Выбрать главу

— Wiedział, co się stanie?

— Masz na myśli Tzadkiela czy Venanta? Venant z pewnością nie wiedział, co się stanie, doskonale natomiast zdawał sobie sprawę, co może się stać i dzielnie położył na szali swoje życie, tak jak przed nim uczyniło wielu innych. Jeśli chodzi o Tzadkiela. to po prostu nie wiem i nawet nie próbuję się domyślać.

— Powiedziałaś mi, że każda z tych wysp wyobraża jedną galaktykę. Jest ich nieprzeliczone mnóstwo, czemu więc przywiązujecie tak wielką wagę akurat do pomyślności Urth?

Apheta wstała i wygładziła białą szatę. Jej bujne włosy, które początkowo wydawały mi się takie tajemnicze, teraz były swojskie i znajome. Miałem wrażenie, że bardzo podobną czarną aureolę widziałem na jednym z obrazów w przeogromnej galerii starego Rudesin-da, choć akurat w tej chwili nie potrafiłem przywołać z pamięci ani konkretnego płótna, ani nawet jego tytułu.

— Spełniliśmy nasz obowiązek czuwając przy zmarłych — stwierdziła. — Teraz zmarli odchodzą i my także powinniśmy ruszyć w drogę.

Całkiem możliwe, że z waszej starożytnej, odrodzonej Urth przybędą kiedyś hierodule — w każdym razie ja w to wierzę. Jestem jednak tylko kobietą, i to w dodatku nie zajmującą żadnego ważnego stanowiska, a powiedziałam wam o tym po to, żebyście nie musieli umierać ogarnięci rozpaczą.

Gunnie otwierała już usta, by coś odpowiedzieć, lecz Apheta powstrzymała ją ruchem ręki.

— Teraz chodźcie za mną.

Uczyniliśmy to, lecz ona zatrzymała się zaledwie po kilku krokach w miejscu, gdzie jeszcze nie tak dawno stał fotel Tzadkiela.

— Weź ją za rękę, Severianie — poleciła.

Zaraz potem ujęła mnie za drugą rękę i podała swoją Gunnie.

Kamienna płyta usunęła nam się spod stóp, by chwilę później zatrzasnąć się z hukiem nad naszymi głowami. Spadaliśmy czymś w rodzaju szerokiego szybu oświetlonego żółtym blaskiem, o przekroju tysiąc razy większym niż ruchomy fragment posadzki. Jego ściany tworzyły gigantyczne mechanizmy o skomplikowanych częściach z zielonkawego i srebrzystego metalu, wokół których ludzie uwijali się jak muchy, gdzieniegdzie zaś dostojnie pełzły ogromne, błękitnozłote skarabeusze.

Rozdział XXIII

Statek

Spadając nie byłem w sianie wydobyć z siebie ani słowa, więc tylko z całej siły ścisnąłem ręce Gunnie i Aphety — nie dlatego, bym obawiał się, że się zgubią, ale dlatego, że to ja bałem się zgubić.

Wreszcie zwolniliśmy, albo raczej lecieliśmy szybko, jednak nie aż tak szybko jak do tej pory. Przypomniałem sobie moje wyczyny między masztami i linami, ponieważ odniosłem wrażenie, że tu także jestem świadkiem, jak stopniowo słabnie nienasycony głód grawitacji. Kiedy Gunnie odwróciła się ku Aphecie, by zapytać, gdzie jesteśmy, w jej oczach dostrzegłem odbicie ulgi, która musiała malować się na mojej twarzy.

— We wnętrzu naszej planety, albo naszego statku, jeśli wolicie, choć on tylko krąży wokół słońca i nie potrzebuje żagli.

W jednej ze ścian studni otworzyły się drzwi. Byłem gotów przysiąc, że nadal spadamy, lecz mimo to zatrzymaliśmy się przy nich. Apheta zaś wciągnęła nas do wąskiego ciemnego korytarza. Nawet to mało zachęcające wnętrze wydało mi się istnym rajem, gdyż przynajmniej czułem grunt pod stopami.

— W naszym statku nie mamy wody na pokładach — wykrztusiła Gunnie.

— A gdzie ja macie? — zapytała obojętnie Apheta.

Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, o ile donośniej brzmi jej głos. Usłyszałem też jednostajne bzyczenie przypominające śpiew pszczół (jak dobrze je pamiętałem!) oraz odległy tętent i świergot, jakby po twardej drodze galopowało co najmniej kilka rumaków, w koronach drzew zaś odpoczywała chmara poćwierkujacej szarańczy.

— W środku — odparła Gunnie. — W zbiornikach.

— To musi być straszne, znaleźć się na powierzchni takiej planety. Tutaj każda wycieczka na górę sprawia nam ogromną radość.

Jakaś kobieta bardzo podobna do Aphety zbliżała się do nas korytarzem. Zdawała się iść normalnym krokiem, ale poruszała się niezwykle szybko, zupełnie jakby biegła co sił w nogach. Przemknęła koło nas jak błyskawica, ja zaś odprowadziłem ją wzrokiem, by przekonać się, że niknie w oddali niemal tak samo jak zielony człowiek, kiedy odchodził ode mnie korytarzami czasu.

— Chyba nie zdarza się wam to zbyt często, prawda? — zapytałem, gdy straciłem ją z oczu. — Powinienem był wcześniej się domyślić: wszyscy jesteście bardzo bladzi.

— To nagroda dla tych, którzy długo i ciężko pracują. Podobno na Urth kobiety takie jak ja wcale nie muszą pracować. Tak przynaj mniej słyszałam.

— Niektóre muszą — poinformowała ją Gunnie.

Korytarz rozdzielił się raz, potem drugi. My także, choć szliśmy nie wysilając się zbytnio, poruszaliśmy się ze znaczną prędkością; odniosłem wrażenie, iż korytarz prowadzi lekko w dół, jednocześnie cały czas skręcając w lewo. Apheta wspomniała wcześniej, że mieszkańcy Yesodu kochają spiralę; wyglądało na to, że podobnymi względami darzą również wszelkiego rodzaju ślimacznice.

Tak jak fala wyrasta nagle przed dziobem gnanego sztormowym wiatrem galeonu, tak przed nami wyrosły niespodziewanie podwójne drzwi obite zaśniedziałymi srebrnymi płytami. Zatrzymaliśmy się raptownie, ja jednak zupełnie nie czułem, że wytracam prędkość. Apheta naparła na drzwi, które jęknęły niczym jeden z naszych klientów, ale ustąpiły dopiero wówczas, gdy i ja pchnąłem szerokie skrzydła.

Gunnie podniosła wzrok na nadprożc i powiedziała głośno, jakby czytając widoczne tylko dla niej słowa:

— Niechaj ci, co tu wchodzą, porzucą wszelką nadzieje.

— Nie, to nie tak — wymamrotała Apheta. — Niech nadzieja wstąpi w serca tych, co tu wchodzą.

Bzyczenie i stukot pozostały za drzwiami.

— Czy tutaj będziecie mnie uczyć, jak mam sprowadzić Nowe Słońce? — zapytałem.

— Niczego nie musisz się uczyć. Jesteś brzemienny wiedza, która obudzi się w tobie do życia wtedy, gdy znajdziesz się wystarczająco blisko białej fontanny.

Roześmiałbym się z przenośni, jakiej użyła, gdyby nie to, że widok pomieszczenia, do którego dotarliśmy, kazał mi zapomnieć o wszelkiej wesołości. Było jeszcze większe niż sala rozpraw, zupełnie puste, o srebrnych ścianach, z których wyrastało łukowe sklepienie naśladujące krzywiznę, jaką wyznacza kamień ciśnięty wysoko w powietrze.

— Niech porzucą wszelką nadzieję… — powtórzyła Gunnie.

Uświadomiłem sobie, że za bardzo się boi, by zwracać uwagę na słowa moje lub Aphety. Objąłem ją ramieniem (dość dziwnie się czułem obejmując kobietę dorównującą mi wzrostem) i próbowałem dodać jej otuchy, myśląc jednocześnie, że dowiodłaby nadzwyczajnej głupoty, gdyby znalazła pociechę w słowach lub gestach kogoś tak samo bezradnego jak ona.

— Mieliśmy kiedyś na pokładzie marynarza, kobietę, która wciąż to powtarzała — dodała. — Bardzo pragnęła wrócić do domu, ale statek ani razu nie wylądował w jej czasie, więc w końcu umarła.

Zapytałem Aphete, jak to możliwe, bym nosił w sobie tak wielką wiedzę, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy.

— Otrzymałeś ją od Tzadkiela podczas snu.

— Chcesz powiedzieć, że odwiedził nas minionej nocy?

Zdałem sobie sprawę, iż sprawiam przykrość Gunnie, ale było już za późno. Poczułem, jak napręża mięśnie, a zaraz potem odsunęła moje ramię.

— Nie — odparła Apheta, — Przypuszczam, że to stało się jeszcze na statku, ale nie potrafię ci dokładnie powiedzieć kiedy.