— Wczoraj wieczorem kolacja dla dwóch osób, nocleg też dla dwóch, to znaczy dla Zamy i dla mnie. Dwa orichalki za drzwi, dwa za ścianę, dwa za łóżko, dwa za okiennice. Śniadanie dla Zamy i dla mnie. Za kobietę zapłaci kapitan Hadelin. Podlicz wszystko i wydaj mi resztę z tego chrisos. które dałem ci wczoraj.
Postąpił zgodnie z moim życzeniem, po czym ułożył przede mną spory stosik srebrnych, miedzianych i brązowych monet. Zapytałem, czy jest pewien, że należy mi się aż tyle.
— Wszyscy płacą tyle samo. sieur. Nie bierzemy pieniędzy za to, kim kto jest, tylko za to, co zamówił, choć muszę przyznać, że od ciebie najchętniej nie przyjąłbym ani jednego aes.
Hadelin uregulował swój rachunek — było z tym znacznie mniej zamieszania — i ruszyliśmy całą czwórką w kierunku nabrzeża. Przyznam, że spośród wszystkich oberży, jakie zdarzyło mi się odwiedzić, najtrudniej przyszło mi się rozstać właśnie z Pełną Miską, gdzie istotnie nie brakowało ani jedzenia ani picia, klientelę zaś stanowili przede wszystkim prości, uczciwi żeglarze. Często śni mi się, że tam wróciłem — kto wie. czy kiedyś naprawdę tego nie uczyniłem. Kiedy Zama wdarł się do naszego pokoju, pospieszyli nam z pomocą prawie wszyscy goście, ja zaś lubię czasem myśleć, iż przynajmniej jednym z nich byłem ja sam. Istotnie, niekiedy wydaje mi się, że w blasku świecy mignęła mi wtedy moja twarz.
Bez względu na to, czy tak było naprawdę, nie myślałem o tym, kiedy wyszliśmy na ulicę skąpaną w blasku porannego słońca. Cisza, która zazwyczaj towarzyszy wczesnemu świtowi, ustąpiła miejsca turkotowi kół i gwarowi wielu głosów. Kobiety o głowach nakrytych chustami przystawały na chwilę, żeby nam się przyjrzeć. Wysoko w górze przemknął bezgłośnie ślizgacz podobny do wielkiego owada: odprowadziłem go wzrokiem, czując się trochę tak jak wtedy, gdy obserwowałem pentadaktyle Ascian atakujące naszą kawalerie na Przełęczy Orithyia.
— Ostatnio widujemy je coraz rzadziej, sieur — powiedział Hadelin gburowatym tonem, który w jego ustach świadczył o nadzwyczajnym szacunku. — Większość nie może już wzbić się w powietrze.
Odparłem, że taki jak ten widzę po raz pierwszy w życiu.
Za kolejnym zakrętem naszym oczom ukazał się wspaniały widok na kamienne nabrzeże z przycumowanymi statkami i łodziami oraz Gyoll, lśniącą w promieniach porannego słońca, której drugi brzeg skrywała jeszcze zasłona mgły.
— Jesteśmy zapewne sporo poniżej Thraxu — powiedziałem do Burgundofary, myląc ją przez chwile z Gunnie, której zdążyłem wspomnieć o moim pobycie w Mieście Bezokiennych Pokoi.
Odwróciła się do mnie z uśmiechem na ustach i wzięła mnie pod rękę, Hadelin zaś rzekł:
— Co najmniej tydzień żeglugi, chyba że wiatr będzie ci cały czas sprzyjał. Dziwne, że słyszałeś o mieście położonym na tak głębokiej prowincji.
Za nami, trzymając się w bezpiecznej odległości, ale szepcząc bez przerwy między sobą i wskazując mnie oraz Zamę palcami, podążało sporo łudzi. Wciąż ich przybywało, a kiedy dotarliśmy nad brzeg rzeki, zebrał się już spory tłum. Burgundofara usiłowała ich rozgonić, a kiedy jej wysiłki nie przyniosły rezultatu, zasugerowała, bym ja to uczynił.
— Po co? — zapytałem. — Przecież i tak zaraz odpłyniemy.
Jakaś stara kobieta krzyknęła głośno, podbiegła do Zamy i uściskała go serdecznie, on zaś uśmiechnął się, po czym skinął głową, ponieważ zasypała go gradem pytań, pragnąc się dowiedzieć, czy wszystko z nim w porządku. Ja z kolei zapytałem ją, czy jest jego babką.
Złożyła mi prostacki ukłon, w jej mniemaniu będący zapewne szczytem dobrych manier.
— Nie, sieur. ale znałam ją dobrze, a także jej dzieci i wnuki. Kiedy dowiedziałam się, że Zama zginął, poczułam się tak, jakby razem z nim umarła cząstka mojej duszy.
— Bo tak właśnie było — odparłem.
Marynarze wzięli nasze bagaże. Tak wiele uwagi poświęciłem Zamie i starej kobiecie, że nawet nie spojrzałem na łódź Hadelina. Uczyniwszy to teraz, przekonałem się, iż jest to bardzo zgrabna szebeka, sprawiająca wrażenie szybkiej i zwrotnej. Tak się jakoś składa, że zawsze podróżowałem dobrymi statkami. Hadelin dał nam znak, żebyśmy weszli na pokład.
Stara kobieta głośno szlochając przycisnęła Zamę do piersi, on zaś otarł jedną z łez spływających jej po policzkach i powiedział:
— Nie płacz, Mafaldo.
Był to pierwszy i zarazem ostatni raz, kiedy się odezwał.
Autochtoni twierdzą, jakoby ich bydło potrafiło mówić, ale celowo nie korzysta z tej umiejętności, ponieważ zdaje sobie sprawę, iż mówiąc przyzywamy demony, gdyż każde nasze słowo jest jednocześnie zaklęciem. Odniosłem wrażenie, że Zama również hołduje temu przekonaniu.
Nagle tłum zafalował i rozstąpił się niczym fale uciekające na boki przed straszliwą paszczą kronozaura, my zaś ujrzeliśmy zmierzającego w naszym kierunku Ceryxa.
Na szczycie jego okutej żelazem laski tkwiła rozkładająca się głowa, on sam zaś był odziany w coś w rodzaju płaszcza z nie wyprawionej ludzkiej skóry; spojrzawszy mu w oczy zdumiałem się, dlaczego zadał sobie aż tyle trudu, by przywdziać to budzące grozę, a zarazem tandetne przebranie, tak samo, jak mężczyzna dziwi się czasem, dlaczego jego ukochana traci czas na skrywanie swych wdzięków pod zasłoną sztucznego jedwabiu oraz szklanych, bezwartościowych paciorków. Do tej pory nie przypuszczałem, że jest aż tak potężnym magiem.
Postąpiłem zgodnie z nakazami, które wpojono mi w dzieciństwie, to znaczy podniosłem nóż, który Burgundofara wetknęła mi do ręki, i oddałem honory przeciwnikowi. On chyba jednak podejrzewał, iż zamierzam się do śmiertelnego ciosu, ponieważ zbliżył do ust lewą dłoń i wyszeptał coś do niej, szykując się do rzucenia na mnie śmiercionośnego uroku.
Zama przeistoczył się — nie stopniowo i łagodnie, jak można wyczytać w różnych opowieściach, lecz gwałtownie i bez żadnego ostrzeżenia. Ponownie stał się martwym, przerażającym człowiekiem, który nocą wdarł się do naszego pokoju. Z wielu gardeł wyrwał się przerażony okrzyk, przypominający wrzask zaniepokojonych małp.
Ceryx z pewnością rzuciłby się do ucieczki, lecz tłum odciął mu drogę odwrotu. Nie wiem, czy ktoś celowo go przytrzymał, w każdym razie Zama dopadł go w okamgnieniu, powalił na ziemię i złamał mu kark z trzaskiem przypominającym odgłos, jaki wydaje gruba kość pękająca w szczękach psa.
Przez kilka oddechów leżeli nieruchomo, trup na trupie, a potem Zama podniósł się z ziemi, bardziej żywy, jak mi się wydawało, niż kiedykolwiek przedtem. Spojrzał na mnie i na starą kobietę, i chyba nas poznał, ponieważ spróbował się uśmiechnąć, lecz nie zdążył, ponieważ dziesięć, a może dwadzieścia ostrzy wbiło się niemal jednocześnie w jego ciało.
Kiedy do niego dotarłem, bardziej przypominał strzęp posiekanego mięsa niż człowieka. Z rozciętego gardła krew płynęła coraz mniejszym strumieniem; przypuszczalnie serce jeszcze biło, choć pierś miał rozpłataną na całej długości. Stanąwszy nad nim spróbowałem ponownie przywrócić go do życia, lecz osiągnąłem tylko tyle, że głowa zatknięta na laskę Ceryxa spojrzała na mnie przegniłymi oczami, więc odwróciłem się pospiesznie, nie mogąc wyjść ze zdziwienia, jak to możliwe, żebym ja, kat, stał się tak bezrozumnie okrutny. Ktoś wziął mnie za rękę i poprowadził na statek; kiedy weszliśmy na chybotliwy trap, przekonałem się, że to Burgundofara.
— Tym razem załatwili go na dobre, sieur — oznajmił Hadelin. — W nocy baliśmy się zaatakować, ale w dzień sprawy wyglądają zupełnie inaczej.
Pokręciłem głową.
— Zabili go, ponieważ nie przedstawiał już sobą żadnego niebezpieczeństwa, kapitanie.