Выбрать главу

— Kto cię wywiezie, Hereno?

— Poborcy podatkowi, ma się rozumieć.

— Tylko dlatego, że masz teraz dwa zdrowe ramiona?

— Dlatego, że teraz ze mną wszystko w porządku. — Spojrzała na mnie z niepokojem. — Bo chyba tak jest, prawda?

Nie miałem czasu na filozoficzne rozważania.

— Oczywiście. Jesteś bardzo atrakcyjną, piękną młodą kobietą.

— Wobec tego na pewno mnie wezmą. Czy dobrze się czujesz?

— Trochę mi słabo, to wszystko. Za chwilę wrócę do siebie.

Otarłem czoło skrajem płaszcza, tak jak często czyniłem będąc jeszcze katem.

— Nie wyglądasz najlepiej.

— Mam wrażenie, że twoje nowe ramię powstało głównie za sprawą energii drzemiącej w Urth. Najpierw jednak energia ta musiała przepłynąć przeze mnie i całkiem możliwe, iż przy okazji zabrała mi nieco sił życiowych.

— Znasz moje imię, panie, a jak ty się nazywasz?

— Severian.

— Przyrządzę ci posiłek w domu mego ojca. Zostało nam jeszcze trochę jedzenia.

Ruszyliśmy w kierunku wioski, a wiatr, który zerwał się właśnie w tej chwili, poderwał w górę całun złotobrązowych liści.

Rozdział XXIX

Wśród mieszkańców wioski

Moje życie obfitowało w troski i triumfy, brakowało w nim natomiast przyjemności, może poza tymi najzwyczajniejszymi i dobrze znanymi każdemu z nas, to znaczy miłością, snem, świeżym powietrzem i smacznym jedzeniem. Do największych, jakie mnie spotkały, zaliczam tę, której doznałem na widok wyrazu twarzy hetmana, kiedy zobaczył nowe ramię córki. Na obliczu mężczyzny pojawiła się tak zdumiewająca mieszanka zaskoczenia, strachu i radości, że chętnie osobiście ogoliłbym mu brodę, byle tylko móc lepiej się przyjrzeć. Odniosłem wrażenie, iż Herena bawi się nie gorzej ode mnie; szybko jednak nasyciła się widokiem oniemiałego ojca, podbiegła do niego, uściskała go ze wszystkich sil, powiedziała, że obiecała nam posiłek, po czym znikła w chacie, by podzielić się swoją radością z matką.

Jak tylko my także weszliśmy do środka, lęk mieszkańców wioski ustąpił miejsca zaciekawieniu. Kilku najodważniejszych mężczyzn również wcisnęło się do chaty i usiadło przy ścianie za naszymi plecami. Zajęliśmy miejsca na miękkich matach wokół niewielkiego stołu, na którym żona hetmana, ani na chwilę nie przestając płakać ze szczęścia, ustawiła poczęstunek. Pozostali tubylcy zerkali przez otwarte na oścież drzwi lub podglądali nas przez szczeliny w pozbawionych okien ścianach.

Uczta składała się z kukurydzianych ciastek, nieco zmarzniętych jabłek, wody oraz dwóch zajęczych combrów — ugotowanych, zamarynowanych, nasolonych i podanych na zimno. Stanowiły one chyba nie lada przysmak, ponieważ milczący obserwatorzy dosłownie pożerali je wzrokiem, kilku zaś ocierało kapiącą im z ust ślinę. Nikt z rodziny hetmana, ani nawet on sam, nie nałożyli sobie ani kawałka mięsa. Nazwałem ten poczęstunek ucztą, ponieważ ci ludzie uważali go za ucztę, ale w porównaniu z nim nawet skromny marynarski obiad, który spożyliśmy na pokładzie szalupy zaledwie kilka wacht wcześniej, można było uznać za wystawny bankiet.

Przekonałem się, że wcale nie jestem głodny, choć odczuwałem ogromne zmęczenie i bardzo chciało mi się pić. Zjadłem ciastko i skub-nąłem nieco mięsa, popijając to wielką ilością wody, po czym uznałem, że w tym ubogim domostwie najlepszym sposobem okazania wdzięczności będzie pozostawienie gospodarzom większej części jedzenia, i zabrałem się do łupania orzechów. Hetman uznał to chyba za znak. iż zakończyłem posiłek, i wreszcie przemówił:

— Jestem Bregwyn. Nasza wioska nazywa się Vici. To jest Cinnia, moja żona. a to Herena, moja córka. Ta kobieta — wskazał ruchem głowy Burgundofarę — twierdzi, że jesteś dobrym człowiekiem.

— Nazywam się Severian. Ta kobieta to Burgundofara. Jestem złym człowiekiem, który próbuje stać się dobrym.

— Tutaj, do Vici, dociera niedużo wieści z szerokiego świata.

Może zechciałbyś opowiedzieć, co sprawiło, że zjawiłeś się w naszej wiosce?

Odniosłem wrażenie, iż zadał mi to pytanie wyłącznie dlatego, że starał się być uprzejmy, niemniej jednak zawahałem się przed udzieleniem odpowiedzi. Łatwo mógłbym go zbyć jakąś wymyśloną naprędce historią albo powiedzieć po prostu, że staramy się dotrzeć do domu Burgundofary położonego nad brzegiem wielkiego Oceanu, co zresztą nie byłoby do końca kłamstwem, ale czy miałem do lego prawo? Przecież nie tak dawno sam oświadczyłem Burgundofarze, że po to. by ocalić tych ludzi, odbyłem podróż na koniec wszechświata. Popatrzyłem na zalęknioną, wychudzoną żonę hetmana, na milczących mężczyzn o zmierzwionych brodach i spracowanych rękach. Czy miałem prawo traktować ich jak dzieci?

— Ta kobieta pochodzi z Liti odparłem. — Może wiecie, jak tam dojść?

Bregwyn pokręcił głową.

— Mieszkają tam sami rybacy, a ona pragnie do nich wrócić. — Nabrałem pełne płuca powietrza. Ja zaś… — Hetman zawisł wzrokiem na moich ustach i bezwiednie pochylił się do przodu. — Udało mi się pomóc Herenie. Sprawiłem, że jest taka, jaka być powinna. Wiecie o tym.

— Jesteśmy ci wdzięczni.

Burgundofara dotknęła lekko mojego ramienia. Spojrzałem na nią: wyraz jej oczu ostrzegł mnie, że wkraczam na niebezpieczną ścieżkę.

Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę.

— Urth nie jest taka. jaka być powinna.

Hetman, a także mężczyźni stłoczeni przy ścianach chaty, przysunęli się do mnie. Kilku skinęło głowami.

— Przybyłem tu, by ją także naprawić.

— Śnieg spadł, kiedy jeszcze zboże stało niedojrzałe na polu — odezwał się jeden z wieśniaków. Mówił powoli i z wysiłkiem, jakby słowa nie chciały przejść mu przez gardło. Tym razem wielu pokiwało głowami, ten zaś, który siedział tuż za hetmanem, a więc dokładnie naprzeciwko mnie, powiedział:

— Ludzie z nieba gniewają się na nas.

— To nieprawda — zaprzeczyłem. — Ludzie z nieba, to znaczy hierodule i hierarchowie, wcale nie żywią do nas urazy, natomiast trzymają się od nas z dala, a to ze strachu przed nami, ponieważ pamiętają nasze uczynki sprzed wielu wieków, kiedy jeszcze nasza rasa była bardzo młoda. Odwiedziłem ich. — Spoglądałem na pozbawione wyrazu twarze wieśniaków, zastanawiając się, czy choć jeden z nich uwierzy moim słowom. — Załagodziłem konflikt, jaki między nami powstał. Sprawiłem, że oni zbliżyli się do nas, a my do nich — w każdym razie, tak mi się przynajmniej wydaje — oni zaś wysłali mnie z powrotem na Urth.

Nocą, kiedy ułożyliśmy się do snu w chacie hetmana (którą, mimo moich sprzeciwów, on i jego rodzina zostawili do naszej dyspozycji), Burgundofara powiedziała:

— Prędzej czy później zabiją nas oboje.

— Odejdziemy z samego rana — zapewniłem ja.

— Nie pozwolą nam — odparła.

Jak się okazało, w pewnym sensie oboje mieliśmy rację. Co prawda wyruszyliśmy w drogę, ale nie sami, ponieważ mieszkańcy Vici powiedzieli nam o innej wiosce, Gurgustii. odległej o kilka mil, i podążyli tam z nami. Kiedy dotarliśmy na miejsce, Herena zademonstrowała swoje całkowicie zdrowe ramię, które wzbudziło sporą sensację, my zaś (nie tylko ja i Burgundofara, lecz rakże Herena, Bregwyn i cała reszta) zostaliśmy podjęci poczęstunkiem bardzo podobnym do tego z minionego ranka, tyle że miejsce zajęcy zajęły świeże ryby.

Później powiedziano mi o pewnym dobrym człowieku, cieszącym się szacunkiem mieszkańców Gurgustii, który poważnie zachorował. Odparłem, że nie mogę niczego obiecać, ale chętnie zbadam go i pomogę mu, jeśli tylko będzie to w mojej mocy.