Выбрать главу

Chata chorego sprawiała wrażenie równie starej jak on sam i jak on cuchnęła chorobą oraz śmiercią. Wyprosiłem wszystkich, którzy weszli za mną do ciasnego wnętrza, a kiedy niechętnie zastosowali się do mego rozkazu, wyciągnąłem z kąta jakiś zleżały materac i zasłoniłem nim wejście.

W chacie zrobiło się tak ciemno, że tylko z największym trudem mogłem dostrzec chorego mężczyznę. Pochyliwszy się nad nim pomyślałem, że jednak moje oczy przyzwyczaiły się już trochę do ciemności, ale nie miałem racji; to nie ja widziałem lepiej, tylko w pomieszczeniu z każdą chwilą robiło się coraz widniej. Po ciele chorego pełzał jakby słaby płomień, przemieszczający się wraz z moim spojrzeniem. W pierwszej chwili pomyślałem, iż źródłem niezwykłego blasku jest cierń ukryty w skórzanym woreczku, który Dorcas uszyła dla mnie wtedy, kiedy jeszcze posiadałem Pazur, choć od razu wydało mi się mało prawdopodobne, by mógł świecić aż tak intensywnie, zasłonięty dodatkowo koszulą. Po to, by się upewnić, rozwiązałem woreczek i wydobyłem cierń; był tak samo ciemny i martwy jak wówczas, gdy usiłowałem za jego pomocą rozjaśnić mrok wypełniający korytarz za drzwiami mej kabiny, więc niezwłocznie schowałem go z powrotem.

Chory otworzył oczy. Skinąłem mu głową i spróbowałem się uśmiechnąć.

— Czy przyszedłeś, żeby mnie zabrać? — zapytał głosem cichszym od najcichszego szeptu.

— Nie jestem Śmiercią, choć często mnie z nią mylono — odparłem.

— Ja także wziąłem cię za nią. sieur. Spoglądasz na mnie tak życzliwie…

— Czyżbyś pragnął umrzeć? Mogę spełnić twoje życzenie, jeśli tylko je wyrazisz.

— Tak, chce umrzeć, skoro nie mogę być zdrowy — wyszeptał i zamknął oczy.

Odchyliłem ręcznie tkane koce, którymi był przykryty, i przekonałem się, że leżał pod nimi zupełnie nagi. Cały prawy bok był opuchnięty: guz usadowiony tuż poniżej żeber miał wielkość głowy niemowlęcia. Usunąłem go, przesunąwszy po nim palcami, przez które płynęła siła Urth.

Nagle w chacie znowu zrobiło się ciemno, ja zaś przekonałem się, że siedzę na klepisku i wsłuchuję się w oddech chorego. Kiedy wreszcie podniosłem się na nogi — nie wiem, ile minęło czasu, ale wydawało mi się, że bardzo dużo — stwierdziłem, iż chwieję się jak pijany i zbiera mi się na mdłości. Tak samo czułem się zaraz po ścięciu Agilusa. Odciągnąłem materac na bok i wyszedłem przed chatę, gdzie natychmiast wpadłem w objęcia Burgundofary.

— Dobrze się czujesz?

Odparłem, że owszem, po czym zapytałem, czy moglibyśmy gdzieś usiąść. Potężnie zbudowany mężczyzna o donośnym głosie (przypuszczam, że jeden z krewnych chorego) utorował sobie łokciami drogę przez tłum, domagając się odpowiedzi na pytanie, czy Declan — a więc tak brzmiało imię chorego człowieka — będzie żył. Powiedziałem mu, że nie wiem, a jednocześnie uparcie przepychałem się w kierunku wskazanym przez Burgundofarę. Było już po nonach i zrobiło się dość ciepło, jak czasem bywa w takie jesienne dni. Gdybym czuł się lepiej, być może rozbawiłby mnie widok podekscytowanych, spoconych z przejęcia wieśniaków; wśród takiej właśnie publiczności zasialiśmy panikę podczas zorganizowanego przez doktora Talosa przedstawienia przy Krzyżu Ctesiphona. Ja jednak czułem się paskudnie, a woń ich ciał z każdą chwilą stawała się coraz bardziej nieznośna.

— Powiedz mi! — ryknął mi prosto w twarz postawny mężczyzna. — Czy on przeżyje?

Zatrzymałem się i spojrzałem mu w oczy.

— Przyjacielu, jeśli uważasz, że mam obowiązek odpowiadać na twoje pytania tylko dlatego, że przyjąłem od was zaproszenie na poczęstunek, to jesteś w grubym błędzie!

Natychmiast został odciągnięty do tyłu i chyba powalony na ziemię; w każdym razie wydaje mi się, że usłyszałem odgłos uderzenia.

Herena wzięła mnie za rękę i poprowadziła przez tłum, który rozstąpił się przed nami, tworząc wąską alejkę, aż do rozłożystego drzewa. Usiedliśmy pod nim na gładkiej, udeptanej ziemi. Z pewnością tam właśnie odbywały się spotkania wioskowej starszyzny.

Jakiś kłaniający się w pas człowiek zapytał, czy czegoś potrzebuję.

Poprosiłem o wodę i zaraz potem otrzymałem cały jej dzban; była tak czysta i świeża, że prawdopodobnie dopiero przed chwilą została zaczerpnięta ze strumienia. Przyniesiono także kubek, który, po zaspokojeniu pragnienia, podałem najpierw Herenie, potem zaś Burgun-dofarze.

Zjawił się hetman Gurgustii. Skłonił się do samej ziemi, po czym wskazał na Bregwyna i przemówił:

— Mój brat powiedział mi, że przybyłeś do jego wioski na pokładzie statku, który żeglował wśród obłoków, oraz że zjawiłeś się na Urth, by pojednać nas z niebieskimi mocami. Od dawna czcimy je ofiarnym ogniem, one jednak wciąż gniewają się na nas i zsyłają mróz. Ludzie w Nessus powiadają, że słońce stygnie…

— Jak daleko jest do Nessus? — przerwała mu Burgundofara.

— Następna wioska nazywa się Os, czcigodna pani. Stamtąd będzie jeszcze dzień drogi łodzią.

— A w Nessus wynajmiemy następną, klóra zawiezie nas do Liti! — szepnęła mi do ucha.

— Mimo to nasz władca pobiera od nas takie same podatki jak przedtem, a kiedy nie możemy dać mu zboża, zabiera nam dzieci.

Składamy ofiary na szczytach gór, tak jak czynili nasi ojcowie. Przed nadejściem mrozów zarżnęliśmy i spaliliśmy najpiękniejszego barana, ale na nic to się nie zdało. Co powinniśmy zrobić?

Zacząłem im wyjaśniać, że hierodule obawiają się nas, ponieważ dawno temu, w czasach świetności Urth, rozprzestrzeniliśmy się po wielu planetach, niosąc wszędzie śmierć i zniszczenie.

— Musimy znowu się zjednoczyć — oświadczyłem. — Musimy mówić tylko prawdę i dotrzymywać obietnic. Musimy dbać o Urth tak samo, jak każdy z was dba o swoje pole.

Hetman oraz kilku innych pokiwało głowami na znak, że rozumieją. Może zresztą naprawdę zrozumieli — jeśli nie wszystko, to przynajmniej część tego, co do nich mówiłem.

Nagle powstało jakieś zamieszanie, rozległy się okrzyki i radosne szlochanie. Ci, którzy zdążyli usiąść, zerwali się na nogi, ale ja byłem zanadto zmęczony, aby to uczynić. Wrzawa jeszcze przybrała na sile, po czym tłum rozstąpił się i pod drzewo przyprowadzono chorego mężczyznę. Nadal był nagi — tylko wokół bioder miał obwiązaną jakąś mocno wymiętą szmatę.

— To jest Declan — poinformował mnie ktoś z zebranych.

Declan, opowiedz panu, jak to się stało, że wydobrzałeś.

Powiedział coś tak cicho, że nie zrozumiałem ani słowa, dałem więc znak, by wszyscy umilkli.

— Kiedy leżałem na łożu śmierci, obok mnie zjawił się nagle anioł odziany w świetlistą szalę. — W tłumie rozległy się chichoty, a paru wieśniaków trąciło się porozumiewawczo łokciami. — Zapytał mnie, czy pragnę umrzeć, ja zaś powiedziałem mu, że chcę żyć. Potem zasnąłem, a kiedy się obudziłem, byłem już wyleczony.

Odpowiedział mu gromki wybuch śmiechu.

— To sieur cię wyleczył, głupku! — posypały się okrzyki.

— On był tam, w środku, nie żaden z was! — ryknąłem. — Jesteście głupcami twierdząc, że wiecie o czymś więcej i lepiej niż naoczny świadek!

Ten wybuch gniewu stanowił następstwo wielu dni, które spędziłem w Thraksie przysłuchując się rozprawom, a także — lub może przede wszystkim — tych jeszcze liczniejszych, podczas których sam wydawałem wyroki jako Autarcha.

Co prawda Burgundofara nalegała, byśmy niezwłocznie wyruszyli w drogę do Os. ale ja byiem zanadto zmęczony, żeby zastosować się do jej życzenia. Nie miałem jednak zamiaru spędzić kolejnej nocy w ciasnej i dusznej chacie, więc powiedzieliśmy mieszkańcom Gurgustii. że ułożymy się do snu tu, pod drzewem, oni zaś niech przygotują w swych domostwach miejsce dla tych, co przyszli z nami z Vici. Posłuchali nas, ale obudziwszy się w nocy, ujrzałem Herenę śpiącą razem z nami pod drzewem.