Kiedy jednak wypadłem na zewnątrz, ujrzałem go stojącego z wyrazem zaskoczenia na twarzy w portyku przed głównym wejściem do budynku, otoczonego falującym tłumem. Dostrzegł mnie w tej samej chwili co ja jego i natychmiast zaczął przepychać się w kierunku drzwi. Krzyknąłem, żeby ktoś go zatrzymał, ale ludzie rozstepowali się przed nim, mnie zaś celowo utrudniali przejście. Czułem się tak. jakbym wpadł w jeden z koszmarów, które dręczyły mnie, kiedy byłem liktorem w Thraksie, i wydawało mi się, że lada chwila obudzę się zlany potem, z Pazurem miażdżącym mi pierś trudnym do wytrzymania ciężarem. Nagle jakaś niewysoka kobieta oderwała się od tłumu, podbiegła do Zaka i chwyciła go za ramię; co prawda strząsnął ją z taką sama łatwością, z jaką byk strząsa z grzbietu młodego, dopiero uczącego się polować lamparta, ale ona nie zrezygnowała i uczepiła się jego kolana. To w zupełności wystarczyło. W następnej chwili byłem przy nim. a choć tu, na Yesodzie, w przyciąganiu niewiele mniejszym od tego. z jakim zmagałem się na Urth, znowu mocno kulałem, to jednak nie straciłem nic ze swej siły, on zaś nadal miał ręce skute kajdanami. Objąwszy od tyłu ramieniem jego szyję wygiąłem go niczym gigantyczny łuk; natychmiast zaprzestał oporu, ja zaś wyczułem dodatkowym zmysłem, który odzywa się w nas czasami, szczególnie gdy dotykamy innego człowieka, że nie będzie mi już sprawiał kłopotów, w związku z czym zwolniłem uchwyt.
— Nie walczyć — powiedział. — Nie uciekać.
— W porządku.
Schyliłem się, by podnieść z ziemi kobietę, która tak bardzo mi pomogła. Natychmiast ją rozpoznałem i odruchowo spojrzałem na jej nogę; była zupełnie zdrowa, co oznaczało, że rana zagoiła się nic pozostawiając żadnego śladu.
— Dziękuję — wymamrotałem. — Dziękuje ci, Hunno.
Wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami.
— Nie wiem, jak to możliwe, ale przez chwilę wydawało mi się, że jesteś moją panią…
Do tej pory często musiałem bardzo się starać, by w najmniej odpowiednim momencie nie przemówić znienacka głosem Thecli, lecz tym razem pozwoliłem mu znaleźć drogę do moich ust.
— Dziękuję ci — powtórzyliśmy. — Nie pomyliłaś się.
Uśmiechnąłem się widząc, jak jej oczy jeszcze bardziej rozszerzają się ze zdumienia.
Kręcąc z niedowierzaniem głową cofnęła się w tłum, ja zaś zobaczyłem, jak inna kobieta, wysoka, o kręconych czarnych włosach. znika w tym samym owalnym tunelu, którym szliśmy, a właściwie biegliśmy niedawno z Zakiem. Nawet teraz, po tylu latach, nie miałem najmniejszych wątpliwości. Spróbowaliśmy zawołać ją po imieniu, lecz głos uwiązł nam w gardle.
— Nie płacz — przemówił Zak niskim, a jednocześnie jakby dziecinnym głosem. — Nie trzeba. Myślę, że wszystko będzie dobrze.
Odwróciłem się, by powiedzieć mu, że nie płaczę, lecz w tej samej chwili poczułem łzy płynące po policzkach. Nawet jeśli kiedyś zdarzyło mi się zapłakać, to było to tak dawno, że prawie tego nie pamiętałem. Już najmłodsi uczniowie odzwyczajają się od płaczu, ci zaś, którym się to nie udaje, stają się obiektem szyderstw i prześladowań tak okrutnych. że nierzadko uciekają przed nimi w objęcia śmierci. Thecla, owszem. dość często płakała w swojej celi, ale przecież przed chwilą widziałem ją na własne oczy, całą i zdrową.
— Płaczę dlatego, że bardzo chciałbym za nią pójść, ale nie mogę, bo już na nas czekają — odparłem.
Zak skinął w milczeniu głową, ja zaś wziąłem go za ramię i wprowadziłem do sali rozpraw. Teraz już wiedziałem, że korytarz, do którego skierowała mnie Apheta, biegł dokoła pomieszczenia. Szliśmy szeroką alejką między rzędami wysokich drewnianych ław, z których obserwowali nas marynarze; przybyło ich stanowczo za mało, żeby zapełnić wszystkie miejsca, w związku z czym pozajmowali tylko te najbliżej środkowego przejścia.
Przed nami, na wysokim podwyższeniu, stał fotel sędziowski, znacznie większy, a jednocześnie skromniej ozdobiony od foteli, na których zasiadali sędziowie na Urth. Tron Feniksa był — albo jest, jeśli ocalał pod wodą — ogromnym złoconym krzesłem, na którego oparciu umieszczono wizerunek ptaka będącego symbolem nieśmiertelności, ozdobiony złotem, szmaragdami i lapis lazuli, na siedzisku natomiast, które w przeciwnym razie byłoby potwornie niewygodne, leży atłasowa poduszka ze złotymi chwastami.
Fotel przeznaczony dla hierogramaty Tzadkiela różnił się od tamtego pod każdym względem; właściwie nie był fotelem, lecz ogromnym blokiem białego kamienia, który dzięki przypadkowemu działaniu sił natury upodobnił się nieco do rozłożystego tronu, ale stał się nim w nie większym stopniu niż obłoki, w których dostrzegamy podobieństwo do twarzy ukochanego lub ukochanej.
Apheta powiedziała mi, że mam przykuć Zaka do metalowego pierścienia, więc prowadząc więźnia szerokim przejściem rozglądałem się dyskretnie w poszukiwaniu, czegoś, co by ów pierścień przypominało. Udało mi się znaleźć go dopiero po dłuższym czasie: był wykonany z kutego żelaza i w pierwszej chwili wziąłem go za jedyną ozdobę fotela, ponieważ przytwierdzono go do miejsca, gdzie mógłby kończyć się jeden z podłokietników. Co prawda nigdzie nie widziałem żadnego łańcucha z rozsuwanym ogniwem, niemniej jednak szedłem twardo naprzód, pewien, że kiedy dotrzemy do podwyższenia, zjawi się ktoś, kto będzie chciał i mógł mi pomóc.
Naturalnie przeliczyłem się w mych rachubach, ale przyjrzawszy się uważnie kajdanom spinającym przeguby Zaka bez trudu zauważyłem wspomniane ogniwo i otworzyłem je tak łatwo, że pomyślałem sobie, iż mój więzień, gdyby tylko chciał, z pewnością mógłby uczynić to samo. Po rozsunięciu ogniwa kajdany spadły z rąk Zaka, ja zaś zebrałem je z podłogi, założyłem je sobie na przeguby, podniosłem ręce nad głowę, zahaczyłem ruchome ogniwo o pierścień i spokojnie czekałem na początek przesłuchania.
Czas jednak mijał, a nic się nie działo. Marynarze siedzieli nieruchomo, wpatrując się we mnie wybałuszonymi oczami. Myślałem, że ktoś przyjdzie po Zaka albo że nieszczęśnik ucieknie, korzystając z nadarzającej się sposobności, lecz on po prostu siadł u moich stóp na kamiennej podłodze, jednak nie ze skrzyżowanymi nogami, lecz skulony w sposób, który przywiódł mi na myśl najpierw psa, potem natomiast atroxa albo jakiegoś innego wielkiego kota.
— Jestem Epitomem Urth i wszystkich zamieszkujących ją ludów — oświadczyłem. Dopiero wtedy, kiedy usłyszałem własne słowa, uświadomiłem sobie, że wygłaszam tę samą przemowę, z którą wystąpił poprzedni Autarcha, mimo iż okoliczności wyglądają zupełnie inaczej. — Przybyłem tu, ponieważ wszyscy mieszkają we mnie: mężczyźni, kobiety i dzieci, bogaci i biedni, starzy i młodzi, ci, co pragną za wszelką cenę ocalić naszą planetę, oraz ci, którzy z chęci zysku bez wahania przyczyniliby się do jej zagłady.
Słowa same płynęły z moich ust.
— Przybyłem tu również dlatego, że jestem jedynym prawowitym władcą Urth. Co prawda zamieszkuje ją wiele narodów, w tym sporo znacznie liczebniejszych i potężniejszych od tych, które tworzą naszą Wspólnotę, lecz my, Autarchowie, nie myślimy kategoriami jednego kraju ani jednego narodu, ponieważ zdajemy sobie sprawę, iż wszyscy ludzie oddychają tym samym powietrzem i żeglują po wodach tych samych oceanów. Dowiodłem tego stając w tym miejscu, a skoro tu stanąłem to znaczy, że miałem do tego prawo.