— Skoro już mowa o Siderze: czy zauważyłaś go gdzieś w pobliżu, kiedy Zak przyprowadził cię na dno szybu?
— Nie. Nie było tam nikogo oprócz ciebie.
— Znalazłaś może mój pistolet albo nóż. który dostałem od ciebie przy naszym pierwszym spotkaniu?
— Też nie. Miałeś je przy sobie przed upadkiem?
— Miał je Sidero. Liczyłem na to, że okaże się na tyle uczciwy, by mi je zwrócić, ale chyba powinienem być zadowolony, że mnie nie zabił.
Gunnie pokręciła energicznie głową, a ponieważ jej głowa spoczywała na szmatach bardzo blisko mojej, poczułem dotknięcie pełnego, ciepłego policzka.
— Na pewno by tego nie zrobił. To prawda, czasem bywa dość brutalny, ale jeszcze nie słyszałam, żeby kogokolwiek zabił.
— Chyba uderzył mnie, kiedy leżałem nieprzytomny, bo nie wyobrażam sobie, w jaki inny sposób mógłbym dorobić się rozbitych ust.
Wspominałem ci już, że wszedłem do jego wnętrza?
Odsunęła się, by spojrzeć na mnie ze zdumieniem.
— Naprawdę? Potrafisz to zrobić?
— Tak. Nie był szczególnie zachwycony, ale chyba został skonstruowany w taki sposób, że nie mógł wyrządzić mi krzywdy, jak długo byłem przytomny. Po upadku zapewne otworzył się i wyciągnął mnie jedną ręką. Mam szczęście, że nie połamał mi nóg, ale widocznie nie zdołał nad sobą zapanować i uderzył mnie w twarz. Zabiję go za to, kiedy się znowu spotkamy.
— Przecież to tylko maszyna — powiedziała łagodnie Gunnie, wsuwając rękę pod resztki mojej koszuli.
— Dziwię się, że o tym wiesz. Sądziłem, że uważasz go za człowieka.
— Mój ojciec był rybakiem, więc w dzieciństwie wiele pływałam na łodziach. Każda z nich miała imię, wymalowane na dziobie oczy, a często zachowywała się niemal jak żywy człowiek, ale to nie znaczyło, że nim była. Wśród rybaków trafia się wielu niespełna rozumu, lecz mój ojciec powiadał, że łatwo ich odróżnić: jeśli doszli do wniosku, że nie są zadowoleni z łodzi, zatapiali ją, zamiast sprzedać komuś innemu. Każda łódź ma duszę, ale trzeba czegoś więcej, żeby stać się człowiekiem.
— Czy twój ojciec nie sprzeciwiał się, kiedy postanowiłaś zamustrować się na statek?
— Utonął dużo wcześniej. Wszyscy rybacy toną. Moja matka umarła z rozpaczy. Od tamtej pory wiele razy byłam na Urth, ale nigdy wtedy, kiedy jeszcze żyli.
— Czy pamiętasz z dzieciństwa, kto był wtedy Autarchą?
— Nie. Te sprawy zupełnie nas nie obchodziły.
Rozpłakała się. Próbowałem ją pocieszyć, co bardzo łatwo mogło doprowadzić do znacznie poważniejszych następstw, ale chociaż pieściliśmy się, nie doszło miedzy nami do zbliżenia, częściowo ze względu na oparzenia pokrywające większą część jej klatki piersiowej i brzucha, a częściowo dlatego, że moje myśli wciąż wracały uparcie do wspomnień o Valerii.
— To chyba cię nie bolało, prawda? — zapytała wreszcie.
— Wcale — odparłem. — Dlatego tym bardziej mi przykro, że zadałem ci ból.
— Nic takiego nie zrobiłeś.
— Owszem, zrobiłem. To ja strzeliłem do ciebie w korytarzu przed moją kajutą. Oboje doskonale o tym wiemy.
Błyskawicznie sięgnęła po sztylet, zapomniawszy widocznie, że rozbierając się odpięła pas, do którego był przytroczony, i położyła razem z ubraniem kilka kroków od posłania.
— Idas powiedziała mi, że wynajęła marynarza, który miał jej pomóc w pozbyciu się ciała stewarda. Odniosłem wrażenie, jakby zawahała się lekko, opowiadając mi o tym. Pracowałyście w tym samym zespole, a choć nie wiedziałaś, że Idas jej kobietą, było całkiem naturalne, że ona zwróci się z prośbą o pomoc właśnie do kobiety, chyba że miałaby kochanka, któremu mogła zaufać.
Kiedy się domyśliłeś? — zapytała szeptem Gunnie. Nie słyszałem pochlipywania, ale kątem oka dostrzegłem, jak po jej policzku spływa samotna łza, duża i okrągła jak ona sama.
— Prawie od razu, jak tylko przyniosłaś mi tę papkę. Moje ramię uległo poparzeniu przez soki trawienne latającej istoty, ponieważ tylko ono nie było chronione pancerzem Sidera. Powiedziałaś mi, że zostałaś trafiona wyładowaniem energii, ale gdyby tak było, poparzenia obejmowałyby całe twoje ciało, a już na pewno twarz i ręce, bo te z pewnością nie były ukryte pod ubraniem.
Umilkłem na chwilę, sądząc, że będzie chciała coś powiedzieć, ale ona milczała jak zaklęta.
Zawołałem w ciemności, lecz nikt mi nie odpowiedział — ciągnąłem. — Wtedy wystrzeliłem z pistoletu ustawionego na minimalną moc, żeby cokolwiek zobaczyć. Trzymałem go na wysokości ramienia, ale lufa była skierowana lekko w dół, więc trafiłem cię w okolice brzucha. Teraz, kiedy spałem, wyruszyłaś na poszukiwanie Idas, żeby sprzedać jej mnie za kolejne chrisos. Nie znalazłaś jej jednak, ponieważ ona nie żyje, a jej ciało leży w mojej kajucie.
— Chciałam ci wtedy odpowiedzieć — przemówiła wreszcie.
Idas uprzedził mnie jednak, że musimy utrzymać całą rzecz w tajemnicy.
Wiedziałam tylko tyle, że zgubiłeś się w ciemności, ale przypuszczałam.
że lada chwila zrobi się jasno. Jednak właśnie wtedy Idas przyłożył mi nóż do gardła. Stał tuż za mną, więc nic mu się nie stało, kiedy strzeliłeś, bo zasłaniałam go własnym ciałem.
— Bez względu na to, jak było naprawdę, chcę, abyś wiedziała, że przeszukując jej ubranie znalazłem dziewięć chrisos. Włożyłem je do kieszonki przy pochwie noża, który znalazłaś. Sidero ma teraz zarówno ten nóż, jak i mój pistolet. Jeśli pomożesz mi je odzyskać, złoto będzie twoje. Naturalnie oprócz tego możesz także liczyć na moją wdzięczność.
Gunnie nie odezwała się ani słowem. Po pewnym czasie udałem, że zasypiam, choć w rzeczywistości obserwowałem ją spod przymkniętych powiek, pełen obaw, czy mimo wszystko nie zechce się ze mną rozprawić. Ona jednak wstała po cichu, ubrała się, po czym dała kroka nad śpiącym Zakiem i znikła w korytarzu. Czekałem dość długo, ale nie wracała, więc w końcu zasnąłem naprawdę.
Rozdział XI
Potyczka
Byłem pogrążony w czeluści snu, a jednak jakaś cząstka mego umysłu wciąż czuwała, zawieszona w otchłani nieświadomości zamieszkanej przez nie narodzonych, a także przez wielu spośród tych, co umarli.
Czy wiesz kim jestem?
Wiedziałem, choć nie miałem pojęcia skąd.
— Jesteś kapitanem.
I kim jeszcze?
— Nie rozumiem, mistrzu — odparłem, gdyż z niewiadomego powodu poczułem się znowu jak uczeń.
Kto jest kapitanem tego statku?
— Nie wiem, mistrzu.
Jestem twoim sędzią. Ten rozkwitający wszechświat został oddany mi pod opiekę. Nazywam się Tzadkiel.
— Mistrzu, czy sąd nade mną już się rozpoczął?
Nie. To mnie będą już niedługo sądzić, nie ciebie. Jesteś królem i wojownikiem, Severianie. Czy zgodzisz się walczyć za mnie, z własnej i nieprzymuszonej woli?
— Chętnie, mistrzu.
Odpowiedziało mi tylko echo. „Mistrzu… mistrzu… mistrzu…” Słońce umarło, ja zaś zostałem zupełnie sam w lodowatej ciemności.
— Mistrzu! Mistrzu!
Zak szarpał mnie za ramię.
Usiadłem na posłaniu. Czyżby mój brodaty przyjaciel dysponował większym zasobem słownictwa, niż mi się początkowo wydawało?