– Gdzie informacja? – odpowiedział pytaniem Bourne.
– Najpierw pieniądze.
– Nie tak się umawialiśmy. – Jason błyskawicznie złapał mężczyznę za klapy, przydusił do ściany i zacisnął na gardle żelazny uchwyt dłoni. – Wracaj i powiedz Santosowi, że kupił sobie bilet w jedną stronę do piekła! Ja nie dam się nabrać.
– Dosyć! – rozległ się przyciszony głos i nagle zza rogu wyłoniła się potężna postać Santosa. – Puść go, Simon. On nic nie znaczy. To sprawa tylko między tobą i mną.
– Myślałem, że nigdy nie opuszczasz Le Coeur du Soldat.
– Uczyniłem wyjątek specjalnie dla ciebie.
– Na to wygląda.
Bourne uwolnił posłańca, który spojrzał na swego chlebodawcę i odszedł szybko, dostrzegłszy ruch jego głowy.
– W hotelu był Anglik – stwierdził Santos, kiedy już zostali sami. – Niósł teczkę. Widziałem na własne oczy.
– Rzeczywiście, był i niósł teczkę – zgodził się Jason.
– A więc jednak Londyn skapitulował? Wygląda na to, że bardzo im zależy.
– Mogę powiedzieć tylko tyle, że stawka jest bardzo wysoka. Czekam na informację.
– Może najpierw ustalimy dalszy tryb postępowania?
– Już go ustaliliśmy. Przekazujesz mi informację, ja zawiadamiam mojego klienta i jeśli dojdzie do nawiązania zadowalającego kontaktu, wypłacam ci dwa miliony osiemset tysięcy franków.
– Co to znaczy zadowalający kontakt? Co was zadowoli? Skąd będziesz wiedzieć, że was nie oszukałem? Skąd ja mam mieć pewność, że nie będziesz chciał mnie oszukać, twierdząc, że coś poszło nie po myśli twojego klienta?
– Jesteś podejrzliwym człowiekiem, prawda?
– Bardzo podejrzliwym. W świecie, w którym żyjemy, nie ma zbyt wielu świętych, czyż nie tak?
– Chyba jednak więcej, niż przypuszczasz.
– Zdziwiłbym się, gdyby tak było. Nie odpowiedziałeś na moje pytania.
– Już to robię. Skąd będę wiedział, że mnie nie oszukałeś? To proste. Będę wiedział, bo od tego jestem. Za to mi płacą, a człowiek w mojej sytuacji nie może popełnić błędu, powiedzieć przepraszam i żyć dalej, jakby nigdy nic. Zbadałem teren, dowiedziałem się tego i owego i na samym początku zadam dwa lub trzy pytania. Zapewniam cię, że wtedy wszystko będę wiedział.
– To bardzo wymijająca odpowiedź.
– W świecie, w którym żyjemy, umiejętność udzielania wymijających odpowiedzi trudno zaliczyć do wad, czyż nie tak…? Co do twoich obaw, że oszukam cię i zabiorę twoje pieniądze, to zapewniam, że nie mam najmniejszej ochoty robić sobie wrogów wśród ludzi takich jak ty ani wśród takich jak moi klienci, bo to oznacza sporo niewygód i bardzo krótkie życie.
– Doceniam zarówno twoją mądrość, jak i ostrożność – odparł Santos.
– Książki nie kłamały. Jesteś wykształconym człowiekiem.
– Nie ma to wprawdzie nic do rzeczy, ale istotnie, wiem to i owo. Pozory mylą, choć czasem potrafią pomóc… O tym, co ci teraz powiem, wiedzą tylko czterej ludzie na Ziemi, wszyscy mówiący płynnie po francusku. Od ciebie zależy, jak wykorzystasz tę informację. Jeżeli jednak piśniesz choć słowo o Argenteuil, natychmiast się o tym dowiem, a zapewniam cię, że wtedy nie opuścisz żywy hotelu Pont Royal.
– Czyżby kontakt można było nawiązać aż tak szybko?
– Przez telefon, ale zadzwonisz pod ten numer najwcześniej w godzinę po tym, jak się rozstaniemy. Jeśli się nie zastosujesz do tego warunku, również się o tym dowiem i zginiesz.
– Godzina? W porządku… Oprócz mnie numer znają tylko trzy osoby? Może ujawnisz tę z nich, którą najmniej lubisz, żebym mógł mimochodem rzucić jej nazwisko…?
Przez twarz Santosa przemknął lekki uśmiech.
– Moskwa – powiedział cicho. – Plac Dzierżyńskiego. Bardzo wysoko.
– KGB?
– Kos ma obsesję na punkcie Moskwy. Ciągle stara się tam rozbudować swoją siatkę.
Iljicz Ramirez Sanchez, pomyślał Bourne. Wyszkolony w Nowogrodzie, uznany przez Komitet za niebezpiecznego szaleńca. Szakal.
– Będę o tym pamiętał… Oczywiście, jeśli ktoś mnie zapyta. Jaki to numer?
Santos powtórzył go dwukrotnie wraz ze słowami, jakie powinien wypowiedzieć Bourne. Nie starał się ukryć zabarwionego podziwem zaskoczenia, kiedy przekonał się, że Jason niczego nie zapisuje.
– Czy wszystko jasne?
– Całkowicie. Jak mam ci dostarczyć pieniądze, jeśli wszystko potoczy się po mojej myśli?
– Zadzwoń do mnie, masz mój numer. Przyjadę do ciebie i już nigdy nie wrócę do Argenteuil.
– Życzę ci szczęścia, Santos. Coś mi podpowiada, że zasługujesz na nie.
– Jestem tego pewien. Zbyt często musiałem wychylać czarę cykuty.
– Sokrates – powiedział Jason.
– Niezupełnie. Dialogi Platona. Au revoir.
Santos odwrócił się i odszedł, a Jason ruszył w kierunku hotelu, powstrzymując się z trudem, żeby nie popędzić co sił w nogach. Biegnący człowiek ściąga na siebie uwagę, a tym samym staje się dogodnym celem – jedna z nauk katechizmu Jasona Bourne'a.
– Bernardine! – krzyknął, wpadając w wąski, kręty korytarz prowadzący do pokoju, w którym siedział weteran Deuxieme z pistoletem w jednej, a granatem w drugiej ręce. – Trafiliśmy w dziesiątkę!
– Kto wypłaca nagrodę? – zapytał Francuz, kiedy Jason zamknął za sobą drzwi.
– Ja – odparł Bourne. – Jeżeli wszystko potoczy się tak, jak powinno, będziesz mógł sporo dopisać do swojego konta w Genewie.
– Wcale na to nie liczyłem, przyjacielu. Szczerze mówiąc, nawet nie przeszło mi to przez myśl.
– Wiem, ale skoro rozdajemy pieniądze tak, jakbyśmy sami je drukowali, dlaczego masz na tym nie skorzystać?
– Istotnie, to dobry argument.
– Już za godzinę – oznajmił Jason. – A właściwie za czterdzieści trzy minuty.
– Co za czterdzieści trzy minuty?
– Przekonamy się, czy to prawda. – Bourne położył się na łóżku, wpatrując się w sufit szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami. – Zapisz to, Francois. – Podyktował mu numer podany przez Santosa. – Przekup albo zaszantażuj kogo tylko chcesz, ale ustal, gdzie to jest!
– Nie wydaje mi się, żeby było w tym coś trudnego…
– Mylisz się – przerwał mu Bourne. – To tajny, zastrzeżony numer. Zna go tylko czterech ludzi z jego armii.
– W takim razie zamiast gdzieś wysoko poszukamy pomocy nisko, a dokładniej rzecz biorąc, pod ziemią, w kanałach i studzienkach telefonicznych.
Jason odwrócił raptownie głowę i spojrzał na starego człowieka.
– Nie pomyślałem o tym – przyznał.
– Nic dziwnego, w końcu nie jesteś z Deuxieme'em. Najlepszym źródłem informacji są nie biurokraci przykuci do biurek, lecz technicy i monterzy… Znam kilku. Zadzwonię wieczorem do któregoś…
– Wieczorem? – zapytał Bourne, siadając na łóżku.
– Będzie cię to kosztowało jakieś tysiąc franków, ale dostaniesz, czego chcesz.
– Nic mogę czekać aż do wieczora!
A czy możesz podjąć dodatkowe ryzyko, kontaktując się z nim w pracy? W firmach telefonicznych nikt nikomu nie ufa i pracownicy są pod stałą obserwacją. To taki socjalistyczny paradoks: robotnik odpowiada za to, co robi, ale najczęściej nie wie, przed kim.
– Zaczekaj! – wykrzyknął Jason. – Masz ich domowe numery?
– Są w książce telefonicznej.
– Więc zawiadom którąś żonę, żeby ściągnęła męża do domu. Wiesz, coś niespodziewanego, ale niegroźnego.
Bernardine skinął głową.
– Nieźle, przyjacielu. Całkiem nieźle.
Minuty łączyły się w kolejne kwadranse, podczas których emerytowany oficer Deuxieme rozmawiał po kolei z żonami znajomych pracowników firm telefonicznych, obiecując sowitą nagrodę, jeśli zrobią to, o co je prosi. Dwie odłożyły natychmiast słuchawkę, trzy odmówiły, obrzucając go uprzednio raczej mało wybrednymi epitetami, ale szósta, po zaprezentowaniu szerokiego wachlarza rynsztokowych przekleństw, zgodziła się. Żeby tylko ten szczur ściekowy, za którego wyszła za mąż, wiedział, że pieniądze będą jej, nie jego.
Minęła godzina; Jason wyszedł z hotelu i niespiesznie ruszył przed siebie ulicą. Minąwszy cztery przecznice, zobaczył budkę po drugiej stronie Quai Voltaire, nad samą Sekwaną. Na Paryż stopniowo opadała zasłona ciemności, a na brzegach rzeki i mostach zapłonęły liczne światła. Wszedłszy do pomarańczowej budki, odetchnął kilka razy głęboko, narzucając sobie spokój, jaki jeszcze niedawno wydawał mu się niemożliwy do osiągnięcia. Rozmowa, którą miał za chwilę przeprowadzić, była najważniejszą w jego życiu, ale nie mógł dać tego po sobie poznać. Wsunął monetę, podniósł słuchawkę i wykręcił zapamiętany numer.
– Oui? – odezwał się kobiecy głos. Oui było ostre i chrapliwe, typowo paryskie.