Выбрать главу

Wróciłem na Yesod. Jego czyste powietrze wypełniło moje płuca, w mych uszach zaś rozbrzmiewała muzyka ożywczego wiatru. Usiadłem, by stwierdzić, że nadal jestem na Urth, która jednak jako żywo przypomina Abaddon. Dźwignąłem się na nogi, zastanawiając się, ile muszę uczynić, by ponownie doprowadzić do stanu używalności to zdewastowane ciało; cokolwiek zrobiłem, powinienem chyba zrobić więcej, ponieważ nogi i ramiona miałem zupełnie sztywne, kości zaś i stawy bolały mnie przy każdym, nawet najmniejszym ruchu.

Stałem obok posłania w dziwnie znajomym pomieszczeniu. Drzwi, które za mojej poprzedniej bytności były wykonane z ciężkiej metalowej płyty, teraz przypominały kratę zbitą byle jak z cienkich deszczułek. Za nimi znajdował się wąski kręty korytarz, znany mi doskonale od najwcześniejszego dzieciństwa. Odwróciłem się i rozejrzałem po niezwykle ukształtowanym pomieszczeniu.

Był to pokój, w którym Roche mieszkał jako czeladnik. To tu właśnie przyszedłem przed naszą nocną wyprawą do Lazurowego Pałacu, by wdziać nie rzucający się w oczy strój. Łóżko Roche'a, odrobinę szersze od mojej pryczy, stało niemal w tym samym miejscu co wtedy. Usytuowanie okrągłego okienka (pamiętam, jak bardzo byłem wtedy zdumiony jego widokiem!) oraz kąt nachylenia ścian nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Moja pamięć i tym razem okazała się niezawodna.

Podszedłem do otwartego okna. Napływało przez nie świeże powietrze, którego podmuch przywrócił mi przytomność. Okno nie było zakratowane, bo i tak nikt nie zdołałby wspiąć się ani zejść po gładkich ścianach wieży, a poza tym tylko nadzwyczaj szczupłemu człowiekowi udałoby się przez nie przecisnąć.

Wysunąłem głowę na zewnątrz.

Pode mną rozciągał się Stary Dziedziniec, dokładnie taki, jakim go zapamiętałem, skąpany w blasku jesiennego słońca. Popękane w wielu miejscach kamienie, którymi był wybrukowany, sprawiały może wrażenie odrobinę nowszych, lecz poza tym wcale nie różniły się od tych, po których biegałem jako uczeń. Wiedźminiec stał lekko przekrzywiony, tak jak za moich czasów, w murze zaś ziała ogromna wyrwa; część rumowiska zalegała Stary Dziedziniec, część zaś zsunęła się aż do położonej znaczniej niżej nekropolii. Przy Bramie Zwłok nadal pełnił wartę samotny czeladnik, a choć miał na sobie dziwny mundur i w przeciwieństwie do brata furtiana był uzbrojony w miecz, to stał dokładnie w tym samym miejscu co on.

Na dziedzińcu pojawił się odziany w łachmany chłopiec, zapewne uczeń, taki, jakim ja kiedyś byłem. Spojrzał w górę, a wówczas go rozpoznałem i zawołałem po imieniu:

— Skunksie!

Pomachał mi ukradkiem, po czym opuścił głowę i pobiegł zajęty swoimi sprawami. Z pewnością nie chciał, by ktoś przyłapał go na rozmowie z klientem jego konfraterni. Użyłem słowa „jego”, choć już wtedy nie ulegało dla mnie wątpliwości, iż jest ona także moja.

Sądząc po długości cieni, był wczesny ranek; moje domysły zostały potwierdzone zaledwie kilka chwil później, kiedy w korytarzu rozległy się kroki czeladnika roznoszącego śniadanie. W drzwiach nie było szczeliny, z której korzystaliśmy przy takich okazjach, w związku z czym musiał stanąć z boku, trzymając oburącz stos tac, i zaczekać, aż inny czeladnik, uzbrojony w oszczep i wyglądający niemal jak żołnierz, przekręci klucz w zamku.

— Wyglądasz całkiem nieźle — powiedział, stawiając tacę na pod łodze zaraz za wejściem.

Odparłem, że parę razy w życiu czułem się znacznie lepiej niż teraz. Rozejrzał się ukradkiem, po czym wszedł do celi. To samo uczynił jego towarzysz.

— Zabiłeś ją, wiesz?

— Mówisz o kobiecie, która zwiecie prefektem?

Skinął głową.

— Złamałeś jej kark.

— Jeśli zaprowadzicie mnie do niej, być może uda mi się jej pomóc.

Spojrzeli na siebie i wyszli, zatrzaskując za sobą ażurowe drzwi.

A więc kobieta nie żyła, sądząc zaś po reakcji czeladników, nikt nie rozpaczał z powodu jej śmierci. Kiedyś Cyriaca zapytała mnie, czy złożona jej obietnica odzyskania wolności jest tylko jeszcze jedna torturą, jaką postanowiłem jej zadać. (Przewiewny pawilon wyłonił się z moich wspomnień i stanął przede mną w celi, taki, jakim widziałem go wtedy; nie brakowało nawet splątanych winorośli ani zielonkawego blasku księżyca.) Odparłem jej wówczas, iż nie miałoby to żadnego sensu, ponieważ klienci z reguły nie wierzą swoim oprawcom; a jednak ja uwierzyłem kobiecie zwanej prefektem, uwierzyłem, że mogę przed nią uciec, choć ona z pewnością była innego zdania. Nie na wiele mi się to zdało, ponieważ przez cały czas mierzono do mnie z jakiejś tajemniczej, choć bardzo groźnej broni; kto wie, czy nie zainstalowano jej w tym pokoju, chociaż gdybym to ja znajdował się na miejscu niewidocznego strzelca, usadowiłbym się w pomieszczeniu z działami blisko szczytu wieży.

Moje rozmyślania przerwało przybycie kolejnego czeladnika, któremu towarzyszył lekarz. Drzwi otworzyły się ponownie, lekarz wszed! do celi, czeladnik zaś zamknął za nim drzwi, po czym cofnął się o krok, gotów w razie potrzeby strzelić przez szczeliny między prętami.

Medyk usiadł na pryczy i otworzył skórzaną torbę.

— Jak się czujesz? — zapytał.

— Jestem głodny — powiedziałem, odstawiając miskę na podłogę. — Co prawda, przynieśli mi coś, ale to prawie sama woda.

— Mięso jest dla obrońców monarchy, nie dla nikczemników występujących przeciwko niemu. Zostałeś trafiony wyładowaniem konwulsora?

— Skoro tak twierdzisz… Ja nic o tym nie wiem.

— Moim zdaniem tylko cię musnęło. Wstań.

Zrobiłem, co mi kazał, a potem poruszałem rękami i nogami oraz kręciłem głową we wszystkie strony.

— Nie myliłem się. Nie ma mowy o żadnym trafieniu. To oficerska peleryna; czyżbyś był oficerem?

— Jeśli sobie życzysz. Otrzymałem kiedyś stopień generała, ale to było bardzo dawno temu.

— Nie mówisz prawdy. Ta peleryna sianowi część munduru młodszego oficera, nie żadnego generała. Ci idioci myślą, że cię trafili!

Człowiek, który strzelał, przysięga, że tak właśnie było.

— Wobec tego weźcie go na przesłuchanie.

— Żeby zaprzeczył wszystkiemu, co zdołałem ustalić? Szkoda na to czasu. Czy mam ci wyjaśnić, co się stało?

Odparłem, iż byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby wreszcie ktoś zechciał to uczynić.

— Znakomicie. A więc słuchaj: trzęsienie ziemi zaczęło się dokładnie w tej samej chwili, kiedy zabiłeś prefekta, a ten idiota nacisnął spust mgnienie oka później. Chybił, co w tych okolicznościach jest całkowicie zrozumiałe, a!e ty potknąłeś się, upadłeś i uderzyłeś się w głowę, więc uznał, że jednak cię trafił. Widziałem już sporo znacznie bardziej niezwykłych „cudów”; można je bez trudu wyjaśnić, jeśli tylko zrozumie się, że świadkowie mylą przyczyny ze skutkami. Przyznałem mu rację skinieniem głowy.

— A więc było trzęsienie ziemi?

— I to całkiem spore. Mamy szczęście, że udało nam się wykpić tak tanim kosztem. Nie wyglądałeś na zewnątrz? Z całą pewnością widać stąd zburzony fragment muru. — Podszedł do okna, spojrzał przez nie, po czym wyciągnął rękę. jak czynią często ludzie pochłonięci jakimś problemem, nie przejmując się, że nikt nie podąży wzrokiem we wskazanym kierunku. — O, tam, tuż koło sekcji zoetycznej. Całe szczęście, że statek tylko się przechylił, ale nie przewrócił. Chyba nie sądzisz, że to twoja sprawka?

Odparłem, iż nic takiego nie przyszło mi do głowy.

— Ze starych kronik wynika jasno, że ten rejon wybrzeża jest jeszcze dość aktywny sejsmicznie, ale od czasu, kiedy rzeka zmieniła koryto, panował całkowity spokój, wiec ci głupcy doszli do wniosku, że już nigdy nic się nie wydarzy. — Zachichotał złośliwie. — Minionej nocy większość z nich zapewne zmieniła zdanie.