Odparłem, że owszem, ale byłem pewien, iż ulegam złudzeniu.
— To dlatego, że amulety przyciągają wszystkie cząsteczki powietrza, jakie znajdą się w ich zasięgu, dzięki czemu tu, w górych warstwach atmosfery, następuje jego ciągła, choć bardzo powolna wymiana.
Nie pojmuję, w jaki sposób szalupa mogła zostawiać ślad wysoko nad chmurami, ale tak właśnie było: za rufą ciągnęła się gruba, biała linia, przecinająca niebo niczym ślad po gigantycznym nożu. Po prostu relacjonuję to, co widziałem, nie starając się tego zrozumieć.
— Szkoda, że nie byłam na pokładzie, kiedy odlatywaliśmy z Urth — odezwała się Burgundofara. — Nawet kiedy dotarliśmy już do dużego statku, zakazali nam wychodzić na zewnątrz do czasu, aż nabierzemy trochę doświadczenia.
— I słusznie, bo tylko pętalibyście się pod nogami — odparł kapitan. — Zazwyczaj stawiamy żagle zaraz po opuszczeniu atmosfery, a to oznacza mnóstwo pracy. Leciałaś naszą szalupą?
— Chyba tak.
— No, proszę: a teraz wracasz w towarzystwie kogoś bardzo ważnego, wymienionego z imienia w rozkazie Tzadkiel. Moje gratulacje.
Burgundofara potrząsnęła głową. Do ochronnego kokonu przedostawało się chyba coraz więcej powietrza, bo jej czarne kędziory poruszały się niemal bez przerwy.
— Nie mam pojęcia, jak ona mogła się o tym dowiedzieć.
— Z nią nigdy nie można być niczego pewnym — wtrąciłem.
Niemal zaraz potem uświadomiłem sobie, że tak jak ja jestem wieloma ludźmi w jednym ciele, tak Tzadkiel jest jedną osobą w wielu po staciach.
Kapitan wskazał za rufowy reling, gdzie chmury zgęstniały tak bardzo, iż wydawało się, że lada chwila zaleją pokład niczym wzburzone morze.
— Zaraz zaczniemy się przez nie przebijać. Kiedy będziemy już po drugiej stronie, możecie zdjąć amulety. Tam na pewno nie zamarzniecie.
Na pewien czas wpadliśmy w objęcia mgły. W brązowej książce zabranej z celi Thecli wyczytałem, że mgła oddziela świat żywych od świata zmarłych oraz że istoty zwane przez nas duchami nie są niczym innym jak strzępami tej bariery, upodabniającymi się do mieszkańców jednego z tych światów, a czasem obu.
Nie wiem, czy to prawda, czy nie, ale nie ulega wątpliwości, iż Urth oddziela od czarnej pustki pas takiej właśnie mgły. Wydaje mi się to co najmniej dziwne, ale kto wie, może pokonując granicę między lodowatą nicością a bezpośrednim otoczeniem planety, nic o tym nie wiedząc, przeszliśmy ze świata martwych do świata żywych niczym eteryczne stwory, którym niekiedy także udaje się dokonać tej sztuki?
Rozdział XXVIII
Wioska nad strumieniem
Stojąc oparty o reling i spoglądając w dół, gdzie zielone i rdzawe plamy przeistaczały się stopniowo w lasy, natomiast brązowe smugi w pola uprawne, myślałem o tym, jaki niezwykły widok musielibyśmy przedstawiać dla kogoś, kto by akurat wtedy wyszedł z domu i skierował wzrok ku górze: smukła pinasa, taka jakich wiele cumuje przy kamiennych nabrzeżach w Nessus, spadająca bezgłośnie z nieba. Przypuszczałem jednak, że nikt nas nie ogląda, gdyż było bardzo wcześnie. O tej porze nawet najmniejsze drzewka rzucają długie cienie, a szkarłatne lisy wracają truchtem z polowania, podobne do pyłków rdzy spływających wraz z kroplami porannej rosy.
— Gdzie jesteśmy? — zapytałem kapitana. — Którędy trzeba iść. żeby dotrzeć do miasta?
— Na północny wschód — odparł, wskazując kierunek wyciągnięta ręką.
Zapasy, które nam przygotował, załadowano do podłużnych worków dorównujących przekrojem średnicy działa lekkiego kalibru. Kapitan osobiście zademonstrował, jak należy je nieść na długim, szerokim pasie przymocowanym do obu końców worka, po czym uścisnął nam dłonie i życzył powodzenia — wydaje mi się, że życzenia były najzupełniej szczere.
Z miejsca, gdzie wysoka burta szalupy łączyła się z pokładem, wysunął się srebrny trap. Burgundofara i ja weszliśmy na niego, a po chwili nasze stopy znowu zetknęły się z powierzchnią Urth.
Zaraz potem odwróciliśmy się (myślę, że nie znalazłby się nikt. kto by tego nie uczynił) i odprowadziliśmy wzrokiem startującą szalupę. Wyprostowała się zaraz po tym. jak jej kil oderwał się od podłoża, i poszybowała w górę kołysana podmuchami niewyczuwalnego dla nas wiatru. Jak już wspomniałem, zbliżając się do Urth zostawiliśmy za sobą grubą warstwę chmur; jednak szalupa znalazła przerwę w ich powłoce (wydaje mi się. że po to, byśmy mogli jak najdłużej ją obserwować) i wznosiła się coraz szybciej, wyżej i wyżej, aż wreszcie zmalała do rozmiarów złocistego punkciku jasno błyszczącego w promieniach słońca. Potem niespodziewanie rozbłysła srebrnym światłem, my zaś bez trudu domyśliliśmy się, że załoga rozwinęła żagle ze srebrzystego metalu, niektóre większe od całkiem sporej wyspy, i że lada chwila mały stateczek zniknie nam z oczu — kto wie, czy nie na zawsze. Odwróciłem głowę, aby Burgundofara nie dostrzegła łez w moich oczach; kiedy wreszcie spojrzałem na dziewczynę, by powiedzieć jej, że powinniśmy już ruszać, przekonałem się. że ona również płakała.
Kapitan powiedział nam, że po to, by dojść do Nessus, musimy podążać na północny wschód; zważywszy na wczesna porę, nie mieliśmy żadnego problemu z ustaleniem kierunku. Przez pół mili, albo może więcej, szliśmy przez skute nocnym przymrozkiem pole, potem weszliśmy do lasu. gdzie dość szybko natrafiliśmy na strumień, wzdłuż którego biegła wąska, równie jak on kręta ścieżka.
Do tej pory żadne z nas nie odezwało się ani słowem, jednak kiedy Burgundofara zobaczyła wodę, weszła do niej po kolana, nachyliła się. nabrała jej w złączone ręce i uniosła do ust, a zaspokoiwszy pragnienie powiedziała:
— Teraz wiem, że naprawdę wróciliśmy do domu. Słyszałam, że przy takich okazjach wieśniacy jedzą chleb z solą.
Odparłem, że ja także słyszałem o tym zwyczaju, choć nigdy nic widziałem, aby ktoś go praktykował.
— My, marynarze, pijemy wodę wszędzie, gdzie nas los zaprowadzi. Chleba i soli mamy zazwyczaj pod dostatkiem, ale woda jest bardzo cenną rzeczą. Po przybyciu w jakieś miejsce sprawdzamy, czy woda nadaje się do picia, a jeśli nie, wówczas przeklinamy ją oraz całą planetę. Czy myślisz, że ten potok wpada do Gyoll?
— Na pewno, albo do większego strumienia, który się z nią łączy. Chcesz wrócić do swojej wsi. prawda?
Skinęła głową.
— Pójdziesz ze mną. Severianie?
Pomyślałem o Dorcas, o tym. jak mnie błagała, żebym podążył wraz z nią w dół Gyoll, do starego człowieka i jeszcze starszego domu. który już dawno zamienił się w ruinę.
— Zrobię to, jeśli zdołam, ale wątpię, czy będę mógł zostać — powiedziałem.
— Więc zapewne ja odejdę z tobą, ale najpierw chciałabym znowu ujrzeć moją Liti. Na powitanie ucałuję ojca i wszystkich krewnych, na pożegnanie zaś zapewne pchnę go nożem, ale mimo wszystko muszę tam pójść.
— Rozumiem.
— Liczyłam na to. Gunnie mówiła mi, że właśnie taki jesteś: dużo rozumiesz.
Podczas naszej rozmowy rozglądałem się bacznie dokoła, teraz zaś nakazałem dziewczynie gestem milczenie. Przez może sto oddechów staliśmy bez ruchu, wsłuchując się w szelest gałęzi poruszanych wiatrem oraz świergot nielicznych ptaków — większość zdążyła już odlecieć na północ. Strumień szemrał coś sam do siebie.
— Co się stało? — zapytała wreszcie szeptem Burgundofara.
— Ktoś biegł przed nami. Widzisz te ślady? Wydaje mi się, że należą do chłopca. Obserwował nas, a teraz pobiegł naprzód, przypuszczalnie po to, by sprowadzić starszych.