Выбрать главу

— Obawiam się, że marny z ciebie prorok, ale na szczęście marny prorok jest znacznie bardziej zabawny od dobrego. Gdybyś powiedział mi, że po śmierci — choć jeśli mam być szczery, to coraz bardziej zaczynam wątpić, czy kiedykolwiek po mnie przyjdzie — spocznę w komnacie grobowej we wnętrzu czaszki posągu, który właśnie tworzę, wykazałbyś się przenikliwością pięcioletniego dziecka. Tak, zdecydowanie bardziej podobają mi się twoje bajdurzenia i kto wie, czy nie okażesz się przydatny. Podobno dokonałeś wielu cudownych uzdrowień; czy naprawdę dysponujesz taką mocą?

— Sam musisz to ocenić.

Usiadł prosto i wypiął potężną pierś, która nie należała do niego.

— Przywykłem otrzymywać odpowiedzi na moje pytania. Wystarczy jedno moje skinienie, żeby zjawiło się stu ludzi i zrzuciło cię w przepaść… — Umilkł na chwilę, po czym dokończył z uśmiechem: — Z mojego rękawa. Masz na to ochotę? Taki koniec spotyka leniwych robotników. Odpowiedz, Łagodzicielu! Czyżbyś potrafił latać?

— Nie wiem. bo nigdy nie próbowałem.

— Już niedługo możesz mieć okazję. Uczynię ci tę łaskę i zapytam po raz drugi. — Roześmiał się głośno. Na twoje szczęście znajduję się w znakomitym nastroju, ale nie licz na to, że powtórzę pytanie po raz trzeci. Czy masz moc? Jeśli tak, to dowiedź tego albo umrzyj.

Wzruszyłem ledwo dostrzegalnie ramionami, po czym roztarłem ręce, wciąż jeszcze zdrętwiałe z powodu za ciasnych kajdanów.

— Czy uznasz za wystarczający dowód, jeśli uderzając w ten stół zabiję człowieka, który ostatnio wyrządził mi największą krzywdę?

Nieszczęsny Piaton wybałuszył na mnie oczy, Typhon zaś uśmiechnął się i odparł:

— Tak, to mnie zadowoli.

— Dajesz mi słowo?

Uśmiech stał się jeszcze szerszy.

— Skoro sobie tego życzysz… Zrób to!

Wyszarpnąłem nóż z buta i wbiłem go w blat stolika.

Wątpię, czy na wielkim placu budowy, jakim była ta góra oraz jej najbliższa okolica, pomyślano o stworzeniu pomieszczeń przeznaczonych specjalne do przetrzymywania więźniów. Zastanawiając się nad tym doszedłem do wniosku, że również cela w Wieży Matachina, gdzie mnie umieszczono, została całkiem niedawno zaadaptowana do tych potrzeb. Gdyby Typhonowi zależało tylko na tym, by mnie uwięzić, kazałby opróżnić jedną z szop na narzędzia i tam mnie zamknąć. Było jednak oczywiste, że przyświeca mu inny ceclass="underline" pragnął mnie zastraszyć i oszołomić, by następnie przeciągnąć na swoją stronę.

Funkcję więzienia pełnił skalny występ nie usunięty jeszcze ze zbocza góry, której szczyt opodabniał się powoli do twarzy mego ciemiężyciela. Umieszczono mnie w skleconym byle jak szałasie z kamieni i grubego płótna, i przyniesiono posiłek składający się z mięsa oraz znakomitego wina — przypuszczalnie tego samego, którym raczył się Typhon. Zaraz potem kilku ludzi wbiło w skalisty grunt gruby i wysoki pal, do jego podstawy zaś przywiązano na długim łańcuchu smilodona. Na palu, zaczepiony skuwającymi mu ręce kajdanami o żelazny hak, wisiał chiliarcha.

Obserwowałem ich aż do zmierzchu. Smilodon musiał być bardzo głodny, ponieważ przez cały czas nie odrywał wzroku od oficera, a co kilka chwil przysiadał na tylnych łapach i wyskakiwał w górę najwyżej, jak mógł, próbując dosięgnąć go straszliwymi szponami. Chiliarcha jednak także go obserwował i zawsze zdążył w porę podkulić nogi, choć za każdym kolejnym razem przychodziło mu to z większym trudem. Przez całe popołudnie rozkoszowałem się zemstą, a kiedy zapadł mrok, zaniosłem smilodonowi resztki mego posiłku.

Podczas wędrówki do Thraxu uwolniłem kiedyś bestię unieruchomioną niemal tak samo jak teraz chiliarcha. Nie zaatakowała mnie wtedy — być może dlatego, że miałem przy sobie klejnot zwany Pazurem Łagodziciela, a może dlatego, że była za słaba, aby to uczynić. Teraz smilodon jadł mi z ręki, liżąc moje palce i dłonie szerokim, szorstkim językiem. Dotknąłem jego kłów, białych i gładkich jak ciosy mamutów, po czym podrapałem za uszami, tak jak wielokrotnie drapałem Triskele.

— Ja także nosiłem kiedyś miecz — powiedziałem łagodnie. — Obaj wiemy, co to znaczy, prawda?

Nie wydaje mi się, aby te stworzenia rozumiały więcej niż kilka najprostszych słów i wyrażeń, niemniej jednak poczułem, jak kiwa potężną głową.

Zdjąłem mu z szyi metalową obrożę przykutą do łańcucha, on jednak pozostał u mego boku.

Znacznie więcej problemów miałem z uwolnieniem chiliarchy. Co prawda, bez trudu wspiąłem się na pal, obejmując go nogami, tak jak wielokrotnie czyniłem w nekropolii wspinając się jako chłopiec na rosnące tam sosny, ale kiedy to uczyniłem, horyzont Urth znajdował się już znacznie powyżej jej dziennej gwiazdy, więc choć bez trudu mógłbym zdjąć go jedną ręką z haka i zrzucić na dół, nie uczyniłem tego jednak, bojąc się, że po ciemku zepchnę go niechcący w przepaść albo że mógłby paść łupem smilodona, którego płonące ślepia widziałem wyraźnie w dole.

Wreszcie zarzuciłem sobie skute razem ręce oficera na szyję i ruszyłem w drogę powrotną. Dotarłem na ziemię na pół uduszony, odpocząłem chwilę, po czym zaniosłem go do mego prymitywnego schronienia. Smilodon podąży! za nami i ułożył się u naszych stóp.

Rankiem, kiedy żołnierze wrócili z jedzeniem, wodą i winem dla mnie oraz uwiązanymi do długich tyk pochodniami, które miały przepłoszyć smilodona, ich dowódca był już całkowicie przytomny, a nawet zdążył się nieco posilić. Zdumienie, jakie pojawiło się na twarzach żołnierzy, kiedy stwierdzili, że dzika bestia oraz chiliarcha zniknęli bez śladu, ogromnie nas rozbawiło, jednak ich konsternacja sięgnęła szczytu, gdy ujrzeli obu w moim szałasie.

— Możecie się zbliżyć — powiedziałem. To zwierzę nie uczyni wam krzywdy, wasz dowódca zaś wymierzy wam karę tylko wówczas, jeśli przekona się, że zaniedbaliście obowiązki.

Podeszli ostrożnie, spoglądając na mnie z niemal takim samym respektem jak na smilodona.

— Widzieliście, co wasz monarcha uczynił chiliarsze za to, że ten nie przeszukał mnie przed dopuszczeniem przed oblicze władcy i nie odebrał mi broni. Jak sądzicie, co zrobi z wami, kiedy przekona się, że pozwoliliście uciec temu, którego tak surowo potraktował?

— Wszyscy zginiemy, sieur — odparł kapral. — Zawiśniemy na palach tak jak nasz dowódca.

Smilodon parsknął, obnażając lśniące zęby, i wszyscy cofnęli się o krok.

Chiliarcha skinął głową.

— On ma rację. Sam wydałbym taki rozkaz, gdybym zachował swoje stanowisko.

— Czasem utrata stanowiska potrafi załamać tego, kto je utracił — zauważyłem.

— Ja nie załamuję się tak łatwo — zapewnił mnie.

Myślę, że właśnie wtedy po raz pierwszy ujrzałem w nim człowieka.

Jego pociągła twarz była surowa i nieruchoma, lecz jednoczesne inteligentna i zdecydowana.

— Słusznie — odparłem. — Tym bardziej, że akurat teraz na prawdę nie masz powodu. Musisz uciec, zabierając ze sobą tych ludzi.

Oddaję ich pod twoją komendę.

Ponownie skinął głową.

— Czy możesz oswobodzić mi ręce, Łagodzicielu?

— Ja to uczynię, sieur — odezwał się kapral.

Wydobył z kieszeni klucze i zbliżył się do nas, a smilodon całkowicie go zignorował. Chwilę potem kajdany osunęły się na skalisty grunt, chilarcha zaś podniósł je i cisnął w przepaść.

— Trzymaj ręce złączone za plecami i ukryte pod peleryną — poradziłem mu. — Niech twoi ludzie zaprowadzą cię do ślizgacza. Wszyscy będą myśleć, że wydano rozkaz przewiezienia cię w inne miejsce, gdzie zostanie wymierzona ci kara. Sam najlepiej będziesz wiedział, gdzie wylądować.