowieku. Podróżuję bez bagaży. Proszę tylko dać mi klucz i wskazać, którędy mam iść.

– Oczywiście, sir!

– Mam nadzieję, że w pokoju znajdę jak zwykle kilka butelek jakiejś przyzwoitej whisky?

– Jeżeli ich nie będzie, sir, natychmiast przyślemy. Ma pan konkretne życzenia?

– Ma być po prostu dobra, czerwone i czarne nalepki. Białe są dla gówniarzy, prawda?

– Tak jest, sir.

Dwadzieścia minut później, ze świeżo umytą twarzą i drinkiem w dłoni, Prefontaine podniósł słuchawkę i wykręcił numer doktora Randolpha Gatesa.

– Tu rezydencja państwa Gates – odezwał się kobiecy głos.

– Daj spokój, Edie. Poznałbym twój głos nawet pod wodą, choć to było już prawie trzydzieści lat temu.

– Ja także znam pański głos, ale nie mogę sobie skojarzyć…

– Nie przypominasz sobie młodego adiunkta na wydziale prawa, usiłującego wycisnąć siódme poty z twojego męża, który jednak nic sobie z tego nie robił i chyba słusznie, bo jakiś czas potem wylądowałem w pace? Byłem pierwszym sędzią okręgowym, którego tak załatwiono, a najgorsze jest to, że całkowicie słusznie.

– Brendan? Dobry Boże, to naprawdę ty! Nigdy nie uwierzyłam w te wszystkie okropne rzeczy, które o tobie wygadywano.

– A powinnaś, moja droga, bo to była prawda. Teraz muszę jednak po rozmawiać z naszym lordem. Jest w domu?

– Chyba tak, choć szczerze mówiąc, nie jestem pewna. Ostatnio niezbyt często się do mnie odzywa.

– Sprawy nie układają się zbyt dobrze, kochanie?

– Bardzo chciałabym z tobą porozmawiać, Brendan. On ma okropny problem, o którym wcześniej nic nie wiedziałam.

– Podejrzewałem coś takiego, Edie. Oczywiście porozmawiamy, ale na razie muszę zamienić parę słów z nim. Natychmiast.

– Zawiadomię go przez interkom.

– Tylko nie mów mu, że to ja, Edith. Powiedz, że dzwoni człowiek nazwiskiem Blackburne z wyspy Montserrat na Karaibach.

– Proszę?

– Zrób, co mówię, śliczna Edie. To dla jego dobra, a także dla twojego… Chyba nawet bardziej dla twojego, jeśli okaże się, że to wszystko prawda.

– On jest chory, Brendan.

– Owszem. Spróbujemy go wyleczyć. Daj go na linię.

– Nie rozłączaj się.

Cisza trwała nieskończenie długo: co najmniej dwie minuty, które ciągnęły się jak dwie godziny, aż wreszcie w słuchawce rozległ się zachrypnięty głos Randolpha Gatesa.

– Kim pan jest? – warknął powszechnie szanowany autorytet prawniczy.

– Uspokój się, Randy. To tylko ja, Brendan. Edith nie poznała mojego głosu, aleja poznałem jej. Ty zawsze miałeś szczęście.

– Czego chcesz? O co chodzi z tą Montserrat?

– Właśnie stamtąd wróciłem i…

– Wróciłeś?!

– Pomyślałem sobie, że przydałoby mi się trochę wypoczynku.

– Nie wierzę… – wyszeptał rozpaczliwie Gates przez ściśnięte gardło.

– Lepiej, żebyś uwierzył, bo to prawda, która zmieni teraz całe twoje życie. Otóż spotkałem tam kobietę z dwojgiem dzieci, którą tak bardzo się interesowałeś… Pamiętasz ją? To fascynująca historia i chciałbym, żebyś usłyszał ją ze wszystkimi szczegółami. Miałeś zamiar ich zabić, Dandy Randy, a to nieładnie. Bardzo nieładnie.

– Nie wiem, o czym mówisz! Nigdy nie słyszałem ani o Montserrat, ani o żadnej kobiecie z dwojgiem dzieci! Jesteś cholernym, bredzącym od rzeczy pijakiem i zaprzeczę wszystkim twoim szaleńczym oskarżeniom, udowadniając, że to tylko majaczenia przestępcy alkoholika!

– Dobrze powiedziane. Niestety, sedno twoich kłopotów tkwi nie w moich oskarżeniach, lecz w Paryżu.

– W Paryżu?

– Dokładniej mówiąc, chodzi o pewnego człowieka, o którym myślałem, że jest jedynie fikcyjną postacią, ale okazało się, że to prawdziwa osoba. Nie będę ci teraz dokładnie opowiadał, jak do tego doszło, tylko wspomnę, że na Montserrat wzięto mnie za ciebie.

– Za mnie? – Prefontaine musiał wytężyć słuch, żeby dosłyszeć drżący szept Gatesa.

– Tak. Niezwykłe, prawda? Całe nieporozumienie zaczęło się chyba wtedy, kiedy ów człowiek z Paryża zadzwonił do ciebie tutaj, do Bostonu, a ktoś poinformował go, że wyjechałeś. Obaj dysponujemy nadzwyczaj bystrymi, inteligentnymi umysłami, obaj interesowaliśmy się kobietą z dwojgiem dzieci, więc nic dziwnego, że pomylono nas ze sobą.

– Co się właściwie stało?

– Uspokój się, Randy. W tej chwili tamten człowiek myśli, że nie żyjesz.

– Że co?

– Usiłował mnie zabić. To znaczy, ciebie. Za niedotrzymanie umowy.

– O, Boże!

– Kiedy się dowie, że żyjesz i objadasz się w Bostonie różnymi smakołykami, uderzy ponownie, ale tym razem nie popełni błędu.

– Jezus, Maria!

– Zdaje się jednak, że istnieje pewne wyjście z tej sytuacji, i właśnie dlatego musisz się koniecznie ze mną spotkać. Tak się przypadkowo składa, że mieszkam w Ritzu w tym samym apartamencie co ty, kiedy widzieliśmy się ostatnim razem. 3- C. Wystarczy wsiąść na dole do windy. Bądź tu dokładnie za pół godziny, ale pamiętaj, że strasznie nie lubię, kiedy ktoś się spóźnia, bo narusza to mój rozkład dnia, a jestem bardzo zajętym człowiekiem. Aha, przy okazji: moje honorarium wynosi dwadzieścia tysięcy dolarów za godzinę lub każdą jej część, więc nie zapomnij zabrać ze sobą pieniędzy. Dużo pieniędzy. W gotówce.