Выбрать главу

— Jednak uzdrowiłeś ramię tej dziewczyny.

— To nie była żadna magia. Po prostu…

Przerwało mi donośne buczenie konchy, do którego dołączył się gwar wielu podekscytowanych głosów. Podszedłem do okna i wyjrzałem na zewnątrz. Ponieważ nasz pokój znajdował się na piętrze, miałem doskonały widok na tłum otaczający hochsztaplera znad rzeki, który stał obok mar niesionych przez ośmiu mężczyzn. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mówiąc o nim Burgundofara wskazała mu miejsce naszego pobytu.

Ujrzawszy mnie. ponownie zadął w konchę, w dramatycznym geście wyciągnął rękę, wskazując mnie zebranym, a kiedy już wszyscy spoglądali w moją stronę, zawołał:

— Wskrześ tego człowieka, przybłędo, bo jeśli tego nie uczynisz, ja to zrobię! Potężny Ceryx sprawi, że umarli znowu zaludnią Urth!

Ciało spoczywające na marach przypominało przewrócony posąg, milczący i nieruchomy w objęciach śmierci.

— Uważasz mnie za swego rywala, potężny Ceryksie, ale ja nie mam takich ambicji — odparłem. — Wraz z moją towarzyszką zatrzymałem się tu tylko na noc, a jutro z samego rana wyruszymy w dalszą podróż do brzegów morza.

Nie czekając na jego reakcję zamknąłem okiennice i zaryglowałem je starannie.

— To był on — stwierdziła Burgundofara. Zdążyła się już rozebrać i teraz przykucnęła nad miską z wodą.

— Tak. Oczekiwałem kolejnych wymówek, ale ona powiedziała tylko:

— Na szczęście uwolnimy się od niego, jak tylko odbijemy od brzegu. Czy chcesz mieć mnie tej nocy?

— Może później. Na razie muszę pomyśleć.

Wytarłem się do sucha i położyłem do łóżka.

— Wobec tego będziesz musiał mnie obudzić. Po tym winie ogromnie chce mi się spać.

Zza zamkniętych okiennic dobiegał głos Ceryxa nucącego jakąś pieśń o niespokojnej melodii.

— Uczynię to — zapewniłem dziewczynę, gdy ona także wślizgnęła się pod koc.

Już prawie zasypiałem, kiedy nieboszczyk rozłupał drzwi trzema ciosami siekiery i wkroczył do pokoju.

Rozdział XXXI

Zama

Początkowo nie zdawałem sobie sprawy, że mam do czynienia z trupem. Zarówno w pokoju, jak i krótkim korytarzyku panowała niemal zupełna ciemność, ja zaś właśnie zapadałem w sen; otworzywszy oczy po pierwszym uderzeniu, zobaczyłem niewyraźny błysk stali w miejscu, gdzie ostrze siekiery przebiło drzwi. Zaraz potem padł drugi cios.

Burgundofara krzyknęła przeraźliwie, ja natomiast wyskoczyłem z łóżka rozglądając się w poszukiwaniu broni, której nie miałem. Po trzecim uderzeniu drzwi ustąpiły. Przez mgnienie oka na tle otworu drzwiowego wypełnionego nieco mniej gęstym mrokiem dostrzegłem sylwetkę martwego mężczyzny, potem zaś jego siekiera spadła na puste łóżko, które rozpadło się na pół i z głośnym trzaskiem runęło na podłogę.

Nie wiedzieć czemu, odniosłem wrażenie, że oto powrócił nieszczęsny ochotnik, którego wiele lat temu zabiłem w naszej nekropolii. Stałem nie mogąc wykonać żadnego ruchu, sparaliżowany przerażeniem oraz poczuciem winy. Nieboszczyk wziął potężny zamach, siekiera przecięła powietrze z takim samym świstem, jaki wydawała łopata Hildegrina, minęła moją głowę i rąbnęła w ścianę z głuchym łomotem podobnym do odgłosu, jaki mógłby wydać pusty w środku pień drzewa kopnięty przez rozwścieczonego olbrzyma. Przyćmione światło sączące się z korytarza — bo jednak było to światło, nie zaś jaśniejszy mrok — przygasło na chwilę, kiedy Burgundofara czmychnęła z pokoju.

Siekiera ponownie uderzyła w ścianę, tym razem nie dalej niż łokieć od mojej głowy. Ramię trupa, zimne jak wąż i cuchnące rozkładem, otarło się o moje. Odruchowo — bo moim postępowaniem z pewnością nie kierowały żadne myśli — rzuciłem się na niego i zwarłem z nim w uścisku.

Pojawiły się świece i lampa. Dwóch prawie nagich mężczyzn wyrwało trupowi siekierę z ręki, Burgundofara zaś przyłożyła mu nóż do gardła. Obok niej stał Hadelin z kordelasem w jednej ręce i świeczką w drugiej. Właściciel gospody zbliżył lampę do twarzy nieboszczyka, a ujrzawszy jego oblicze wypuścił ją z ręki i cofnął się raptownie.

— On nie żyje — powiedziałem. — Z pewnością to nie pierwszy trup, jakiego widzisz w życiu. I ty, i ja też kiedyś będziemy tak wyglądać.

Kopnąłem napastnika od tyłu w zgięcia kolan, tak jak uczył nas mistrz Gurloes, on zaś runął na podłogę obok zgaszonej latarni.

— Ja… Ja go pchnęłam nożem, Severianie — wykrztusiła Burgun dofara. — Ale on wcale…

Zacisnęła mocno usta, by powstrzymać ich drżenie, ale ręka, w której trzymała zakrwawiony nóż, trzęsła się jak w gorączce. Objąłem dziewczynę i przycisnąłem do piersi, lecz nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ktoś krzyknął ostrzegawczo:

— Uważajcie!

Trup powoli dźwignął się na nogi. Co prawda otworzył oczy, ale wątpię, żeby cokolwiek widział, ponieważ były szkliste i nieruchome. Z wąskiej rany w boku powoli płynęła ciemna, gęsta krew.

Hadelin podniósł kordelas i postąpił krok naprzód.

— Zaczekaj — powstrzymałem go.

Ręce nieboszczyka wyciągnęły się w kierunku mego gardła. Chwyciłem go za przeguby, nie odczuwając już lęku. Ogarnęło mnie natomiast wielkie współczucie; współczułem nie tylko jemu, lecz także nam wszystkim, ponieważ zdawałem sobie sprawę, iż w pewnym sensie my również jesteśmy martwi, pogrążeni w półśnie, głusi na wołanie życia w naszym wnętrzu i wokół nas.

Nie stawiając najmniejszego oporu opuścił ramiona. Przesunąłem prawą ręką po jego klatce piersiowej; życie popłynęło przez moje palce wezbranym strumieniem, tak że czułem się tak, jakby każdy z nich miał lada chwila zakwitnąć niczym jakaś cudowna roślina, moje serce pracowało zaś jak potężny silnik, zdolny działać bez końca i wstrząsnąć posadami świata. Nigdy tak wyraźnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, że żyję, jak właśnie wtedy, kiedy dzieliłem się z nim życiem.

Zaraz potem zobaczyłem… Wszyscy to zobaczyliśmy. Jego oczy nie były już jak puste okna, lecz stały się na powrót oczami żywego człowieka. Schłodzona tchnieniem śmierci krew ponownie zawrzała w jego żyłach i trysnęła obfitym strumieniem z rany pozostawionej przez nóż Burgundofary. Chwilę potem rana zamknęła się i zabliźniła: o tym, że jednak nie była złudzeniem, świadczyła szkarłatna plama na podłodze oraz jasny ślad na skórze. Na policzkach pojawiły się rumieńce, przywracając im zdrowy, rześki wygląd.

Jestem gotów przysiąc, że właśnie wtedy umarł mężczyzna w średnim wieku, którym był przed śmiercią, narodził się natomiast najwyżej dwudziestoletni młodzieniec. Mając wciąż w pamięci reakcję Milesa. objąłem go przyjaźnie ramieniem i powiedziałem, że z radością witamy go z powrotem w świecie żywych. Mówiłem łagodnie i powoli, jakbym przemawiał do psa.

Hadelin oraz pozostali, którzy przybyli nam na pomoc, cofnęli się z wyrazem zdumienia i strachu na twarzach, ja natomiast pomyślałem, jakie to dziwne, że bez lęku stawili czoło przerażającemu koszmarowi, stchórzyli zaś, gdy przyszło im zmierzyć się z palinodią losu.

Całkiem możliwe, iż walcząc ze złem w istocie rzeczy walczymy z naszymi braćmi; jeśli chodzi o mnie, to właśnie wtedy pojąłem coś, co nie dawało mi spokoju od najwcześniejszego dzieciństwa: dlaczego wszystkie legendy twierdzą zgodnie, że w ostatecznej bitwie decydującej o losach świata armie demonów umkną z pola walki na sam widok żołnierzy Prastwórcy.

Oddając sprawiedliwość kapitanowi Hadelinowi trzeba stwierdzić, że wycofał się jako ostatni. Przystanął na chwile w drzwiach, obejrzał się na nas, otworzył usta, jakby próbował coś powiedzieć, ale chyba zabrakło mu właściwych słów — lub może odwagi, żeby je wygłosić — gdyż zaraz potem wyszedł, zostawiając nas w ciemności.