— Rozumiem.
— W taki właśnie sposób przyszłość objawia się przeszłości. Dziecko, z którego kiedyś wyrośnie mądry człowiek, zazwyczaj jest mądrym dzieckiem, a wielu ludzi, którzy są skazani na zagładę, noszą jej zapowiedź wypisaną na twarzach, dzięki czemu inni, potrafiący zajrzeć chociaż odrobinę w przyszłość, mogą w porę odwrócić wzrok lub zasłonić oczy.
— Czy my wszyscy nie jesteśmy skazani na zagładę?
— Nie, ale to zupełnie inna sprawa. Być może kiedyś zapanujesz nad Nowym Słońcem; jeśli to ci się uda, będziesz mógł korzystać z jego energii, choć ono rozbłyśnie dopiero wtedy, kiedy ty, a razem z tobą cała Urth, przejdziecie zwycięsko próbę tu, na Yesodzie. Jednak tak jak w chłopcu widać czasem mężczyznę, którym się stanie, tak część owej mocy dotarła do ciebie już wcześniej korytarzami czasu.
Nie jestem w stanie powiedzieć, skąd czerpałeś moc, kiedy byłeś na Urth; bez wątpienia częściowo z siebie samego, ale na pewno nie całą ani nawet nie większą część, bo doprowadziłbyś się do samounicestwienia. Może z wnętrza planety albo ze starego słońca… Znalazłszy się na statku utraciłeś z nimi kontakt, wobec tego skorzystałeś z zasobów energetycznych statku i niewiele brakowało, żebyś stał się przyczyną katastrofy. Jednak nawet to okazało się za mało.
— A więc Pazur Łagodziciela nie miał żadnej mocy?
Wyciągnęła ku mnie świecącą rękę.
— Pokaż mi go.
— Został zniszczony dawno temu podczas wojny z Ascianami — odparłem.
Wpatrywała się we mnie w milczeniu. Po kilku uderzeniach serca zorientowałem się, że spogląda na moją pierś, gdzie w skórzanym woreczku uszytym przez Dorcas spoczywał zakrzywiony cierń. Ja także opuściłem tam wzrok… i zobaczyłem światło, znacznie słabsze niż to, które emanowało z jej ciata, ale stałe i wyraźne. Wyjąłem cierń z ukrycia, a wówczas rozjarzył się złocistym blaskiem, po czym zgasł.
— Teraz on stał się Pazurem — powiedziałem. — W moich oczach był nim już wtedy, kiedy zobaczyłem go na krzaku.
Podałem cierń Aphecie, lecz ona nawet na niego nie spojrzała; jej uwagę przykuła jeszcze nie do końca zagojona rana, którą zostawił po sobie.
— Przesiąknął twoją krwią, a krew zawiera przecież żywe komórki ciała… Wątpię, czy rzeczywiście nie miał żadnej mocy i wcale się nie dziwię, że Peleryny otaczały go tak wielką czcią.
Zostawiłem ją wtedy, niemal po omacku odnalazłem drogę na plażę i bardzo długo przechadzałem się brzegiem morza. Myśli, z którymi się wtedy zmagałem, na zawsze pozostaną moją tajemnicą.
Po powrocie zastałem Aphetę w nie zmienionej pozycji, o ile to możliwe jeszcze bardziej rozpaloną pod cienkim prześcieradłem.
— Czy możesz? — zapytała.
Odparłem, że jest bardzo piękna.
— Wiem, ale czy możesz?
— Najpierw musimy porozmawiać. Zdradziłbym tych, którzy mnie tu wysłali, gdybym nie skorzystał ze sposobności, żeby dowiedzieć się najwięcej ile można.
— Pytaj więc — szepnęła. — Ostrzegam cię jednak, że nic, co powiem, nie okaże ci się pomocne podczas próby.
— Jak to się dzieje, że mówisz?
— Musisz wsłuchać się w mój głos, nie w słowa. Co słyszysz?
Zastosowałem się do jej rady i usłyszałem szelest zsuwającego się prześcieradła, szept naszych ciał, szmer małych fal oraz bicie mego serca.
Zamierzałem zasypać ją setkami pytań. Wydawało mi się, że odpowiedź na każde z nich przybliży chwilę nadejścia Nowego Słońca. Tymczasem wystarczyło, żeby lekko musnęła wargami moje usta, a wszystkie pytania znikły nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu w mej pamięci, jakby ich tam nigdy nie było. Jej ręce, usta, oczy, piersi — wszystko było cudowne, najbardziej jednak oczarował mnie zapach włosów. Czułem się tak. jakbym oddychał nieskończoną nocą.
Leżąc na wznak wtargnąłem do wnętrza Yesodu albo raczej to Yesod zamknął się wokół mnie. Dopiero wtedy pojąłem, że tak naprawdę nigdy przedtem tu nie byłem. Miliony, miliardy gwiazd wytrysnęły ze mnie w paroksyzmie rozkoszy, gorące fontanny słońc, tak że przez chwile wydawało mi się. iż wiem. jak rodzą się wszechświaty. Czyste szaleństwo.
Potem szaleństwo zaczęło stopniowo ustępować miejsca rzeczywistości, która rozpalała się powoli jak wilgotna pochodnia, zaganiając cienie do kątów, gdzie jest ich miejsce. W tym spiralnym pokoju, na otomanie, w chwili mego połączenia z Aphetą, w chwili spotkania Yesodu z Bria-hem. zrodziło się coś nowego, małego, lecz rozpalonego do białości niczym rozżarzony węgiel wydobyty szczypcami z paleniska.
Tym czymś byłem ja sam.
Zasnąłem, a ponieważ nic mi się nie śniło, więc nie zdawałem sobie sprawy z tego, że śpię.
Kiedy się obudziłem, Aphety już przy mnie nie było. Słońce Yesodu świeciło przez otwór w suficie na samym końcu spiralnego pokoju; jego blask spływał aż do mnie po zakrzywionych białych ścianach, dzięki czemu miałem wokół siebie złocisty półmrok. Zacząłem się ubierać, zachodząc w głowę, gdzie też mogła podziać się Aphetą, ale kiedy wciągnąłem buty, zjawiła się w komnacie niosąc oburącz tacę. Czułem się dość niezręcznie będąc obsługiwanym przez tak wielką damę i powiedziałem jej o tym.
— Na twoim dworze z pewnością usługują ci konkubiny najszlachetniejszego rodu.
— Kimże one są w porównaniu z tobą? Wzruszyła ramionami.
— Wcale nie jestem wielka damą. a już na pewno nie dla ciebie i nie dzisiaj. Nasz status zależy od stopnia zażyłości z hierogramatami. oni zaś nie cenią mnie zbyt wysoko.
Postawiła tacę i usiadła na otomanie. Na tacy stał talerzyk z małymi ciasteczkami, karafka z wodą oraz filiżanki z jakimś gorącym płynem podobnym do mleka, który jednak na pewno mlekiem nie był.
— Trudno mi uwierzyć, pani, że nie żyjesz w wielkiej zażyłości z hierogramatami.
— Myślisz w ten sposób, ponieważ masz niezwykle wysokie mniemanie o sobie i swojej Urth. Przypuszczasz, że to, co do ciebie mówię i co razem zrobimy, zadecyduje o jej losie. Mylisz się. Nasze czyny nie będą miały żadnego znaczenia, a losem twojej planety niki się tutaj nie przejmuje.
Milczałem, spodziewając się. że jeszcze coś usłyszę, i nie pomyliłem się.
— Tylko ja — dodała, po czym włożyła do ust ciasteczko.
— Dziękuję ci, pani.
— A i to dopiero od chwili, kiedy się tu zjawiłeś. Co prawda zarówno ty jak i Urth budzicie we mnie głęboką niechęć, niemniej jednak potrafię docenić szczerość uczuć, jakie do niej żywisz.
— Moja pani…
— Wiem, wiem: myślałeś, że cię pożądam. Dopiero teraz polubiłam cię na tyle. aby powiedzieć ci, że to nieprawda. Jesteś bohaterem.
Autarcho, bohaterowie zaś zawsze są potworami, a w dodatku poja wiają się tylko po to, by przekazać nam wiadomości, których najchęt niej byśmy nie słyszeli. Ty jesteś szczególnie potwornym potworem…
Powiedz mi, czy przyjrzałeś się obrazom na ścianach owalnego korytarza, który okrąża sale rozpraw?
— Tylko kilku z nich — odparłem. — Moją uwagę zwrócił widok celi, w której była zamknięta Agia, i jeszcze jeden albo dwa.
— Jak myślisz, skąd się tam wzięły?
Ja także sięgnąłem po ciastko i wypiłem łyk z filiżanki stojącej po mojej stronie tacy.
— Nie rnam pojęcia, pani. Widziałem tu już tyle cudów, że przestałem się im dziwić — z wyjątkiem tego, który wskrzesił Thecle.