— Otrzymaliśmy polecenie, żeby cię tu przyprowadzić — odparł Famulimus. — Tzadkiel posłał nas po ciebie, ale okazało się, że ty już dotarłeś na miejsce. Czy jeszcze się kiedyś spotkamy, Severianie?
— — Wiele razy — zapewniłem go. — Do zobaczenia, Famulimusie.
— Nie ulega wątpliwości, że wiesz, kim jesteśmy. Pozdrawiamy cię więc i jednocześnie żegnamy.
— Śluza otworzy się, jak tylko stąd wyjdziemy — dodał Barbatus. — Czy macie amulety zapewniające wam niezbędny zapas powietrza?
Wyjąłem z kieszeni naszyjnik i założyłem go, a Burgundofara uczyniła to samo ze swoim.
— Wobec tego ja także was pozdrawiam — rzekł Barbatus, po czym wycofał się za drzwi, które natychmiast się za nim zamknęły.
Chwilę potem podwójne wrota na końcu komnaty rozsunęły się raptownie, a łzy kapiące nieprzerwanie z oczu masek wyschły, jakby ich nigdy nie było. Zaraz za progiem zaczynała się rozpięta między gwiazdami czarna zasłona nocy.
— Musimy iść — powiedziałem do Burgundofary, lecz natychmiast uprzytomniłem sobie, że nie może mnie słyszeć, więc zbliżyłem się do niej i wziąłem ją za rękę, co w pełni zastąpiło nawet najdłuższą przemowę. Razem opuściliśmy statek. W ostatniej chwili przystanąłem na progu, gdyż nagle zdałem sobie sprawę, że nawet nie poznałem jego nazwy oraz że trzy spośród niasek wiszących na ścianach przedstawiały twarze Zaka, Tzadkiel i kapitana.
Oczekująca nas szalupa była znacznie większa od ślizgacza, który przewiózł nas na powierzchnię Yesodu — niemal tak duża jak ta. która dostarczyła mnie z Urth na statek. Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej wydaje mi się prawdopodobne, że była to ta sama jednostka.
— Czasem kapitan decyduje się podprowadzić statek bliżej planety, ale wtedy trzeba liczyć się z niebezpieczeństwem, że ktoś nas zauważy — powiedział marynarz, który powitał nas na pokładzie szalupy. — Tym razem wolał nie ryzykować, więc spędzicie z nami prawie cały dzień.
Poprosiłem, by wskazał mi słońce Urth, a on chętnie to uczynił. Ujrzałem tylko maleńką, szkarłatną plamkę; o tym, by zobaczyć Dis albo choćby którąś z większych planet, nie było nawet mowy.
W rewanżu usiłowałem pokazać mu niewielką, choć jasno świecącą gwiazdę stanowiącą część mnie, lecz marynarz nie był w stanie jej dostrzec, Burgundofara zaś sprawiała wrażenie mocno przestraszonej, więc zaraz potem skryliśmy się w sterówce szalupy.
Rozdział XXVII
Powrót na Urth
Nie byłem pewien, czy Burgundofara i ja zostaniemy kochankami, ale ulokowano nas w jednej kabinie (kajuta, w której spędziłem ostatnią noc na pokładzie statku, pomieściłaby co najmniej dziesięć takich), a kiedy objąłem ją i zacząłem rozbierać, nie próbowała stawiać oporu. Okazała się znacznie mniej doświadczona od Gunnie. choć, rzecz jasna, nie była już dziewicą. Wciąż nie mogłem się nadziwić, jak to się stało, że spałem z Gunnie tylko jeden jedyny raz.
Jej młodsze wcielenie powiedziało mi później, że jestem pierwszym mężczyzną, który obchodził się z nią delikatnie i czule. Podziękowała mi pocałunkiem, a zaraz potem zasnęła w moich ramionach. Przyznam, iż nigdy do tej pory nie uważałem się za czułego, opanowanego kochanka; dość długo leżałem w ciemności z otwartymi oczami, pogrążony w głębokich rozważaniach, aż wreszcie obecatem sobie, że postaram się być taki już zawsze, biorąc za świadków stulecia przemykające wokół kadłuba.
Może zresztą nie były to wcale stulecia, tylko zaledwie lata. lata mojego życia? Początkowo przypuszczałem — rozkoszując się siłą drzemiącą w mięśniach wyleczonej nogi i goląc dziwnie zmienioną, jakby obcą twarz — że ktoś po prostu zdjął mi je z barków. Gunnie liczyła na to, że kiedyś to samo stanie się z jej brzemieniem. Teraz wiedziałem już z całą pewnością, iż sprawy mają się zupełnie inaczej.
Otóż stało się tak, że znikły szkody poczynione przez włócznię anonimowego Ascianina, stalowe szpony Agii oraz zęby krwiożerczego nietoperza, ja zaś przeistoczyłem się w człowieka, jakim byłbym bez tych ran (a może i bez innych, o których nic nie wiedziałem). Dlatego właśnie moja twarz wydała mi się twarzą zupełnie obcej istoty, bo kto może być nam bardziej obcy niż my sami i kto może działać w bardziej niewytłumaczalny sposób? Stałem się Apu-Punchau. którego widziałem wskrzeszonego z martwych w kamiennym mieście, mnie zaś wydawało się, zupełnie niesłusznie, że odzyskałem młodość. Być może kiedyś ponownie wejdę na pokład statku Tzadkiel i wyruszę na poszukiwanie prawdziwej młodości, tak jak uczyniła to Gunnie, ale jeśli los znowu zaprowadzi mnie na Yesod, już tam zostanę, nawet gdyby przyszło mi za to drogo zapłacić. Kto wie, może trwająca kilka wieków kąpiel w jego cudownie czystym powietrzu pozwoli mi zmyć brud parunastu lat?
Zastanawiając się nad tymi sprawami, a także nad wieloma innymi, doszedłem do wniosku, że to, jak postępowałem wobec kobiet, nie zależało od mojej dobrej ani złej woli, lecz od ich nastawienia wobec mnie. Byłem brutalny wobec fałszywej Thecli z Lazurowego Pałacu, natomiast delikatny i nieśmiały w stosunku do tej prawdziwej, zamkniętej w celi pod Wieżą Matachina. Dorcas wywoływała we mnie wzniosłe, co wcale nie znaczy, że małe, pożądanie, Jolentę natomiast niemal zgwałciłem, choć do dzisiaj wydaje mi się, że właśnie tego pragnęła. O Valerii nie wspomnę, bo i tak już powiedziałem o niej zbyt wiele.
Jednak rzeczy nie mogą mieć się jednakowo dla wszystkich mężczyzn, ponieważ wielu zachowuje się w identyczny sposób w stosunku do wszystkich kobiet.
Pogrążony w rozmyślaniach zapadłem wreszcie w drzemkę, by obudziwszy się stwierdzić, że leżę na drugim boku, odwrócony tyłem do Burgundofary. Zasnąłem ponownie, obudziłem się i wstałem, trawiony niecierpliwością oraz pragnieniem — nie mam pojęcia, skąd się we mnie wzięło — ponownego ujrzenia białej fontanny. Najciszej, jak potrafiłem, założyłem naszyjnik i wymknąłem się na pokład.
Bezkresna noc międzygwiezdnej otchłani coraz wyraźniej przegrywała walkę ze światłem. Cienie masztów, a także mój cień, kładły się na pokładzie nieprzeniknioną czernią, natomiast słońce Urth urosło niepomiernie, już prawie dorównując rozmiarami Lunie. W jego blasku biała fontanna wydawała się słabsza i bardziej oddalona ode mnie niż kiedykolwiek. Urth wisiała tuż przed bukszprytem, wirując niczym bąk.
Podszedł do mnie oficer pełniący wachtę i poradził, bym skrył się pod pokładem — raczej nie dlatego, żeby groziło mi jakieś realne niebezpieczeństwo, lecz ze względu na uczucie niepewności, jakiego doznawał, mając w pobliżu kogoś nie podlegającego jego rozkazom. Odparłem, że chętnie to uczynię, ale chciałbym porozmawiać z dowódcą jednostki, a poza tym zarówno ja, jak i moja towarzyszka podróży, jesteśmy coraz bardziej głodni.
W tej samej chwili na pokładzie zjawiła się Burgundofara. Szepnęła mi na ucho, że również poczuła potrzebę opuszczenia kabiny, choć przypuszczam, iż w jej przypadku chodziło raczej o to, by ponownie. być może po raz ostatni, przejść się po statku, chłonąc niezwykłe widoki; wszystko wskazywało na to, że już nigdy nie będzie miała podobnej sposobności. Niewiele myśląc zaczęła wspinać się na maszt. co tak rozwścieczyło oficera, że zacząłem się obawiać, iż będzie próbował zrobić jej coś złego. Gdyby nie był jednym z hieroduli, z pewnością obezwładniłbym go którymś z niezawodnych chwytów, których uczą nas w konfraterni; pohamowałem się jednak i tylko stanąłem przed nim, uniemożliwiając mu wyruszenie w pościg za dziewczyną, podczas gdy kilku marynarzy podążyło za nią i szybko sprowadziło ją z powrotem na pokład.