– Ramię, doktorze. Musimy zacząć właśnie od bólu, prawda? Dlatego że pan wie, co nastąpi potem. Coś, do czego nie może pan dopuścić, co musi pan za wszelką cenę powstrzymać…
Z gardła Panova wydobył się ogłuszający skowyt przerażenia i bólu.
– Nie, nie! Nie powiem wam! Już kiedyś go zabiłem, nie zrobię tego po raz drugi! Zostawcie mnie, zostawcie!…
Aleks zachwiał się i na pewno upadłby na podłogę, gdyby nie Holland, który chwycił go pod ramię i delikatnie wyprowadził z pokoju.
– Proszę go stąd zabrać – powiedział do pielęgniarki.
– Tak jest, sir.
– O, Boże… – wykrztusił Aleks, usiłując się wyprostować, ale ponownie stracił równowagę, nie znalazłszy wystarczającego oparcia w swej sztucznej stopie. – Przepraszam, Peter!
– Za co? – zapytał szeptem Holland.
– Powinienem przy tym być, ale nie mogę!
– Rozumiem cię. Na twoim miejscu też bym pewnie nie mógł.
– Nic nie rozumiesz! Mo powiedział, że zabił Davida, ale to nieprawda. To ja chciałem go zabić! Nie miałem racji, a mimo to robiłem wszystko, żeby go zabić. Teraz zrobiłem to samo: wysłałem go do Paryża. Nie Mo, tylko ja!
– Proszę oprzeć go o ścianę, siostro, i zostawić nas samych.
– Tak jest, sir.
Pielęgniarka wyszła, pozostawiając Conklina i Hollanda w sterylnym labiryncie.
– A teraz posłuchaj mnie, agencie! – wyszeptał siwowłosy dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej, klękając przy Aleksie, który zdążył tymczasem osunąć się po ścianie na podłogę. – Jeśli ta pieprzona karuzela wyrzutów sumienia zaraz się nie zatrzyma, nikt nikomu nie zdoła pomóc. Nie obchodzi mnie, co ty albo Panov zrobiliście trzynaście lat temu, pięć lat temu ani teraz! Wszyscy jesteśmy w miarę inteligentnymi ludźmi i zawsze postępowaliśmy
tak, jak w danej chwili uważaliśmy za stosowne… Wiesz co, święty Aleksie? Tak, słyszałem, że tak cię nazywają. Każdy z nas popełnia błędy. To choler nie niewygodne, prawda? Może wcale nie jesteśmy tacy mądrzy, jak nam się wydaje. Może Panov wcale nie jest najlepszym specjalistą w swojej dziedzinie, może ty nie jesteś najsprytniejszym agentem w historii CIA i pierwszym, który został za życia kanonizowany, może ja wcale nie jestem najgenialniejszym strategiem, jaki kierował tą instytucją. Jeżeli nawet, to co z tego? I tak musimy robić to, co robimy.
– Zamknij się, na litość boską! – krzyknął Conklin, usiłując podnieść się z podłogi.
– Ciii!
– Niech to szlag trafi! Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję, jest kazanie od ciebie! Gdybym miał stopę, kopnąłbym cię w dupę.
– Przechodzimy do konfrontacji fizycznej?
– Miałem czarny pas, admirale.
– A ja nawet nigdy nie brałem udziału w zapasach.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, aż wreszcie Aleks roześmiał się cicho.
– Udało ci się, Peter. Dotarło do mnie. Pomożesz mi wstać? Wrócę do tamtego pokoju i zaczekam na ciebie. Podaj mi rękę.
– Ani mi się śni – oświadczył Holland, stając nad Conklinem. – Radź sobie sam. Ktoś mi powiedział, że święty Aleks przeszedł kiedyś zupełnie sam sto czterdzieści mil przez dżunglę, a kiedy zjawił się w bazie, przede wszystkim zapytał, czy nie znajdzie się jakaś butelka burbona.
– To stara historia. Byłem wtedy sporo młodszy, no i miałem obie stopy.
– Więc wyobraź sobie, że masz je znowu. Wracam do Panova. Któryś z nas powinien tam być.
– Sukinsyn!
Conklin siedział w poczekalni przez godzinę i czterdzieści siedem minut. Od dawna już nie czuł bólu w oderwanej stopie, ale teraz pulsujące rwanie pojawiło się znowu. Nie wiedział, dlaczego tak się stało, ani nie potrafił tego zignorować. Miał przynajmniej o czym myśleć, a te myśli doprowadziły go z kolei do innych, dotyczących lat, kiedy był młody i zdrowy. Jak bardzo pragnął wtedy zmienić świat! Rozpierało go przemożne poczucie słuszności obranej drogi, które pozwoliło mu zostać najmłodszym w historii szkoły uczniem wygłaszającym przemówienie pożegnalne na zakończenie roku, a następnie najmłodszym studentem w historii Georgetown. Stopniowy upadek zaczął się nieco później, kiedy ktoś gdzieś odkrył, że jego prawdziwe imię i nazwisko nie brzmi Aleksander Conklin, lecz Aleksiej Nikołaj Konsolikow, a pewien człowiek bez twarzy zadał mu pytanie, które całkowicie odmieniło jego życie:
– Czy mówi pan po rosyjsku?
– Oczywiście – odparł, zdumiony, że jego rozmówca może mieć co do tego jakiekolwiek wątpliwości. – Jak pan z pewnością wie, moi rodzice byli imigrantami. Wychowywałem się nie tylko w rosyjskim domu, ale i w rosyjskim otoczeniu, w każdym razie przez pierwsze lata. Gdybym nie mówił w tym języku, nie mógłbym kupić nawet bochenka chleba. W kościelnej szkole księża i zakonnice nie pozwalali odzywać się w żadnym innym języku… Chyba właśnie dlatego zraziłem się do religii.
– Ale to były wczesne lata pańskiego życia, jak sam pan wspomniał.
– Owszem.
– Co się potem zmieniło?
– Jestem pewien, że macie to w swoich raportach, ale wątpię, czy takie wyjaśnienie wystarczy drobiazgowemu senatorowi McCarthy'emu.
Wraz z tymi słowami na ekranie pamięci Conklina pojawiła się wreszcie pozbawiona wszelkiego wyrazu twarz mężczyzny w średnim wieku. Tylko w oczach można było dostrzec tłumiony gniew.
– Zapewniam pana, panie Conklin, że nie jestem w żaden sposób związany z senatorem. Pan nazywa go drobiazgowym, ja używam raczej innych określeń, ale to nie ma w tej chwili najmniejszego znaczenia… A więc, co się zmieniło?
– Pod koniec życia mój ojciec stał się znowu tym, kim był w Rosji, czyli zamożnym kupcem, prawdziwym kapitalistą. U szczytu powodzenia miał siedem dużych supermarketów w bogatych dzielnicach. Nazywają się "Conklin's Corners". Ma teraz grubo ponad osiemdziesiąt lat i choć bardzo go kocham, muszę z przykrością stwierdzić, iż był i pozostał gorącym zwolennikiem senatora McCarthy'ego. Nigdy nie poruszam z nim tego tematu, mając na względzie jego wiek, wszystko, co przeszedł, i ogromną nienawiść, jaką żywi do komunistów.
– Jest pan bardzo bystry i inteligentny.
– Owszem – zgodził się Aleks.
– Robiłem kilka razy zakupy w tych sklepach. Trochę tam drogo.
– Rzeczywiście.
– Skąd się wzięło nazwisko "Conklin"?
– Matka twierdzi, że ojciec zobaczył je na jakiejś reklamie trzy lub cztery lata po tym, jak przenieśli się do Stanów. Według jego własnych słów tylko Żydzi z rosyjskimi nazwiskami mogą tu robić prawdziwe pieniądze. Tego tematu również staram się nie poruszać.
– Bardzo mądrze.
– To nic trudnego. Staruszek ma też sporo pozytywnych cech charakteru.
– Nawet gdyby nie miał, jestem przekonany, że potrafiłby pan ułożyć sobie stosunki z ojcem dzięki dyplomatycznym wybiegom i powściągliwości w demonstrowaniu swoich poglądów.
– Dlaczego odnoszę wrażenie, że to najważniejsze zdanie, jakie pan do tej pory powiedział?
– Bo tak jest, panie Conklin. Reprezentuję pewną rządową agencję, która bardzo się panem interesuje. Gdyby zdecydował się pan z nią związać, miałby pan praktycznie nieograniczone możliwości rozwoju i awansu.
Od tej rozmowy minęło już prawie trzydzieści lat, pomyślał z czymś w rodzaju zdumienia Aleks, spoglądając po raz kolejny na drzwi prowadzące do tajnej części ośrodka leczniczego CIA określanego kryptonimem punkt numer pięć. Jakże szalone były to lata! Ojciec, ogarnięty żądzą ciągłego powiększania majątku, posunął się za daleko, inwestując olbrzymie sumy pieniędzy, istniejące wyłącznie w jego wyobraźni i w dokumentach przedstawianych mu przez nieuczciwych bankierów. Utracił sześć spośród swoich siedmiu supermarketów. Ostatni, siódmy, nie pozwalał mu żyć na zadowalającym go poziomie, w związku z czym doznał udaru mózgu i zmarł w chwili, kiedy Aleks dopiero wkraczał w dorosłe życie.
Zachodni i Wschodni Berlin, Moskwa, Leningrad, Taszkent, Kamczatka, Wiedeń, Paryż, Lizbona, Istambuł, a potem Tokio, Hongkong, Seul, Kambodża, Laos i wreszcie Sajgon i tragedia, której na imię było Wietnam. Z biegiem lat, dzięki zdolnościom językowym oraz nabywanej z wiekiem umiejętności przetrwania, stał się głównym strategiem wielu tajnych operacji przeprowadzanych przez Agencję, aż pewnego mglistego poranka w delcie Mekongu wybuch miny rozszarpał nie tylko jego stopę, ale także zniszczył życie. Niewiele już mógł zdziałać jako agent pierwszej linii; alternatywą był powolny, lecz stały upadek. Z czasem wszyscy przyzwyczaili się do tego, że prawie zawsze jest pijany, ale choć skazany na unicestwienie, otrzymał jednak odroczenie wyroku: w jego życiu pojawił się Jason Bourne.
Drzwi otworzyły się, litościwie przerywając dręczące Aleksa rozmyślania, i do poczekalni wszedł powoli Peter Holland. Miał ściągniętą, bladą jak papier twarz, szkliste spojrzenie, w dłoni zaś ściskał dwa plastikowe pudełeczka z kasetami magnetofonowymi.