Выбрать главу

— Wspomniałeś, że Thecla nie była dobrym człowiekiem…

— Dobroć jest czymś znacznie większym. Z tego także zdawała sobie sprawę.

Umilkłem, zapatrzony w białe rozbłyski fal za rzędem łodzi, usiłując zebrać myśli.

— Starałem się powiedzieć, że o tej odpowiedzialności dowiedziałem się właśnie od niej, a raczej wchłonąłem tę wiedzę, kiedy Thecla stała się częścią mnie. Gdybym teraz zdradził dla niej Urth, okazałbym się gorszy, nie lepszy, ona zaś pragnie uczynić mnie lepszym, tak jak każdy zakochany człowiek pragnie widzieć swego partnera lepszym od siebie.

— Mów dalej — zachęciła mnie Apheta.

— Pragnąłem Thecli, ponieważ była znacznie lepsza ode mnie zarówno pod względem moralności, jak i pozycji społecznej, ona natomiast pragnęła mnie, bo byłem lepszy od niej i jej przyjaciółek, ponieważ robiłem coś użytecznego. Większość arystokratów nie może tego o sobie powiedzieć, przynajmniej na Urth. Dysponują ogromną władzą, lecz tylko udają, że nikt nie mógłby się bez nich obejść.

Wmawiają Autarsze, że rządzą swymi chłopami, chłopom zaś wmawiają, że rządzą Wspólnotą, lecz tak naprawdę nic nie robią i w głębi serca doskonale zdają sobie z tego sprawę. Obawiają się korzystać ze swej siły — to znaczy, obawiają się najinteligentniejsi z nich, ponieważ wiedzą, że nie będą w stanie uczynić tego roztropnie.

Nad naszymi głowami przemknęło kilka morskich ptaków o wielkich oczach i dziobach jak miecze, nad fale zaś wyskoczyła spora ryba. — O czym ja właściwie mówiłem? — zapytałem po pewnym czasie.

— Dlaczego nie możesz porzucić swej planety, by marznąć w wiecznej ciemności.

Ja jednak właśnie przypomniałem sobie o czymś innym.

— Wspomniałaś, że nie władasz naszym językiem, prawda?

— Powiedziałam chyba, iż nie władam żadnym językiem, co jest o tyle zrozumiałe, że my nie mamy języków. Popatrz.

Otworzyła usta i podniosła je ku mnie, ale było tak ciemno, że nie mogłem stwierdzić, czy mówi prawdę, czy tylko naigrawa się ze mnie.

— Wobec tego w jaki sposób mogę cię słyszeć?

Dopiero kiedy zadałem to pytanie, zrozumiałem, czego ode mnie oczekuje i pocałowałem ją w rozwarte usta. Ten pocałunek utwierdził mnie w przekonaniu, że Apheta jest kobietą z krwi i kości.

Czy znasz naszą historię? — wyszeptała, kiedy oderwaliśmy się od siebie.

Powtórzyłem jej to, czego pewnej nocy na zupełnie innej plaży dowiedziałem się od aquastora Malrubiusa: że w poprzedniej man-wantarze ludzie żyjący w tamtym cyklu stworzyli sobie towarzyszy i przyjaciół z istot należących do innych ras i że po zagładzie wszechświata istoty te znalazły schronienie tu, na Yesodzie, oraz że władają naszym wszechświatem za pośrednictwem hieroduli, których z kolei one sobie stworzyły.

Kiedy skończyłem. Apheta potrząsnęła głową.

— To nie wszystko, Severianie.

Odparłem, iż nigdy nie podejrzewałem, że znam całą prawdę, po czym zapytałem:

— Mówiłaś o was jako o dzieciach hierogramatów… Kim oni są i kim wy jesteście?

— O nich sam mi przed chwilą opowiedziałeś: to istoty stworzone na wasze podobieństwo przez rasę bardzo blisko z wami spokrewnioną.

Jeśli chodzi o nas, to już wiesz ode mnie, kim jesteśmy.

Umilkła, a kiedy zorientowałem się, że z własnej woli nie powie ani słowa więcej, poprosiłem:

— Mów dalej.

— Severianie, czy wiesz, co znaczy słowo, którego niedawno użyłeś?

Hierogramata.

Odparłem, iż ktoś kiedyś mówił mi, że oznacza ono tego, kto spisuje reskrypty Prastwórcy.

— To prawda. — Ponownie umilkła, lecz tym razem na krócej. — Chyba niepotrzebnie aż tak bardzo się lękamy. Ci, dla których nie mamy imienia — myślę o rasie blisko spokrewnionej z waszą — wciąż jeszcze budzą takie uczucia, choć jedynym śladem, jaki po nich pozostał, są właśnie hierogramaci. Twierdzisz, że pragnęli mieć towarzyszy…

W jaki sposób mogli sobie ich stworzyć, skoro sami pięli się coraz wyżej, skazując się na wieczną samotność?

Przyznałem, że nie znam odpowiedzi na to pytanie. Ponieważ wyglądało na to. że Apheta również jej nie zna, opowiedziałem jej o skrzydlatej istocie, którą zobaczyłem kiedyś między stronami księgi ojca Inire i zapytałem, czy aby nie ujrzałem wtedy jednego z hierogramatów.

Odparła, że istotnie tak było.

— Ale o nich nie powiem już ani słowa. Pytałeś o nas; jesteśmy ich larwami. Chyba wiesz, co to są larwy.

— Oczywiście. Zamaskowane duchy.

Kobieta skinęła głową.

— Nosimy w sobie ich dusze, lecz aż do chwili, kiedy osiągniemy stan, który pozwoli nam się z nimi zrównać, musimy pozostać zamaskowani… Nie, nie nosimy masek takich jak nasi hierodule, lecz przy oblekliśmy kształty naszych rodziców, hierogramatów, przez co prawie niczym nie różnimy się od was, ludzi. Jednak w rzeczywistości nie jesteśmy ani nimi, ani wami. Od dłuższego czasu słuchasz mego głosu, Autarcho; teraz wsłuchaj się w głos Yesodu i powiedz mi, co słyszysz.

Słuchaj!

Nie wiedziałem, czego ode mnie oczekuje.

— Nic nie słyszę — odparłem. — Wiem natomiast, że jesteś człowiekiem jak ja.

— Nic nie słyszysz, ponieważ porozumiewamy się za pomocą milczenia, w przeciwieństwie do was, którzy posługujecie się dźwiękami. Przekształcamy zgodnie z naszą wolą wszystkie odgłosy, likwidując to, co w nich niepotrzebne, resztę kształtując według naszych potrzeb. Właśnie dlatego przyprowadziłam cię tutaj, nad brzeg morza, gdzie wiecznie szumią fale, i dlatego też mamy tyle fontann i drzew, których liście szeleszczą w wietrze wiejącym od morza.

Przestałem zwracać uwagę na jej słowa, gdyż nad horyzontem pojawił się przedziwny kształt jakby zdeformowane słońce, a może księżyc — skąpany w jaskrawym blasku. Wznosił się szybko, podobny do złotego nasienia, które nie wiadomo skąd i dlaczego pojawiło się w atmosferze tej niezwykłej planety, ciągnięte w górę przez miliard niewidocznych czarnych nici. Był to nasz statek. Chwilę potem słońce Yesodu, choć skryte głęboko za horyzontem, oświetliło jego kadłub, a on rozjarzył się złocistymi promieniami, zamieniając noc w dzień.

— Patrz! — wykrzyknąłem.

— Patrz! — odpowiedziała jak echo, wskazując na swoje usta.

Zajrzałem do nich i zobaczyłem, że to, co podczas pocałunku wziąłem za język, było tylko jego resztkami, zwisającymi bezwładnie z tylnej części podniebienia.

Rozdział XX

Spiralny pokój

Nie potrafię powiedzieć, jak długo statek wisiał na niebie. Z całą pewnością trwało to krócej niż jedną wachtę, choć mnie wydawało się, że krócej niż jedno uderzenie serca. Dopóki jaśniał nad horyzontem, nie byłem w stanie oderwać od niego wzroku, w związku z czym nie mam pojęcia, co w tym czasie robiła Apheta. Kiedy zniknął, a ja opuściłem głowę, ujrzałem ją siedzącą na głazie nad samą wodą i przyglądającą mi się w milczeniu.

— Chciałbym ci zadać mnóstwo pytań — powiedziałem. — Kiedy zobaczyłem Thecle, wszystkie wyleciały mi z głowy, teraz jednak wróciły, a przy okazji zjawiło się sporo nowych, dotyczących jej osoby.

— Ale zapewne czujesz się bardzo zmęczony — dopowiedziała Apheta.

Skinąłem głową.

— Jutro musisz stanąć przed obliczem Tzadkiela, więc masz niewiele czasu na odpoczynek. Nasza mała planeta obraca się znacznie szybciej od waszej; tutejsze noce i dnie muszą ci się wydawać zaskakująco krótkie. Czy pójdziesz ze mną?