Czy nie może być tak, że biała fontanna jest mimo wszystko oknem, przez które widać Yesod?
W miarę jak mijałem kolejne zakręty korytarza, coraz wyraźniej dostrzegałem to samo tajemnicze zjawisko, które nie dawało mi spokoju już podczas wcześniejszych wędrówek po zakamarkach statku. Otóż wszystko, co pozostawiałem za sobą, a także to, co dopiero mnie oczekiwało, zdawało się lekko falować, zmieniać kształt, kryć się za opalizującą mgłą i lśnić niezwykłym blaskiem. Pomyślałem sobie wreszcie, że to zapewne statek dostosowuje się do moich potrzeb i oczekiwań. kiedy zaś przejdę dalej, pozostawiając go samego, wraca do poprzedniej postaci, bardziej przydatnej z jego punktu widzenia. Podobnie zachowuje się matka, która w obecności dziecka przemawia najprostszymi słowami i zabawia je na wszelkie możliwe sposoby, potem zaś, gdy dziecko zaśnie albo odejdzie, by dokazywać z rówieśnikami, powraca do przerwanej lektury poważnej książki lub zaczyna na nowo igrać z kochankiem.
Czyżby statek był w istocie żywym organizmem? Nie wątpiłem, że coś takiego jest możliwe, ale niewiele z tego, co widziałem, potwierdzało te hipotezę, a gdyby była jednak prawdziwa, to jaki sens miało utrzymywanie tak licznej załogi? To, co Tzadkiel powiedziała mi w nocy (jeśli pora, którą przespałem, istotnie była nocą), sugerowało istnienie znacznie prostszego mechanizmu. Jeśli nacisk mojej stopy na oparciu kanapy mógł uruchomić tajemnicze siły przemieniające obraz w rzeczywistość albo rzeczywistość w obraz, to być może światło w kajucie zaczęło przygasać wtedy, kiedy ukryte czujniki stwierdziły, że położyłem się do łóżka, korytarz zaś zmieniał kształt reagując na odgłos moich kroków. Postanowiłem skorzystać z tego, że znowu mam dwie sprawne nogi, i sprawdzić, czy się nie mylę.
Na Urth z pewnością nie udałoby mi się tego dokonać, ale tam nie miałbym nawet okazji podjąć takiej próby, gdyż gigantyczny statek natychmiast zapadłby się pod własnym ciężarem. Tutaj, na jego pokładzie, gdzie nawet jako kaleka byłem w stanie biegać i skakać, teraz nie zawahałbym się stanąć do wyścigu z wiatrem. Pobiegłem naprzód, a na najbliższym zakręcie odbiłem się mocno od podłogi, zaczekałem, aż moje podkurczone nogi dotkną ściany, po czym odepchnąłem się z całej siły i z ogromna prędkością poszybowałem równolegle do podłogi korytarza.
Niemal natychmiast znalazłem się wśród przedziwnych geometrycznych tworów i zagadkowych urządzeń, gdzie błękitnozielone światełka śmigały we wszystkich kierunkach jak komety, a korytarz wił się i skręcał niczym przecięta dżdżownica. Zetknąwszy się z jego ścianą stwierdziłem, że stopy mam jak z drewna, moje nogi zaś nie chcą mnie słuchać, jakby należały do jakiejś zepsutej marionetki. Koziołkując bezradnie poszybowałem dalej korytarzem, który skurczył się przede mną do rozmiarów maleńkiego świecącego punktu zawieszonego w morzu całkowitej ciemności.
Rozdział XXVI
Gunnie i Burgundofara
W pierwszej chwili odniosłem wrażenie, że coś niedobrego stało się z moim wzrokiem. Zamrugałem raz i drugi, ale dwie twarze, tak bardzo podobne do siebie, nie chciały zlać się z powrotem w jedną. Spróbowałem się odezwać — bez rezultatu.
— Wszystko w porządku — powiedziała Gunnie uspokajającym tonem. Druga kobieta — raczej młodsza siostra niż bliźniaczka — wsunęła mi rękę pod głowę, uniosła ją lekko i przytknęła mi kubek do ust.
W gardle czułem suchy pył śmierci. Zacząłem łapczywie siorbać wodę, przed połknięciem pozwalając jej rozlać się po dziąsłach, wewnętrznej stronie policzków, spłukać podniebienie. Czułem, jak z każdym łykiem odzyskuję czucie'w całym ciele.
— Co się stało? — zapytała Gunnie.
— Statek się zmienia — odparłem.
Obie skinęły głowami, choć było oczywiste, że nadal nic nie rozumieją.
— Zmienia się tak, żeby spełnić nasze oczekiwania, w zależności od tego, gdzie jesteśmy i co zamierzamy robić. Biegłem za szybko albo zbyt długo nie dotykałem podłogi… — Spróbowałem usiąść i ku memu zdumieniu zdołałem to osiągnąć bez większego kłopotu. — Dotarłem do części, gdzie nie było powietrza, tylko inny gaz, może przeznaczony dla istot z jakiejś odległej planety, albo nie przeznaczony dla nikogo.
— Możesz wstać?
Skinąłem głową. Gdybyśmy jednak byli na Urth, z pewnością runąłbym jak długi, bo nawet tu, na statku, gdzie każdy upadek trwa niezmiernie długo, kobiety z trudem zdążyły mnie złapać i podeprzeć, jakbym był kompletnie pijany. Były identycznego wzrostu (czyli niemal równie wysokie jak ja), miały duże ciemne oczy, szerokie twarze o miłych rysach, pokryte licznymi piegami, oraz kruczoczarne włosy. — Ty jesteś Gunnie — wymamrotałem do Gunnie.
— Obie nią jesteśmy — poinformowała mnie młodsza. — Tyle że ja zamustrowałam się podczas ostatniego rejsu, a ona tu jest od bardzo dawna.
— Co najmniej od kilku podróży — potwierdziła Gunnie. — Moż na powiedzieć, że od zawsze, choć to „zawsze” znaczy tyle co chwila, albo nawet mniej. Nasz czas biegnie całkiem inaczej niż na Urth, Burgundofaro.
— Zaczekajcie! — jęknąłem. — Muszę się zastanowić. Czy moglibyśmy usiąść gdzieś i spokojnie porozmawiać?
Młodsza kobieta wskazała łukowato sklepione przejście wiodące do jakiegoś obszernego pomieszczenia, z którego docierał wyraźny szum wody. Dostrzegłem tam kilka wyściełanych foteli.
Gunnie zawahała się, a następnie pomogła mi ruszyć w tamtą stronę.
Pnące się wysoko ściany były ozdobione ogromnymi maskami. Z ich oczu kapały łzy, które wpadały z chlupotem do kamiennych mis wypełnionych nieruchomą wodą. Na krawędzi każdej misy stało kilka kubków, takich samych jak ten, w którym młodsza kobieta podała mi wodę, natomiast w przeciwległej ścianie pomieszczenia dostrzegłem zamknięty właz, przypuszczalnie prowadzący na pokład.
— Twierdzicie więc, że jesteście tą samą osobą — powiedziałem, kiedy usiedliśmy — ja pośrodku, kobiety po moich obu stronach.
Skinęły głowami.
— Wierzę wam, ale przecież nie mogę nazywać was tym samym imieniem. Jak mam się do was zwracać?
— Kiedy byłam w jej wieku i opuściłam rodzinną wioskę, żeby zamustrować się na statek, nie chciałam być już Burgundofara, więc kazałam wszystkim, żeby mówili na mnie Gunnie. Potem trochę tego żałowałam, ale nic już nie mogłam poradzić, więc uznałam, że będzie najlepiej, jeśli się po prostu przyzwyczaję. Mów więc do mnie Gunnie, ponieważ nią jestem. — Przerwała, by zaczerpnąć głęboko tchu w piersi, po czym dodała: — A tę dziewczynę, którą kiedyś byłam, nazywaj moim starym imieniem. Ona już go nie zmieni.
— W porządku. Słuchajcie więc: nie jest wykluczone, że mógłbym opowiedzieć o tym, co mnie gnębi, w znacznie prostszy sposób, ale jestem jeszcze bardzo słaby i nie myślę wystarczająco jasno. Otóż kiedyś widziałem człowieka, który nie żył, lecz przywołano go na powrót do życia.
— Wpatrywały się we mnie w milczeniu. Tym razem to Burgundofara nabrała powietrza w płuca i wstrzymała oddech.
— Nazywał się Apu-Punchau. Był przy tym także człowiek imie niem Hildegrin, który robił wszystko, żeby tylko uniemożliwić Apu-Punchau powrót do grobowca.
— Czy to był duch? — zapytała szeptem Burgundofara.
— Nie, a przynajmniej nie wydaje mi się, żeby nim był, choć odpowiedź na twoje pytanie zależy w znacznej mierze od tego, co rozumiesz przez słowo „duch”. Myślę, że był kimś, kto zapuścił korzenie tak daleko w głąb czasu, że nigdy ani nigdzie nie może do końca umrzeć. Tak czy inaczej, próbowałem pomóc Hildegrinowi, ponieważ służył komuś, kto starał się wyleczyć jednego z moich przyjaciół…