— Ale my o tym nie myśleliśmy. Aż do chwili, kiedy nas do tego zmusiliście. To znaczy, kiedy on nas zmusił. Zak.
— Wiedziałaś, że to był Zak? — zapytałem.
Gunnie skinęła głową.
— Byłam przy nim, kiedy go schwytano. W przeciwnym razie chybabym się nie domyśliła… A może? Naprawdę nie wiem. Bardzo się zmienił, więc od razu wiedziałam, że nie jest tym, za kogo go początkowo braliśmy. On jest… Nie mam pojęcia kim.
— Mogę ci podpowiedzieć? — spytała szeptem Apheta. — Jest odbiciem albo imitacją tego, czym wy się staniecie.
— Jeśli nadejdzie Nowe Słońce?
— Nie „jeśli”, lecz,,kiedy”. Rozprawa dobiegła końca, Severianie.
Wiem, że od dawna myślałeś niemal wyłącznie o czekającej cię próbie i teraz trudno jest ci przywyknąć do myśli, że już po wszystkim.
Zwyciężyłeś. Ocaliłeś waszą przyszłość.
— Wy także zwyciężyliście — odparłem.
Przyznała mi rację skinieniem głowy.
— Wreszcie zrozumiałeś.
— Ale ja niczego nie rozumiem — wtrąciła się Gunnie. — O czym wy mówicie?
— Hierarchowie, a także ich hierodule i hierogramaci, czynili co w ich mocy. byśmy stali się tym, czym mogliśmy się stać. Mam rację, szlachetna pani? To podstawowy sens ich istnienia: poprowadzić nas tą samą bolesną drogą, którą kiedyś my ich poprowadziliśmy. My zaś…
Nie zdołałem dokończyć tej myśli. Słowa zatrzymały się na mych wargach, niezdolne ulecieć w powietrze, jakby były z żelaza.
— Wy zaś kiedyś odwdzięczycie się nam w ten sam sposób — wyręczyła mnie Aphela. — Tak, teraz widzę, że naprawdę rozumiesz, w przeciwieństwie do ciebie. — Skierowała wzrok na Gunnie. — Całkiem możliwe, iż każda z naszych ras stanowi dla drugiej coś w rodzaju mechanizmu reprodukcyjnego. Jesteś kobietą, więc możesz powiedzieć, że wytwarzasz jajeczko, aby mogła przyjść na świat kolejna kobieta, ale twoje jajeczko mogłoby stwierdzić, iż to ono wytwarza kobietę, aby doprowadzić do powstania kolejnego jajeczka. Życzyliśmy powodzenia Nowemu Słońcu co najmniej równie gorąco jak on sam. a na pewno ze znacznie większym niepokojem oczekiwaliśmy wyniku próby. Ratując waszą rasę uratował także naszą, my zaś, zapewniając wam dalszą egzystencję, zapewniliśmy ją również nam. — Ponownie spojrzała w moją stronę. — Wspomniałam ci, iż przynosisz nowinę, której nikt nie chce słyszeć. Tą nowiną była wiadomość, że możemy ponieść porażkę w grze, o której rozmawialiśmy.
— Mam tylko trzy pytania, szlachetna pani — powiedziałem. — Pozwól mi je zadać, a potem odejdę, naturalnie jeśli taka będzie twoja wola.
Skinęła głową.
— Dlaczego Tzadkiel oznajmił mi, że rozprawa już się zakończyła, skoro aquastorzy musieli jeszcze potem walczyć i umierać, żeby mnie ocalić?
— Żaden z aquaslorów nie umarł — odparła Aphela. — Wszyscy żyją w tobie. Jeśli chodzi o Tzadkiela, to powiedział ci prawdę. Zbadawszy przyszłość stwierdził, że istnieje szansa, iż dasz swojej Urth nowe, młode słońce i w ten sposób ocalisz rasę, która kiedyś da początek naszej. Wszystko zależało od tego jednego badania; wynik okazał się korzystny dla ciebie.
Gunnie przeniosła wzrok z Aphety na mnie i otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz w ostatniej chwili zrezygnowała z tego zamiaru.
— Drugie pytanie: Tzadkiel powiedział także, iż sąd nade mną nie może być sprawiedliwy, w związku z czym postara mi się to wynagrodzić. Wiele razy zapewniałaś mnie, że Tzadkiel nie kłamie. Skoro tak, to jak mógł wydać wyrok w mojej sprawie, wiedząc, że proces nie odbywał się według należytych zasad?
— Tym, co nie muszą wydawać żadnych wyroków, albo wydając je nie muszą zawracać sobie głowy nakazami sprawiedliwości, łatwo jest narzekać na stronniczość sędziego albo na jego nierzetelność. Ten, kto tak jak Tzadkiel. musi naprawdę podejmować decyzje, szybko się przekona, iż nie sposób być sprawiedliwym wobec wszystkich: po to, aby być w porządku wobec zwykłych mieszkańców Urth. którzy niedługo będą musieli umrzeć nie wiedząc nawet, za co umierają, zaprosił ich przedstawicieli…
— To znaczy nas! — wykrzyknęła Gunnie.
— Tak jest, was, marynarzy. Na twoich zaś obrońców, Autarcho, wyznaczył tych, którzy mieli wszelkie powody darzyć cię nienawiścią.
Postępując w ten sposób zachował się uczciwie wobec żeglarzy, ale nie wobec ciebie.
— Już wiele razy zasłużyłem sobie na karę, lecz nigdy jej nie otrzymałem.
Apheta przyznała mi rację prawie niedostrzegalnym ruchem głowy.
— Właśnie dlatego przygotowano dla ciebie te sceny w oknach owalnego korytarza, który okrąża to pomieszczenie. Część z nich miała przypomnieć ci o twoich obowiązkach, inne miały dać ci do zrozumienia, iż sprawiedliwość, jaką kierowałeś się w swoim postępowaniu, innym ludziom mogła wydawać się rażącą niesprawiedliwością.
Czy teraz rozumiesz, dlaczego właśnie ty zostałeś wybrany?
— Tak. Jestem katem, który ma zbawić świat.
— Nie zakrywaj twarzy rękami. Wystarczy, że ty i ta nieszczęsna kobieta ledwo mnie słyszycie; ja chciałabym bez trudu usłyszeć ciebie. Zadałeś już trzy pytania, o których wspominałeś; czy masz ich więcej?
— Całe mnóstwo. Widziałem Darię, Guasachta i Erblona. Czy oni także mają jakiś powód, żeby mnie nienawidzić?
— Nie wiem — szepnęła Apheta. — Musisz zapytać o to Tzadkiela albo jego pomocników, albo samego siebie.
Chyba mieli. Jako Autarcha mogłem przenieść Erblona na inną placówkę, mogłem awansować Guasachta, lecz tego nie uczyniłem, a po bitwie nawet nie zadałem sobie trudu, by odszukać Darię. Było tyle innych, ważniejszych spraw do załatwienia… Teraz wiem, czemu nazwałaś mnie potworem.
— To nie ty jesteś potworem, lecz ona! — wykrzyknęła Gunnie.
Wzruszyłem ramionami.
— A jednak oni wszyscy walczyli o przyszłość Urth, podobnie jak Gunnie. To cudownie.
— Nie o taką Urth, jaką znałeś — szepnęła Apheta. — Walczyli o Urth, której większość z nich nigdy nie ujrzy, chyba że twoimi oczami oraz oczami tych, którzy będą ich pamiętać. Masz jeszcze jakieś pytania?
— Ja mam jedno — wtrąciła się Gunnie. — Gdzie są moi kamraci? Ci, co uciekli, ratując swoje życie?
Wyczułem, że wstydzi się za nich, więc powiedziałem:
— Jest bardzo prawdopodobne, że w ten sposób ocalili także nasze.
— Zostaną dostarczeni z powrotem na statek — zapewniła ją Apheta.
— A co wtedy będzie z Severianem i ze mną?
— Spróbują zabić nas w drodze powrotnej, a może nie — odparłem. — Jeśli spróbują, będziemy musieli jakoś sobie poradzić.
Apheta pokręciła głową.
— Wy także wrócicie na statek, ale w inny sposób. Wierzcie mi, nie macie się czego obawiać.
W przejściu między ławkami pojawili się odziani w ciemne szaty hierarchowie i zaczęli ładować trupy na nosze.
— Wszyscy zostaną pochowani na terenie przylegającym do tego budynku — poinformowała nas Apheta gasnącym szeptem. — Czy dotarliśmy do ostatniego pytania, Autarcho?
— Prawie. Spójrz! Wśród trupów jest jeden z waszych, syn Tzadkiela!
— Zostanie wśród tych, którzy odebrali mu życie.
— Czy tak właśnie miało się stać? Czy jego ojciec to zaplanował?
— Jego śmierć? Nie. Tylko tyle, że miał zaryzykować życie. Jakim prawem mielibyśmy wymagać od ciebie i od wielu innych, żebyście narażali się na śmiertelne niebezpieczeństwo, gdybyśmy sami nie byli gotowi postąpić tak samo? Tzadkiel ryzykował życie na statku, Venant uczynił to tutaj.