Sejer ponownie spojrzał na kobietę. Teraz, kiedy minął już pierwszy szok, w zmiażdżonej masie skóry, mięśni i kości dostrzegł coś na podobieństwo twarzy z ustami szeroko otwartymi do krzyku. Skóra na prawie nietkniętej szyi była złocistobrązowa. Gruby czarny warkocz również był nienaruszony, zwinięty w węzeł związany czerwoną wstążką.
Przeniósł wzrok na Karlsena.
– A kobieta, która dzwoniła?
– Czeka w radiowozie.
– W jakim jest stanie?
– Nie najgorszym.
Policjant znowu bezwiednie przesunął dłonią po twarzy, jeszcze bardziej mierzwiąc wąsy. Przez chwilę stali w milczeniu.
– Trzeba natychmiast uruchomić specjalną linię telefoniczną – przemówił wreszcie Sejer stanowczym tonem. – I zacząć zbierać zeznania po domach. Przesłuchajcie też wszystkich gapiów, łącznie z dzieciakami. Skarre, załóż jakieś ochraniacze i przeszukaj całą łąkę. Zacznij przy drodze, zataczaj spiralne kręgi. Siw i Philip niech ci pomogą. Będą szli za tobą, powinni znaleźć to, co ty ewentualnie przeoczysz. Bierzcie wszystko, nawet jeśli będzie wam się wydawało, że nie warto. Tylko nie zapomnijcie o rękawiczkach. Później oznaczcie wyraźnie miejsca ze śladami krwi i zdeptaną trawą. Przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny będziemy potrzebowali dodatkowych dwóch ludzi. Potem zobaczymy, co dalej. Karlsen, zadzwoń do komendy i każ im przysłać jak najdokładniejszą mapę okolicy. Spróbuj znaleźć kogoś tutejszego, kto zna wszystkie ścieżki, których może nie być na mapie. Soot, po drugiej stronie szosy wcina się w las polna droga. Sprawdź, dokąd prowadzi. Miejcie oczy szeroko otwarte!
Zaczekał, aż tamci się rozejdą, po czym przykucnął przy zwłokach. Wstrzymując oddech, przesunął wzrok ze zmasakrowanej twarzy na korpus. Kobieta miała na sobie jakiś egzotyczny strój z turkusowego materiału: jakby powiewna suknia z długimi rękawami założona na luźne spodnie. Suknia była chyba z jedwabiu. Jednak jego uwagę przykuła śliczna filigranowa broszka, bez wątpienia norweskiego pochodzenia. Dziwne. Doskonale znany przedmiot zupełnie niepasujący do cudzoziemskiego stroju. Ciężko było ustalić, skąd pochodziła kobieta; obrażenia twarzy były zbyt poważne. Mogła od urodzenia mieszkać w Norwegii, mogła też być tu po raz pierwszy. Z jednej stopy zsunął się złocisty sandał. Ostrożnie odwrócił go patykiem. Na zakrwawionej podeszwie widniały litery NDI. Strój kojarzył mu się z Indiami lub Pakistanem. Wyjął z kieszeni komórkę i zadzwonił na komendę. Nie napłynęły żadne zgłoszenia o zaginionych kobietach. Przynajmniej na razie. Kilka metrów od ciała leżała żółta torba w kształcie półksiężyca, zapinana na suwak i przeznaczona do noszenia na biodrach. O dziwo, była zupełnie czysta. Przycisnął ją kijem do ziemi, chwycił suwak w dwa palce i otworzył ją. Szminka. Lusterko. Chusteczki. Drobne. Nic więcej. Ani portmonetki, ani dokumentów. Żadnych wskazówek, które pomogłyby ustalić tożsamość kobiety. Paznokcie miała pomalowane krwistoczerwonym lakierem, na palcach dwa srebrne pierścionki, raczej niewielkiej wartości. Jej strój był pozbawiony kieszeni, ale na ubraniu mogły być metki. Sprawdzą to później. Na razie kobieta jest niezidentyfikowaną ofiarą. Do chwili, aż ktoś zadzwoni i zapyta o nią. Do tego czasu w radio, telewizji i w gazetach będą o niej mówić i pisać jako o „niezidentyfikowanej ofierze". Idąc z powrotem w kierunku szosy dróżką wyznaczoną żółtymi taśmami, obserwował trzech funkcjonariuszy przeszukujących łąkę. Wyglądali jak bawiące się dzieci. Za każdym razem kiedy Skarre zatrzymywał się lub pochylał, pozostali robili to samo. Policjant miał już coś w foliowej torebce na dowody.
Kobieta, która znalazła ciało, czekała na niego w radiowozie. Wsiadł, przywitał się, po czym odjechał o jakieś sto metrów. Opuścił szybę, żeby wpuścić świeże powietrze.
– Proszę mi opowiedzieć, jak to było.
Jego spokojny ton wyraźnie jej pomógł. Skinęła głową i nieświadomie przysłoniła usta. Widać było, że boi się tego, co za chwilę będzie musiała powiedzieć.
– Od samego początku?
– Tak jest.
– No więc wybrałam się na grzyby. W pobliżu domu Gunwalda zawsze rośnie sporo kurek, a on nie ma nic przeciwko temu, żebym je zbierała. Jemu się nie chce, bo często jest chory. Miałam ze sobą koszyk. Przyszłam parę minut po dziewiątej wieczorem, stamtąd. – Wskazała na szosę. – Skręciłam z drogi i szłam skrajem lasu. Było bardzo cicho. Nagle zauważyłam coś ciemnego w trawie, bliżej środka łąki. Zaniepokoiłam się, ale mimo to zaczęłam zbierać grzyby. Pies Gunwalda ujadał, jak zawsze, kiedy kogoś usłyszy. Cały czas myślałam o tym ciemnym przedmiocie, zastanawiałam się, co to może być. Czułam się nieswojo, starałam się nie patrzeć w tamtą stronę. Zupełnie jakbym od razu domyśliła się, co to jest, jednak nie chciałam w to uwierzyć. Zebrałam sporo grzybów… A właśnie, gdzie mój koszyk? – Spojrzała pytająco na Sejera, ale szybko się zreflektowała. – Nie, żeby mi na nich zależało, ale koszyk…
– Znajdziemy go – obiecał.
– Trafiłam też na trochę pieczarek i widziałam dużo jagód. Pomyślałam sobie, że któregoś dnia przyjdę po nie. Pół godziny później postanowiłam wracać, lecz nie chciałam przechodzić w pobliżu tej ciemnej rzeczy w trawie, więc trzymałam się skraju lasu, ale…
– Ale?
– Ale nie wytrzymałam i zerknęłam w tamtą stronę. To coś przypominało duży worek ze śmieciami. Zatrzymałam się, sama nie wiem czemu. Worek, jednak rozpruty, i coś się z niego wysypało. Albo jakieś duże martwe zwierzę. Zaczęłam się cofać, ale nagle zobaczyłam jej warkocz i wstążkę do włosów, i już wiedziałam, co to jest.
Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Sejer nie ponaglał jej. Czekał, aż sama dokończy.
– Wstążkę… Uciekłam stamtąd, prosto do domu Gunwalda. Waliłam w drzwi i wołałam, że musimy wezwać policję, że na łące leżą zwłoki. Gunwald bardzo się wystraszył. Nie jest już najmłodszy. Czekałam u niego na wasz przyjazd. On wciąż tam jest, zupełnie sam. To się wydarzyło tak blisko jego domu… Przecież ona musiała wzywać pomocy!
– Słyszał tylko przytłumione krzyki.
– Widocznie nastawił głośno telewizor…
– Możliwe. A gdzie pani mieszka?
– Niedaleko centrum wioski.
Skinął głową.
– Czy chce pani do kogoś zadzwonić?
– Nie.
– Musi pani teraz pojechać na komendę. To pewnie trochę potrwa, ale potem odwieziemy panią do domu.
– Nigdzie mi się nie spieszy.
Odchrząknął.
– Czy obejrzała pani swoje buty?
Obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem, po czym schyliła się i ściągnęła lekkie letnie pantofle o białej podeszwie.
– Krew… – wyszeptała. – Jak to możliwe? Przecież byłam tak daleko…
– Czy w Elvestad mieszkają osoby o pozaeuropejskim pochodzeniu?
– Dwie rodziny – Tee i Thuan. Pierwsza z Wietnamu, druga z Korei. Mieszkają tu od lat, wszyscy ich znają. To nie mógł być nikt z nich.
– Na pewno?
– Na pewno. – Stanowczo skinęła głową, po czym spojrzała przez okno na łąkę. – A ja myślałam, że to worek ze śmieciami… Gunder zasnął w fotelu w potwornie niewygodnej pozycji. Długo po wschodzie słońca ze snu wyrwał go dzwonek telefonu. Dzwonił Bjørnsson z pracy.
– Dzisiaj też zostajesz w domu?
– Nie, nie… – Tak bardzo zakręciło mu się w głowie, że aż musiał się podeprzeć. Za szybko wstał z fotela.
– Źle się czujesz? – zapytał Bjørnsson.
– Nie. Chodzi o moją siostrę. Jest w szpitalu. Muszę tam zaraz jechać. Zadzwonię, jak będę coś wiedział.
Chwiejnym krokiem poszedł do łazienki, zrzucił ubranie i wziął prysznic przy otwartych drzwiach, żeby w razie czego słyszeć telefon. Ale telefon milczał, zatem Gunder sam zadzwonił do szpitala. Żadnych zmian. Marie wciąż była w śpiączce, ale jej stan się ustabilizował. Nic już nie jest stabilne, pomyślał z goryczą. Nie chciało mu się jeść, więc tylko zaparzył sobie kawę, usiadł w fotelu i czekał. Gdzie Poona spędziła noc? Dlaczego nie zadzwoniła? Czekał na nią jak opuszczony pies. Mijały godziny, a on wciąż siedział przy telefonie pogrążony w dziwnym półśnie. Marie mogła w każdej chwili ocknąć się ze śpiączki, a jego nie będzie przy jej boku. Lada chwila mogła też zadzwonić Poona i poprosić, żeby po nią przyjechał, bo się zgubiła. Czas jednak mijał, a telefon milczał. Muszę zadzwonić na policję, pomyślał z rozpaczą. To jednak oznaczałoby konieczność przyznania przed samym sobą, że coś jest nie w porządku. Włączył radio, ponownie usiadł przy biurku i słuchał spokojnego głosu informującego o nieszczęściach z całego świata. Słyszał każde słowo, ale niczego nie rozumiał. Nagle uniósł głowę, do jego uszu dotarła bowiem nazwa Elvestad, głośno i wyraźnie. Zerwał się, podszedł do radia i nastawił głośniej.