Выбрать главу

W przeciwieństwie do tego niezwykłego więźnia, troje ludzi podążających bezpośrednio za nim wyglądało tak zwyczajnie i nieciekawie, jak tylko można sobie wyobrazić: wszyscy byli średniego wzrostu i w wieku, który także określa się zazwyczaj mianem średniego. Mężczyzna miał pod płaszczem tunikę i spodnie, kobiety natomiast luźne suknie sięgające nieco poniżej kolan. Nie zauważyłem, żeby któreś niosło cokolwiek przypominającego broń.

Stanąłem przy ścianie, by nie utrudniać im przejścia, ale tylko śpiewający, podskakujący i tańczący żeglarze zwrócili na mnie uwagę. Paru dawało mi nawet znaki, bym się do nich przyłączył; mieli podekscytowane twarze ludzi, którzy znakomicie się bawią i chętnie podzielą się swą radością z każdym, kto znajdzie się w pobliżu.

Postąpiłem krok naprzód i nim zdążyłem się zorientować, co się dzieje, Purn złapał mnie mocno za rękę. Ogarnął mnie lęk, ponieważ marynarz był tak blisko, że gdyby zechciał, mógłby bez najmniejszego kłopotu rozpłatać mnie nożem, ale spojrzawszy na jego twarz ujrzałem radosny uśmiech. Wykrzyknął coś, czego nie zrozumiałem, po czym grzmotnął mnie w plecy. Chwilę później Gunnie odepchnęła go na bok i pocałowała mnie tak mocno i namiętnie, jak podczas naszego pierwszego spotkania.

— Ty podstępny przebierańcu! — powiedziała żartobliwym tonem, potem zaś pocałowała ponownie, tym razem już nie tak mocno, ale za to dłużej.

W tym rwetesie i zamieszaniu nie było najmniejszego sensu pytać ich o cokolwiek, jeśli jednak chcieli zawrzeć pokój, to ja, który miałem na statku tylko jednego przyjaciela w osobie Sidera, nie zgłaszałem żadnych zastrzeżeń.

Procesja wyszła przez szerokie drzwi i podążyła przed siebie długim, wiodącym stromo w dół korytarzem, który zaprowadził nas wreszcie do części statku niepodobnej do żadnej z tych, które widziałem do tej pory. Najbardziej niezwykłe były tam ściany, sprawiające wrażenie tak cienkich, że lada chwila mogły prysnąć pod naporem powietrza; ich widok przywiódł mi na myśl tandetne namioty i pawilony ustawione podczas festynu w Saltus, gdzie dokonałem egzekucji Morwenny oraz spotkałem zielonego człowieka. Wspomnienie było tak silne, że przez dłuższy czas stałem bez ruchu wśród rozbrykanych marynarzy, zastanawiając się, dlaczego tak nagle na mnie spłynęło.

Jedna z przyodzianych w płaszcze kobiet weszła na podwyższenie i kilkakroć klasnęła w dłonie, domagając się ciszy. Ponieważ doskonały nastrój marynarzy nie wynikał z nadużycia wina ani innych mocnych trunków, jej życzeniu stało się zadość, mnie zaś udało się rozwiązać jedną z nie dających mi spokoju zagadek: przez cienkie ściany do moich uszu docierał przytłumiony, choć wyraźny szum lodowatego powietrza Yesodu. Z pewnością słyszałem go już od dłuższego czasu, choć nie zdawałem sobie z tego sprawy.

— Drodzy przyjaciele — zaczęła kobieta. — Dziękujemy wam za przyjęcie, jakie nam zgotowaliście, za pomoc oraz za wszystkie miłe rzeczy, jakie spotkały nas z waszej strony na pokładzie waszego statku.

Paru marynarzy odpowiedziało okrzykami; niektóre miały tylko wyrażać ich dobry nastrój, inne natomiast świadczyły o uprzejmości i dobrych manierach, przy których najbardziej wyszukane zachowanie dworzan wydaje się banalne i nieprawdziwe.

— Wiem, że wielu spośród was pochodzi z Urth. Byłoby chyba dobrze przekonać się, jak wielu. Proszę, by każdy, kto urodził się na planecie zwanej Urth, podniósł rękę.

Ręce podnieśli niemal wszyscy obecni.

Wiecie już, że skazaliśmy Urth na zagładę, ale jej mieszkańcy doszli do wniosku, że zasłużyli sobie na nasze przebaczenie, a także na to, by znowu cieszyć się tymi samymi zaszczytami i łaskami co za dawnych lat…

Przerwały jej przeraźliwe gwizdy i buczenie. Wśród hałasujących znajdował się Purn, nie było natomiast Gunnie.

— Wysłali więc swego Epitoma, by wstawił się za nimi. Fakt, że zdjęty lękiem ukrył się przed nami, nie powinien być traktowany jako dowód winy jego ani tych. którzy wyprawili go w tę podróż. Wręcz przeciwnie: jesteśmy skłonni uznać, iż głęboka skrucha okazana w ten sposób świadczy nadzwyczaj korzystnie zarówno o nim, jak i o nich.

Teraz zabierzemy go na Yesod, gdzie zostanie osądzony. Zasiadając na ławie oskarżonych będzie reprezentował Urth. jednocześnie zaś inni powinni reprezentować ją wśród publiczności. Naturalnie nikt nie ma obowiązku tego uczynić, ale otrzymaliśmy zgodę waszego kapitana, by na czas trwania rozprawy zabrać na Yesod wszystkich, którzy wyrażą takie życzenie. Ma się rozumieć, zapewniamy wam także transport powrotny na statek. Ci, co nie chcą z nami lecieć, niech teraz odejdą.

Kilku żeglarzy wymknęło się cichcem z tłumu.

— Niech odejdą także ci, co nie urodzili się na Urth.

Gromada ponownie zmniejszyła się o kilku marynarzy. Wielu spośród tych, którzy zostali, w niczym nie przypominało ludzi.

— Czy reszta chce z nami lecieć?

Odpowiedział jej zgodny chór potakiwań.

— Zaczekajcie! — wykrzyknąłem, po czym zacząłem przedzierać się do przodu, gdzie mój głos byłby lepiej słyszalny. — To ja jestem…

Trzy rzeczy wydarzyły się niemal jednocześnie: Gunnie zatkała mi usta ręką, Purn chwycił mnie za ramiona i wykręcił je do tyłu. to zaś, co wziąłem za niezwykłe pomieszczenie stanowiące jednak organiczną część naszego statku, przechyliło się raptownie w bok i umknęło mi spod nóg.

Spadaliśmy stłoczeni w zbitą masę, nieporównanie szybciej niż wtedy, kiedy opadałem dostojnie na dno ogromnego szybu. Planeta ciągnęła nas gwałtownie ku sobie i choć z pewnością nie dorównywała rozmiarami Urth, to po wielu dniach spędzonych w bardzo słabym przyciąganiu statku jej objęcia wydały mi się zdumiewająco silne.

Ryk wichru szalejącego za cienkimi ścianami zdecydowanie przybrał na sile; nagle, nie wiedzieć czemu i w jaki sposób, ściany znikły, my jednak ani nie spadliśmy z pokładu ślizgacza ani nawet nie poczuliśmy na twarzach żadnego, choćby najsłabszego podmuchu. Nie ulegało jednak wątpliwości, że mkniemy po błękitnym niebie Yesodu, za całe oparcie mając wąską podłogę pod stopami.

Podłoga ta trzęsła się i podskakiwała niczym grzbiet rumaka podczas najbardziej szalonej szarży w trakcie największej z bitew, jakie kiedykolwiek toczono. Żaden teratornis nigdy nie zsuwał się po zboczu góry zbudowanej z powietrza tak szybko jak my wtedy, gdy zaś dotarliśmy do jej podnóża, niespodziewanie wystrzeliliśmy gwałtownie w górę, obracając się jak wrzeciono wokół podłużnej osi pojazdu.

Zaledwie kilka chwil później przemykaliśmy jak jaskółka nad wierzchołkami masztów, by zaraz potem zanurkować między nie właśnie jak ten ptak, i zaczęliśmy z wielką prędkością śmigać pomiędzy linami, rejami oraz wantami.

Ponieważ wielu marynarzy nie zdołało ustać na nogach, inni zaś nie zdążyli się jeszcze podnieść po szaleńczych ewolucjach wyczynianych przez ślizgacz, mogłem wreszcie przyjrzeć się twarzom trojga ludzi z Yesodu, a także twarzy ich więźnia. Oni byli spokojni i jakby trochę rozbawieni, na jego obliczu natomiast malowały się zdecydowanie i odwaga. Doskonale zdawałem sobie sprawę, iż rnoja twarz jest wykrzywiona grymasem strachu, w związku z czym poczułem się niemal tak samo jak wtedy, kiedy ujrzałem asciańskie pentadaktyle szybujące nad głowami żołnierzy Guasachta. Nie było to jedyne uczucie, jakie mnie ogarnęło — o tym drugim napiszę za chwilę. Ci, co nigdy nie brali udziału w wojnie, przypuszczają, że dezerter uciekający z pola bitwy unosi ze sobą ciężar ogromnego wstydu. To nieprawda, gdyby bowiem tak było w istocie, nie zdecydowałby się na dezercję. W bitwach uczestniczą zazwyczaj tchórze, którzy boją się tak bardzo, że nawet nie odważyli się uciec. Tak właśnie miała się rzecz ze mną. Wstydząc się okazać lęk przed Purnem i Gunnie zdołałem przywołać na twarz wyraz zdecydowania i odwagi — to znaczy, takim miał być w moich zamierzeniach, w rzeczywistości natomiast, jak przypuszczam, miał tyle samo wspólnego ze zdecydowaniem i odwagą co pośmiertna maska z wesołością i życiowym optymizmem. Mamrocząc coś bez sensu o tym, że chyba nic sobie nie zrobiła, pomogłem Gunnie podnieść się z podłogi, ona zaś, co najmniej tak samo zawstydzona jak ja, odparła: