Uczyniłem to właściwie od niechcenia, a jednak rezultat był zaskakujący. Cofnąwszy rękę przekonałem się, iż co najmniej kilkanaście lat spadło z jego barków, pozwalając mu wyprostować zgarbione plecy, a niewyczuwalny wiatr zdmuchnął mu sprzed oczu zasłonę, która gęstnieje z biegiem lat, sprawiając, że świat wydaje się bezbarwny i mało interesujący. Starzec otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz nie zdołał wykrztusić ani słowa, więc tylko padł na kolana.
Po kilkunastu krokach odwróciłem się i spojrzałem na niego. Wciąż klęczał tam, gdzie go zostawiłem, ale nie nazwałbym go już starcem. Nie znaczy to wcale, że stał się młodzieńcem; ujrzałem mężczyznę w sile wieku, który może oczekiwać od życia jeszcze wielu przyjemności i niespodzianek.
Zama nie odezwał się ani słowem, lecz znienacka objął mnie ramieniem. Zrewanżowałem mu się tym samym. Przyjaźnie objęci zaczęliśmy wspinać się tą samą ulicą, którą poprzedniego wieczoru szedłem z Bur-gundofarą. i wkrótce dotarliśmy do oberży, gdzie dziewczyna jadła właśnie śniadanie w towarzystwie Hadelina.
Rozdział XXXII
Na pokład „Alcyone”
Nie spodziewali się nas, ponieważ stół był zastawiony tylko dla dwóch osób. Przysunąłem krzesło, poiem zaś drugie, dla Zamy, gdyż ten tylko stał i przyglądał mi się w milczeniu.
— Sądziliśmy, że gdzieś sobie poszedłeś, sieur — powiedział szyper.
Nie musiałem pytać, gdzie Burgundofara spędziła noc; wyraz jego twarzy mówił sam za siebie.
— Bo tak było — odparłem, zwracając się jednak nie do niego, lecz do dziewczyny. — Widzę, że jesteś ubrana, więc udało ci się jakoś dostać do pokoju.
— Byłam pewna, że nie żyjesz — wyszeptała, a kiedy nic nie odpowiedziałem, dodała: — Myślałam, że ten człowiek cię zabił. Drzwi były zastawione jakimiś rupieciami, okiennice wyważone…
— Tak czy inaczej, jednak wróciłeś. Hadelin starał się, by jego słowa zabrzmiały wesoło i beztrosko, ale zupełnie mu się to nie udało. — Nadal wybierasz się z nami w dół rzeki?
— Być może. Najpierw muszę zobaczyć twoja łódź.
— Kiedy ją zobaczysz, na pewno się zdecydujesz. Pojawił się właściciel oberży, cały w ukłonach, z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Zauważyłem, że za pasek skórzanego fartucha wsunął rzeźnicki nóż o szerokim ostrzu.
— Dla mnie tylko owoce — powiedziałem. — Wczoraj wspomniałeś, że masz ich pod dostatkiem. Przynieś też trochę dla tego człowieka: zobaczymy, czy będzie jadł. I matę dla nas obu.
— Natychmiast, sieur.
— Potem pójdziemy razem do mojego pokoju, żeby oszacować straty, jakie poniosłeś.
— Proszę się nie kłopotać, sieur! To naprawdę drobnostka. Myślę, że jeden orichalk pokryje wszystkie szkody.
Zatarł ręce, tak jak często czynią ludzie jego profesji, ale drżały mu tak bardzo, że wyglądało to co najmniej żałośnie.
— Moim zdaniem powinieneś zażądać pięciu albo nawet dziesięciu. Zniszczone łóżko, rozbite drzwi… Chyba jednak przespacerujemy się na górę.
Drżały mu już nie tylko ręce, ale także usta. Nagle przestało mnie bawić straszenie tego człowieczka, który nie zawahał się przybiec na pomoc jednemu ze swoich gości, kiedy ten został napadnięty w środku nocy. Dotknąłem jego rąk i powiedziałem półgłosem:
— Nie powinieneś tyle pić.
Natychmiast odprężył się i wyraźnie poweselał.
— Dziękuję, sieur! — wykrzyknął z entuzjazmem. — Biegnę po owoce!
Potruchtał do kuchni.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami przyniósł figi, banany, pomarańcze i mango, dostarczane nad górną Gyoll z tropikalnych obszarów Wspólnoty, a następnie transportowane łodziami w dół rzeki. Żadnych jabłek ani winogron. Pożyczyłem od Burgundofary nóż, którym pchnęła Zamę, i obrałem mango. Jedliśmy w milczeniu, a po pewnym czasie przyłączył się do nas także Zama, co uznałem za dobry znak.
— Życzysz sobie czegoś jeszcze, sieur? — zapytał zgięty wpół karczmarz. — Wszystkiego mamy pod dostatkiem.
Pokręciłem głową.
— W takim razie, może…
Spojrzał znacząco w kierunku schodów. Podniosłem się z krzesła, dając znak pozostałym, żeby nie ruszali się z miejsc.
— Gdyby nadal się bał, taniej by cię to kosztowało — powiedziała Burgundofara.
Oberżysta posłał jej spojrzenie pełne nienawiści.
Minionego wieczoru odniosłem wrażenie, że karczma jest niezbyt duża. Teraz okazało się, że jest wręcz maleńka: na naszym piętrze doliczyłem się raptem czterech pokojów gościnnych, wyżej zaś były także cztery, jeszcze mniejsze. Kiedy leżałem na materacu, wsłuchany w odgłosy niespokojnej wędrówki Zamy, pokój wydawał mi się całkiem spory, tymczasem w rzeczywistości tylko nieznacznie przewyższał rozmiarami kabinę, którą dzieliłem z Burgundofarą na pokładzie szalupy.
W kącie stała siekiera Zamy — stara, tępa, bezsprzecznie przeznaczona wyłącznie do rąbania drewna.
— Nie poprosiłem cię tu po to, sieur, żeby żądać od ciebie pieniędzy — zapewnił mnie oberżysta. — Nigdy nie ośmieliłbym się tego uczynić.
Rozejrzałem się dokoła.
— Niemniej dostaniesz je — odparłem.
— Wobec tego natychmiast podzielę się nimi z ubogimi. Ostatnio mamy ich w Os coraz więcej.
— Takie właśnie odniosłem wrażenie.
W rzeczywistości prawie go nie słuchałem, nie zwracałem też uwagi na to, co mu odpowiadam. Interesowały mnie wyłącznie okiennice; chciałem sprawdzić, czy istotnie zostały wyłamane, tak jak powiedziała Burgundofara. Mówiła prawdę. Pchnięto je z taką siłą, że rygiel wyrwał spore kawałki drewna, choć doskonale pamiętałem, jak je zamknąłem, a potem otworzyłem. Dopiero kiedy wróciłem myślą do wydarzeń minionej nocy, uświadomiłem sobie, że tylko ich dotknąłem, one zaś otworzyły się gwałtownie.
— Byłoby nie w porządku z mojej strony, sieur, gdybym wziął od ciebie więcej niż to, co już mi dałeś. Teraz Pełna Miska będzie słynęła daleko w dole i górze rzeki. — Jego oczy wpatrywały się chyba w czekającą go świetlaną przyszłość, gdyż zaszły mgłą rozkoszy. — Naturalnie jesteśmy znani już teraz jako najlepsza gospoda w Os, ale od tej pory ludzie będą tu przychodzić także po to, żeby t o zobaczyć! — Zatoczył wokół ręką, po czym wykrzyknął z zachwytem: — Już wiem!
Niczego nie będę naprawiał! Zostawię wszystko tak, jak jest teraz!
— Możesz brać pieniądze za wstęp — podpowiedziałem mu.
— Oczywiście, sieur. Masz rację. Może nie od stałych klientów, ale od całej reszty… Tak, na pewno tak zrobię.
Chciałem mu tego kategorycznie zakazać i nawet już otworzyłem usta, ale zaniknąłem je nie wypowiedziawszy ani słowa. Czy mój powrót na Urth miał oznaczać dla tego człowieka koniec marzeń o szczęściu i dostatku? Kochał mnie teraz tak jak ojciec syna. który przerósł go pod każdym względem: gorąco, choć niczego nie rozumiejąc. Dlaczego miałbym go tego pozbawiać?
— Goście długo nie mogli zasnąć dzisiejszej nocy. Czy wiesz, sieur, co się stało po tym, jak wróciłeś życie biednemu Zamie?
— Opowiedz mi.
Kiedy wróciliśmy na dół, zażądałem rachunku, choć on wciąż upierał się, że nie chce ode mnie pieniędzy.