— Chętnie, szlachetna pani.
— Uważasz mnie chyba za królową albo kogoś w tym rodzaju. Nie zdziwi cię, że mieszkam w jednym pokoju? Spójrz, proszę.
Jej wyciągnięta ręka wskazywała wejście do niewielkiej budowli ukrytej między drzewami, zaledwie kilkanaście kroków od wody.
— Czy tu nie ma przypływów?
— Nie. Wiem, co to jest przypływ, ponieważ starałam się dowiedzieć jak najwięcej o waszej planecie; między innymi właśnie dlatego wybrano mnie, bym rozmawiała z żeglarzami, a potem z tobą. Yesod jest pozbawiony satelity, w związku z czym nie występują na nim przypływy ani odpływy.
— Od początku wiedziałaś, że to ja jestem Autarcha, prawda? Napewno, skoro, jak sama twierdzisz, starałaś się poznać Urth. Zakucie Zaka w kajdany stanowiło jedynie fortel.
Nie odpowiedziała, nawet kiedy dotarliśmy do wejścia. Wydawało się czarniejsze, niż było w istocie, ponieważ znajdowało się w białej ścianie, przez co przypominało otwór grobowca, ale powietrze było tu równie słodkie i pachnące jak na całej wyspie.
— Musisz mnie poprowadzić, pani — powiedziałem. — Nic nie widzę w tej ciemności.
Ledwie skończyłem mówić, kiedy mrok rozjarzyło słabe światło, przypominające blask świecy odbity w pokrytym patyną czasu srebrnym zwierciadle. Światło emanowało z Aphety i delikatnie pulsowało w rytmie uderzeń jej serca.
Znajdowaliśmy się w obszernym pomieszczeniu o ścianach zasłoniętych muślinowymi kotarami. Na szarym dywanie stały miękko wyściełane sofy i kanapy. Kotary rozsuwały się kolejno, ukazując poważne twarze mocno zbudowanych mężczyzn; każdy z nich przyglądał się nam uważnie przez chwilę, po czym cofał się o krok, pozwalając zasłonie opaść na miejsce.
— Widzę, że jesteś dobrze strzeżona, pani. Zapewniam cię jednak, iż z mojej strony nie musisz się niczego obawiać.
Uśmiechnęła się. Był to bardzo niezwykły uśmiech, rozjaśniony własnym, całkiem realnym blaskiem.
— Oboje dobrze wiemy, że gdybyś uważał, iż w ten sposób ocalisz Urth, bez wahania poderżnąłbyś mi gardło. Swoje zresztą też, jak przypuszczam.
— Owszem. W każdym razie, taką mam nadzieje.
— Ci ludzie nie są tu po to, by mnie chronić. Mój blask świadczy o tym, że jestem gotowa, by połączyć się z mężczyzną.
— A jeśli ja nie jestem gotów?
— Wówczas położysz się spać, ja zaś wybiorę sobie innego. Jak sam widzisz, nie powinnam mieć z tym żadnego kłopotu.
Odsunęła jedną z kotar i weszliśmy do szerokiego, skręcającego w lewo korytarza. Stały w nim siedziska podobne do tych, jakie widziałem w poprzednim pomieszczeniu, oraz mnóstwo przedmiotów stanowiących dla mnie taką samą zagadkę jak maszyny zgromadzone w zamku Baldandersa, choć te były raczej piękne niż straszne. Apheta usiadła na jednej z otoman.
— Czy ten korytarz prowadzi do twojej komnaty, pani?
— Już w niej jesteśmy. Jest spiralna, jak wiele zajmowanych przez nas pomieszczeń, gdyż podoba nam się ten ksztalt. Jeśli pójdziesz dalej, znajdziesz miejsce, gdzie będziesz mógł się wykąpać i spędzić nieco czasu w samotności.
— Dziękuję. Czy możesz dać mi świecę albo jakąś lampę?
Pokręciła głową, po czym zapewniła mnie, że tam, dokąd idę, nie będzie zupełnie ciemno.
Ruszyłem przed siebie. Światło rozsiewane przez Aphetę towarzyszyło mi w wędrówce, co prawda z każdą chwilą coraz słabsze, ale wciąż całkiem wystarczające, gdyż odbijało się od zakrzywionej ściany. Kiedy dotarłem do końca spirali — nie zabrało mi to zbyt wiele czasu — powiew świeżego powietrza podpowiedział mi, że w dachu budynku znajduje się zapewne otwór wentylacyjny. Istotnie: kiedy moje oczy nieco przywykły do ciemności, dostrzegłem w suficie owalną plamę mniej intensywnego mroku, przesyconego srebrzystym blaskiem gwiazd.
Pogrążony głęboko w myślach załatwiłem potrzeby i wziąłem kąpiel, po czym wróciłem do Aphety, która w kuszącej pozie leżała na otomanie, zupełnie naga, jeśli nie brać pod uwagę prześcieradła z niezmiernie cienkiego materiału, okrywającego tętniące pożądaniem ciało. Pocałowałem ją, a następnie zapytałem:
— Czy nie ma innych światów, szlachetna pani?
— Jest ich całe mnóstwo… — szepnęła.
Rozpuściła czarne, długie włosy, które okoliły jej świecącą twarz ciemna chmurą, w związku z czym sama przypominała gwiazdę otuloną płaszczem Nocy.
— Chodzi mi o wasze niebo. Na niebie Urth widać mnóstwo gwiazd, w dzień dość bladych, nocą bardzo jasnych. Tutaj w dzień nie zauważyłem żadnej, natomiast nocą pojawia ich się znacznie mniej niż na Urth, ale za to świecą jaśniejszym blaskiem.
— Jeśli będziemy potrzebować więcej planet, hierogramaci zbudują je bez najmniejszego trudu — takie jak ta. albo jeszcze piękniejsze.
Słońca też, ma się rozumieć. Dla nas one już istnieją, ponieważ czas płynie tu w takim kierunku i tempie, jakie mu wyznaczymy.
— Mnie natomiast zupełnie nie chce słuchać.
Usiadłem obok niej na otomanie i wyprostowałem bolącą nogę.
— Jeszcze nie. Ty kulejesz, Autarcho.
— Z pewnością zauważyłaś to już wcześniej.
— Owszem, ale po prostu szukam sposobu, aby powiedzieć ci, że już niedługo czas będzie płynął dla ciebie tak samo jak dla nas. Teraz jesteś kulawy, ale tak wcale nie musi być zawsze, szczególnie jeżeli dasz swojej Urth Nowe Słońce.
— Wy, hierarchowie, jesteście magami, co prawda znacznie potężniejszymi od tych. których spotykałem, ale jednak magami. Mówicie od niechcenia o różnych cudach, lecz chociaż wasze przekleństwa istotnie mają moc sprowadzania nieszczęść, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż nagrody, które rozdzielacie, są z fałszywego złota i bardzo szybko zamienią się w bezwartościowy pył.
— Niesprawiedliwie nas oceniasz — odparła. — Istotnie, wiemy dużo więcej od ciebie, jednak nasze złoto jest prawdziwe, a zdobywamy je czasem nawet za cenę naszego życia.
— Wobec tego zgubiliście się we własnym labiryncie, co wcale mnie nie dziwi. Kiedyś ja także dysponowałem magiczną mocą — mocą uzdrawiania ludzi i zwierząt.
Opowiedziałem jej o chorej dziewczynie z lepianki w Thraksie. o lansjerze na drodze wiodącej do Domu Absolutu oraz o Triskele, na koniec zaś o stewardzie, którego znalazłem martwego przed drzwiami kajuty.
— Jeśli spróbuję ci to wyjaśnić, czy uwierzysz mi, że ja także nie znam wszystkich tajemnic waszego Briaha, choć poświęciłam wiele czasu na ich zgłębianie? Jest ich nieskończenie wiele.
Rozumiem — odparłem. Jednak na statku wydawało mi się, że przybywając tutaj dotarliśmy jednocześnie do granicy Briaha.
— Tak właśnie się stało, ale przecież nawet jeśli wejdziesz do domu jednymi drzwiami, a wyjdziesz innymi, umieszczonymi na jego przeciwległym końcu, to wcale nie znaczy, że poznałeś wszystkie sekrety, jakie się w nim kryją.
Skinąłem głową, obserwując poruszenia jej nagiego ciała przykrytego cienkim materiałem. Odczuwałem coraz większe podniecenie, lecz muszę wyznać, iż wcale nie byłem z tego zadowolony.
— Niedawno widziałeś nasze morze. Zauważyłam, że śledzisz wzrokiem jego fale. Co byś powiedział komuś, kto upierałby się, że to nie były żadne fale, tylko po prostu woda?
— Nic bym nie powiedział, gdyż wiem, że nie należy wdawać się w dyskusje z głupcami. Odszedłbym, zostawiając go samego z jego przekonaniem.
— To, co nazywasz Czasem, składa się właśnie z takich fal i jak fale istnieją w świecie zbudowanym z wody, tak czas istnieje w świecie zbudowanym z materii. Fale podążają ku brzegowi, ale gdybyś wrzucił do wody kamień, inne fale, sto albo tysiąc razy słabsze od tamtych, ruszyłyby w kierunku otwartego morza, dając znać o swoim istnieniu tym znacznie większym, zdążającym w stronę plaży.