Skinąłem głową.
— Zrobię to dla ciebie, pani, jeśli wskażesz mi miejsce, gdzie mam go zaprowadzić.
— Znakomicie. — Odwróciła się do swoich towarzyszy i powie działa: — Mamy już strażnika. — Oboje także skinęli głowami, ona zaś chwyciła więźnia za ramię i pchnęła go w moją stronę. Gdyby zechciał, bez trudu by się jej przeciwstawił, on jednak okazał się potulny jak baranek. — My poprowadzimy twoich kamratów do sali rozpraw, gdzie wyjaśnię im sens tego, czego będą świadkami. Wątpię, żebyś ty potrzebował takich wyjaśnień, więc pójdziesz… Jak ci na imię?
Zawahałem się, gdyż nie miałem pojęcia, czy kobieta zna prawdziwe imię Epitoma.
— Czyżby to była tajemnica?
Już niedługo i tak musiałbym je wyjawić, choć w skrytości ducha liczyłem na to, że najpierw uda mi się wysłuchać wstępnego przesłuchania, co pozwoli mi lepiej przygotować się do składania zeznań.
— Nazywam się Severian — powiedziałem, kiedy zatrzymaliśmy się przed portykiem. — Czy wolno mi zapytać o twoje imię, pani?
Ponownie obdarzyła mnie kuszącym uśmiechem.
— My nie musimy używać imion, ale skoro poznałam kogoś, kto nie potrafi się bez nich obejść, mogę nazywać się Apheta. — Chyba dostrzegła wyraz wątpliwości na mojej twarzy, ponieważ dodała: — Nie obawiaj się. Każdy, komu powiesz to imię, będzie wiedział, kogo masz na myśli.
— Dziękuję ci, pani.
— Teraz weź go. Widzisz to łukowato sklepione wejście po prawej stronie? Pójdziesz tam i znajdziesz się w długim owalnym korytarzu.
Na pewno nie zabłądzisz, ponieważ nie krzyżuje się z innymi korytarzami ani nie ma w nim żadnych drzwi. Zaprowadzisz więźnia na sam koniec, a potem wejdziesz z nim do sali rozpraw. Spójrz na jego ręce; jak widzisz, są skute solidnymi kajdanami.
— Tak, szlachetna pani.
— W sali zobaczysz pierścień, do którego należy je przytwierdzić.
Jedno ogniwo łańcucha jest ruchome — z pewnością wszystko zrozumiesz, jak dotrzesz na miejsce. Przykuj więźnia i usiądź wśród publiczności, a po przesłuchaniu zaczekaj na mnie, żebym rnogła pokazać ci wszystkie cuda naszej wyspy.
Słysząc ton, jakim to powiedziała, bez trudu domyśliłem się. co naprawdę ma na myśli.
— Moja pani, nie zasługuję sobie na ten zaszczyt — odparłem z głębokim ukłonem.
— O tym ja decyduję. Idź już, zrób wszystko, jak ci powiedziałam, a nie ominie cię nagroda.
Ponownie złożyłem głęboki ukłon, po czym odwróciłem się i ująłem olbrzyma za ramię. Jak już wspomniałem, był wyższy od większości znanych mi arystokratów; teraz, kiedy stałem blisko niego, przekonałem się, iż niemal dorównuje wzrostem Baldandersowi, choć jest znacznie od niego szczuplejszy, a także młodszy i pełen wigoru. (Chyba równie młody jak ja owego dnia, kiedy z Terminus Est na ramieniu przeszedłem przez Bramę Zwłok udając się w długą i niebezpieczną wędrówkę do Thraxu. Miasta Bezokiennych Pokoi.) Musiał się mocno schylić, żeby zmieścić się w otworze wejściowym, ale podążał za mną niczym roczny baran, który zaprzyjaźnił się z chłopcem pilnującym stada na pastwisku i teraz potulnie idzie za nim na targ, nie podejrzewając, że zostanie sprzedany po to, by siać się głównym daniem na uczcie wydawanym przez jakiegoś zamożnego kupca lub dostojnika.
Korytarz przypominał w przekroju jajko postawione na grubszym końcu. Zgodnie z tym, co powiedziała Apheta, był pozbawiony drzwi, ale miał za to okna, i to po obu stronach. Przyznam, iż trochę mnie to zdziwiło, ponieważ przypuszczałem, że będzie prowadził w głąb budynku.
Spoglądałem w każde mijane okno w nadziei, że uda mi się obejrzeć przynajmniej część niezwykłej wyspy, lecz szybko ogarnęło mnie zdziwienie, że okolica tak bardzo przypomina Urth. potem zaś nasilające się z każdą chwilą zdumienie, gdyż zaraz po rozległych pampasach ujrzałem góry o zaśnieżonych szczytach, potem zaś przedziwnie urządzone wnętrza jakichś budowli, zupełnie jakby każde okno prowadziło do innego świata. Za którymś z kolei zobaczyłem szeroki pusty korytarz o ścianach zawieszonych lustrami, za innym rzędy regałów uginających się pod ciężarem ustawionych byle jak książek, za jeszcze innym wąską celę o zakratowanym okienku i podłodze pokrytej warstwą zleżałego siana, wreszcie inny korytarz, ciemny i ponury, z mnóstwem metalowych drzwi.
— Wszystko wskazuje na to, że przygotowali się na moje przybycie — powiedziałem do klienta. — Pokazali mi celę Agilusa, lochy pod Wieżą Matachina i wiele innych rzeczy, ale popełnili błąd i wzięli cię za mnie, Zak.
Na dźwięk swego imienia zareagował tak, jakbym smagnął go biczem: odrzucił do tyłu grzywę czarnych włosów, wbił we mnie spojrzenie wściekle błyszczących oczu, po czym napiął potężne mięśnie ramion, usiłując zerwać kajdany. Niemal odruchowo zrobiłem krok w jego stronę, wysunąłem nogę i rzuciłem go przez biodro, tak jak dawno, bardzo dawno temu nauczył mnie mistrz Gurloes.
Runął na zagłębioną posadzkę z białego kamienia jak byk na arenę. Odniosłem wrażenie, że budowla zachwiała się w posadach, ale nie miałem czasu, by się nad tym zastanawiać, ponieważ błyskawicznie zerwał się na nogi i nie zważając na kajdany pognał przed siebie korytarzem.
Rozdział XVIII
Przesłuchanie
Biegnąc za nim przekonałem się niemal, natychmiast, że choć sadzi ogromne susy, to porusza się dość niezgrabnie i nie dorównuje prędkością Baldandersowi — być może ze względu na skrępowane za plecami ręce, w poważny sposób utrudniające mu utrzymanie równowagi.
Jednak nie tylko on miał kłopoty: czułem się tak, jakby do mojej niesprawnej nogi uwiązano jakiś ogromny ciężar i jestem niemal pewien, że pogoń za więźniem sprawiała mi więcej bólu, niż on odczuwał po niedawnym upadku. Biegnąc w pokraczny sposób korytarzem mijałem kolejne zaczarowane okna — albo po prostu stanowiące efekt zastosowania jakiejś zmyślnej sztuczki. Spojrzałem tylko w kilka z nich, większości nie poświęcając ani odrobiny uwagi, lecz i tak wszystkie trafiły do najbardziej mrocznej i ponurej komnaty mojej pamięci. ukrytej daleko za — albo głęboko pod — salonami świadomości. Były w nich między innymi szafot, na którym najpierw okaleczyłem, potem zaś ściąłem pewną kobietę, pogrążony w ciemności brzeg rzeki oraz dach pewnego grobowca.
Roześmiałbym się z goryczą na widok tych okien, gdyby nie to, że już się śmiałem, aby w ten sposób powstrzymać napływające mi do oczu łzy. Hierogramaci, którzy władają naszym wszechświatem, a także tym wszystkim, co go otacza, nie tylko pomylili mnie z kimś innym. ale także starali się mi przypomnieć (mnie, który nigdy niczego nie zapominam!) najistotniejsze wydarzenia mego życia, czyniąc to jednak znacznie mniej sprawnie niż potrafiłyby moje własne wspomnienia; choć nie pominięto żadnego szczegółu, to jednak w każdym obrazie coś było nie tak jak należy.
Nie mogłem się zatrzymać, a raczej wydawało mi się, że nie mogę. lecz wreszcie, mijając jedno z okien, zwróciłem ku niemu głowę i przyjrzałem mu się tak dokładnie, jak nie przyglądałem się żadnemu z pozostałych. Roztaczał się z niego widok na altanę w ogrodach Abdiesusa, gdzie przesłuchiwałem Cyriacę, by na koniec zwrócić jej wolność. To długie, uważne spojrzenie pozwoliło mi zrozumieć, dlaczego zarówno ten obrazek, jak i poprzednie, wydawały mi się zawierać mało istotne, niemniej jednak rzeczywiste błędy: otóż okna pokazywały sceny z mojego życia nie takimi, jakimi je zapamiętałem, lecz jakimi pozostały w pamięci Cyriaki, Jolenty, Agii oraz innych uczestników tych zdarzeń. Świadczył o tym choćby fakt, że zaglądając do altany zdawałem sobie sprawę z obecności jakiejś niewidocznej, budzącej grozę, choć jednocześnie łagodnej istoty; tą istotą byłem ja sam. To było ostatnie okno. Korytarz skończył się, ja zaś ujrzałem przed sobą kolejny łukowato sklepiony otwór wejściowy, wypełniony jaskrawym blaskiem słońca. Wiedziałem już z przerażającą pewnością, którą zrozumieć mógłby tylko ktoś wychowany jak ja w katowskiej konfraterni, że klient wymknął mi się z rąk.