— Nie wypytywałeś jednak o niego ani o nią, lękając się tego, co mógłbyś usłyszeć. Sto razy otwierałeś usta, by zapytać, ale nie zdobyłeś się na odwagę.
— Czy zyskałbym twoją przychylność, pani, gdybym będąc z tobą wypytywał cię o tę. która niegdyś obdarzyła mnie swymi względami? Jeśli tak, to doprawdy dziwni z was… ludzie. Skoro jednak sama poruszyłaś ten temat, byłbym ci wdzięczny, gdybyś zechciała powiedzieć coś więcej.
Kropla białego płynu, którego skosztowałem nie zwracając uwagi na smak, zsuwała się po ściance filiżanki. Rozejrzałem się za czymś, czym mógłbym ją wytrzeć, ale nic takiego nie znalazłem.
— Drżą ci ręce.
— Tobie też, pani.
Odstawiłem filiżankę.
— Czy naprawdę tak bardzo ją kochałeś?
— Tak, szlachetna pani. I nienawidziłem. Jestem nie tylko mężczyzną, który kochał Theclę, lecz także samą Theclą.
— Wobec tego nic ci o niej nie powiem. Możliwe, że sama to uczyni po rozprawie.
— Jeśli przejdę zwycięsko przez próbę.
— Czy twoja Theclą ukarałaby cię, gdybyś zawiódł? — spytała Apheta, ja zaś poczułem, jak wielka radość wypełnia moje serce. — Ale teraz jedz, bo niebawem będziemy musieli iść. Wczoraj wspomniałam, że nasze dni są krótkie, a ty przespałeś już część dzisiejszego.
Przełknąłem ciastko do końca i opróżniłem filiżankę.
— Co się stanie z Urth, jeśli nie przejdę pomyślnie próby?
Apheta wstała z miejsca.
— Tzadkiel jest sprawiedliwy. Na pewno nie uczyni Urth gorszą, niż jest teraz, ani gorszą, niżby się stała, gdybyś tu nie przybył.
— Widziałem tę przyszłość — odparłem. — Jest skuta lodem.
Jeżeli jednak dam sobie radę, nadejdzie Nowe Słońce.
Nagle, jakby za sprawą jakiegoś narkotyku zawartego w podobnym do mleka napoju, odniosłem wrażenie, że wyszedłem z własnego ciała i spoglądam na siebie z bardzo, bardzo wysoka. Mój głos docierał do mych uszu jak popiskiwanie polnej myszy słyszane przez krążącego w górze jastrzębia.
Odsunęła zasłonę i wyszliśmy razem do portyku. Przed nami roztaczał się widok na szafirowe morze Yesodu, poznaczone białymi kreskami grzywaczy.
— Owszem — powiedziała Apheta. — A wtedy Urth zostanie zniszczona.
— Moja pani…
— Wystarczy. Chodź ze mną.
— Więc jednak Purn miał słuszność; chciał mnie zabić, a ja powinienem był mu na to pozwolić.
Ulica, którą teraz szliśmy, wiodła stromo pod górę ku siedzibie sądu.
— To nie ty mu przeszkodziłeś — zwróciła mi uwagę kobieta.
— Mówię o tym, co zdarzyło się na statku. A więc wczoraj, w ciemności, to także był on… Ktoś go powstrzymał, bo w przeciwnym razie już bym nie żył. Nie mogłem się uwolnić.
— Tzadkiel.
Choć miałem znacznie dłuższe nogi, musiałem je zdrowo wyciągać, aby dotrzymać jej kroku.
— Mówiłaś, że go tam nie było, pani.
— Wcale nie. Powiedziałam tylko, że akurat tego dnia nie zasiada w sędziowskim fotelu. — Zatrzymała się i zatoczyła ręką dokoła. — Rozejrzyj się, Autarcho. Czyż to nie piękne miasto?
— Najpiękniejsze, jakie widziałem, moja pani. Z pewnością sto razy ładniejsze od najpiękniejszego na Urth.
— Zapamiętaj je dobrze, bo być może już nigdy go nie ujrzysz.
Gdybyście wszyscy tego pragnęli, wasza planeta mogłaby wyglądać równie pięknie.
Wspinaliśmy się w milczeniu, aż wreszcie stanęliśmy przed wejściem do budynku. Przypuszczałem, że będę musiał przepychać się przez tłum gapiów, ale szczyt wzgórza spowijała poranna cisza.
Apheta odwróciła się i wskazała w kierunku morza.
— Czy widzisz wyspy?
Widziałem. Były wszędzie, tworząc nie kończący się archipelag, dokładnie tak, jak zaobserwowałem ze ślizgacza.
— Wiesz, czym jest galaktyka, Autarcho? Zbiorowiskiem nieprze liczonych gwiazd, oddzielonym od innych, takich samych zbiorowisk.
Skinąłem głową.
— Wyspa, na której teraz stoimy, wyobraża twoją galaktykę, pozostałe zaś są innymi galaktykami. Więcej nie mogę ci pomóc. Być może już nigdy mnie nie spotkasz, ale pamiętaj, że ja spotkam ciebie.
Rozdział XXI
Tzadkiel
Poprzedniego dnia marynarze siedzieli z przodu pomieszczenia i wzdłuż środkowego przejścia między ławkami. Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłem uwagę, wkroczywszy ponownie do sali rozpraw, było to, że tym razem zjawiło się ich znacznie mniej, ci zaś, którzy jednak przybyli, zajęli miejsca z tylu i pod ścianami, spowici mrokiem, który zdawał się sączyć z ich ciał.
Kiedy spojrzałem na sędziowski fotel, ujrzałem na nim Zaka. Białe ściany po obu stronach kamiennego siedziska zdawały się być zasłonięte kotarami z nadzwyczaj delikatnego materiału o przepięknych, mieniących się barwach; dopiero kiedy nimi poruszył, zorientowałem się, że to jego skrzydła.
Apheta opuściła mnie przy samym wejściu. Przez pewien czas stałem samotnie, wpatrując się w Zaka; wreszcie podeszli do mnie dwaj żeglarze, wzięli pod ręce, doprowadzili przed fotel i tam zostawili, z nisko pochyloną głową. Choć wytężałem pamięć, nie mogłem przypomnieć sobie mowy, którą wygłosił poprzedni Autarcha. Wreszcie, kiedy wydawało mi się, że ciężar milczenia przygniecie mnie do kamiennej posadzki, wyjąkałem:
— Zak, przybyłem błagać o łaskę dla Urth.
— Wiem — odparł. — Witaj.
Głos miał głęboki i czysty, podobny do docierającego z oddali dźwięku złocistego rogu. Nie wiedzieć czemu, jego brzmienie przywiodło mi na myśl niezbyt mądrą opowieść o Gabrielu, który nosił bojowy róg Niebios na przerzuconym przez ramię pasie z tęczy. Siłą rzeczy następnym skojarzeniem była brązowa książeczka Thecli, w której wyczytałem tę historię, kolejnym zaś wielka księga oprawna w różnobarwną skórę, którą pokazał mi stary Autarcha, gdy zapytałem go o drogę do ogrodu; przypuszczał wówczas, że zjawiłem się, aby go zastąpić, i że natychmiast wyruszę na Yesod, by wstawić się za Urth.
Jednocześnie uświadomiłem sobie, iż widziałem Tzadkiela znacznie wcześniej niż wtedy, kiedy pomagałem schwytać go Siderowi, oraz że męska postać, jaką przybrał, ma nie więcej (choć i nie mniej) wspólnego z rzeczywistością, co skrzydlata kobieta, której pojawienie się między srebrnymi kartami księgi tak bardzo mnie zdumiało, albo zwierzę, które uratowało mi życie, kiedy Purn usiłował zabić mnie w wiwarium.
— Sieur… Zak… Tzadkielu… Przepotężny hierogramato… Wybacz, ale nie rozumiem.
— Nie rozumiesz mnie? A dlaczego miałbyś mnie rozumieć? Ja sam nie rozumiem ani siebie, ani ciebie, Severianie. Mimo to jestem, jaki jestem, gdyż wraz z innymi, podobnymi do mnie, zostałem stworzony przez was na długo przed apokatastazą. Czy nie wspomniano ci, że ludzie uczynili nas na swój obraz i podobieństwo?
Nie mogłem wykrztusić ani słowa, więc tylko skinąłem głową.
Wyglądali wówczas tak samo jak ty teraz, tak samo jak wtedy, kiedy zaczęli różnić się od zwierząt. Wszystkie gatunki ulegają zmianom, kształtowane przez czas. Czy zdajesz sobie z tego sprawę?
— Nie zawsze są to zmiany na lepsze — odparłem, mając na myśli małpoludy z nieczynnej kopalni.
— Istotnie. Jednak hierogramaci przejęli kontrolę nad tym procesem, a dzięki nim my uczyniliśmy to samo.
— Sieur…
— Pytaj. Twój proces rozpocznie się już niedługo. Ponieważ nie ma żadnych szans na to, aby był uczciwy, postaramy ci się to wynagrodzić, teraz albo później.
Serce zamarło mi w piersi, kiedy usłyszałem te słowa. Byłem odwrócony tyłem do publiczności, nie widziałem więc, jak bardzo jest liczna ani z kogo się składa, ale od jej strony doleciał do mnie szmer podekscytowanych głosów, przypominający szelest liści na wietrze.