– Jej samolot miał wylądować o szóstej, ale ona jakby zapadła się pod ziemię.
– Dlaczego pana przyjaciel sam się do nas nie zgłosił?
– Też się nad tym zastanawiam. Zadzwoniłem do niego później, żeby sprawdzić, czy jego żona dotarła na miejsce. Mogła przecież wziąć inną taksówkę. Bo ja jestem właśnie taksówkarzem, zresztą jedynym w Elvestad. Albo mogła pojechać do hotelu czy coś w tym rodzaju. Jakoś dziwnie mi odpowiedział. Wydaje mi się, że boi się w ogóle o tym myśleć. Nie jest całkiem sobą, sprawy chyba go przerosły: wypadek siostry i cała reszta… Właśnie dlatego dzwonię.
– Jak się nazywa? – zapytał Skarre, sięgając po długopis.
– Gunder Jomann. Mieszka na skraju Elvestad, Blindveien numer dwa. To ślepa uliczka. Nie wiem, czy jest teraz w domu. Być może siedzi w szpitalu. W każdym razie bardzo się niepokoję. Może spróbowała sama trafić, kiedy nie zobaczyła go na lotnisku, tak jak się umówili, i po drodze przydarzyło jej się coś złego…
– Rozumiem. Czy zna pan jej nazwisko?
– Tak. Zapisałem sobie na kartce i schowałem do kieszonki, ale dzisiaj mam na sobie inną koszulę.
– Znajdzie pan tę kartkę?
– Cholera, nie wiem, czy tamta koszula nie jest już w praniu! Chyba nie pojedziecie od razu do niego? A jeśli się mylę?
– W żadnym razie – zapewnił go Skarre. – Jesteśmy panu bardzo wdzięczni za pomoc. Zajmiemy się tym.
Odłożył słuchawkę. Przez chwilę trzej policjanci patrzyli na siebie.
– Jedziemy natychmiast – rzucił Sejer.
Silny snop światła omiótł podwórze. Gunder się zdumiał. Czyżby to Karsten? Przesunął dłonią po łysiejącej głowie, szybko przeszedł do holu i z ociąganiem otworzył drzwi. Na widok radiowozu cofnął się o krok. Sejer wszedł po schodkach i wyciągnął dłoń na przywitanie.
– Jomann?
– Tak.
Miał silny uścisk dłoni.
– Jestem inspektor Sejer, a to mój kolega Skarre. Możemy wejść na chwilę?
Gunder poszedł przodem. W salonie zatrzymał się i przyjrzał mężczyznom. Jeden miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i mógł być jego rówieśnikiem, drugi był znacznie młodszy, z bujnymi jasnymi kędziorami.
– Czy domyśla się pan, co nas sprowadza? – zapytał Sejer.
– Czy… czy to ma coś wspólnego z wypadkiem? – wymamrotał Gunder.
– Chodzi o wypadek pańskiej siostry?
– Tak.
– Bardzo mi przykro z powodu tego, co ją spotkało. Jak ona się miewa?
– Jest z nią mąż, właśnie wrócił z Hamburga. Obiecał zadzwonić. Marie wciąż nie odzyskała przytomności.
Sejer skinął głową.
– Prawdę mówiąc, chodzi o coś innego.
Gunder poczuł bolesny skurcz serca.
– W takim razie proszę siadać – powiedział cicho, wykonując nieokreślony ruch ręką.
Był spięty. Wyglądał, jakby chciał uciec. Sejer i Skarre usiedli na kanapie i rozejrzeli się po schludnym pokoju. Jomann przystanął na moment przy ścianie, po czym wrócił do nich.
– Proszę mi wybaczyć, musiałem zanotować coś ważnego… Ostatnio dużo się dzieje, bardzo dużo, zwykle daję sobie radę, ale czasem jest tak, że wszystko wali się człowiekowi na głowę, a wtedy… wtedy…
Przygryzł wargę, patrząc na nich z lękiem.
– Jesteśmy tu z powodu pańskiej żony. Czy dotarła szczęśliwie?
Gunder przełknął ślinę.
– Mojej żony?
– Tak. Pańskiej hinduskiej żony. Z tego, co wiemy, dwudziestego miała przylecieć na Gardermoen. Poprosił pan znajomego, żeby ją odebrał. Czy dotarła szczęśliwie?
Sejer wiedział już, jaka będzie odpowiedź. Gunder się zawahał. Byli poruszeni malującym się na jego twarzy cierpieniem.
– Kalle do was zadzwonił? – zapytał cicho.
– Owszem. Może moglibyśmy pomóc?
– Pomóc? W jaki sposób? Wszystko układa się nie tak, jak powinno. Od kilku dni nie chodzę do pracy. Nikt nie wie, czy Marie odzyska przytomność ani w jakim stanie będzie jej głowa, jeśli to nastąpi. Tylko ją mam na tym świecie.
– Oczywiście. Ale i żonę, bo ożenił się pan niedawno, prawda?
Gunder milczał. Sejer nie ponaglał go.
– Tak… – padła wreszcie ledwo słyszalna odpowiedź.
– To się stało podczas pańskiego pobytu w Indiach, prawda?
– Tak.
– Jak się nazywa pańska żona? – zapytał łagodnie Sejer.
– Poona – odparł Gunder z dumą. – Poona Bai Jomann.
– Czy domyśla się pan, dlaczego nie dotarła do domu?
Gunder przez chwilę spoglądał w okno.
– Nie.
– Szukał jej pan?
– Nie bardzo wiem, co począć. Gdzie mam jej szukać? A do tego ta sprawa z moją siostrą…
– Może pańska żona ma jakichś krewnych?
– Tylko starszego brata w New Delhi, jednak nie pamiętam, jak się nazywa.
Było mu wstyd. Jak można zapomnieć nazwiska własnego szwagra?
Sejer poczuł znajomy niepokój w żołądku.
– Co, pańskim zdaniem, mogło się z nią stać?
– Nie wiem! – wybuchnął Gunder. – Ale jedno wiem na pewno: myślicie, że to ją znaleziono w Hvitemoen!
Jego ciałem wstrząsnęły niekontrolowane dreszcze. Skarre przymknął oczy. Nie znamy tego człowieka, pomyślał. Balansuje na granicy wytrzymałości, lecz nie wiemy dlaczego.
– Wcale tak nie myślimy – odparł Sejer. – Na tym etapie próbujemy tylko wyeliminować jedną z możliwości. Czasem pracujemy w ten sposób. Nie wiemy, kim była ofiara, i to nas niepokoi; uznaliśmy więc, że dobrze będzie zadać panu kilka pytań. Zapewne już za chwilę będziemy mogli zdecydować, czy trzeba podjąć dalsze kroki.
– Oczywiście.
Gunder ze wszystkich sił starał się opanować.
– W takim razie zacznijmy. Czy ma pan zdjęcie żony?
Gunder odwrócił wzrok.
– Nie – skłamał.
– Na pewno?
– Nie zrobiliśmy sobie zdjęcia ślubnego. Dwa tygodnie to za mało czasu, żeby ze wszystkim się uporać.
– Tak, oczywiście. Chodziło mi raczej o zwyczajne zdjęcie. Takie, jakie mógł pan zrobić przy innej okazji.
– Nie mam niczego takiego.
Nie mówi prawdy. Nie chce nam go pokazać.
– Ale na pewno potrafi ją pan opisać. Możliwe, że to nam wystarczy.
Gunder przymknął oczy. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Jest ładna. Bardzo szczupła i lekka, nie jakaś tam potężna kobieta. Hinduski nie są tak duże. Tak duże jak Norweżki, to miałem na myśli.
– Rzeczywiście, nie są – potwierdził Sejer z uśmiechem.
Pozwolił się oczarować temu nieśmiałemu człowiekowi, który wyrażał się w tak bezpośredni sposób.
– Ma brązowe oczy i czarne włosy, długie aż do pasa. Zawsze splata je w jeden długi warkocz.
Obaj policjanci skinęli głowami. Sejer miał zatroskaną minę.
– Jak się ubiera?
– Całkiem zwyczajnie, jak Norweżki. Chyba że jest jakaś specjalna okazja. Wtedy zakłada sandały. Tam zresztą wszyscy noszą sandały. Brązowe, na płaskiej podeszwie. Pracowała w restauracji, więc nosiła wygodne obuwie. Ale na specjalne okazje miała inny strój. Na naszym ślubie była ubrana w sari i złociste sandały.
W salonie zapadła głęboka cisza.
– Mnóstwo Hindusek nosi złociste sandały i splata włosy w warkocz – dodał pospiesznie Gunder, jakby przeczuwając coś niedobrego.
– Bez wątpienia – odparł Sejer. – Czy coś jeszcze? Może chce pan nam opowiedzieć o swoim pobycie w Indiach?
Gunder spojrzał na niego ze zdziwieniem, lecz i wdzięcznością. Dobrze było opowiadać o Poonie komuś, kto chciał go słuchać.
– Jak uczciliście wasz ślub?
– Bardzo skromnie, tylko we dwoje. Zjedliśmy obiad w eleganckiej restauracji: główne danie, deser i kawa. Potem poszliśmy na spacer do parku i rozmawialiśmy o tym, co zmienimy w domu i ogrodzie. Poona chciała iść do pracy. Dobrze mówi po angielsku i jest bardzo pracowita. Możecie mi wierzyć, niewiele norweskich dziewcząt zdołałoby jej dorównać. – Było mu gorąco, na policzkach wykwitły mu rumieńce. – Kupiła mi prezent, indyjski tort weselny. Musiałem go zjeść w całości, choć był okropnie słodki i lepki, ale dałem radę. Dla niej zjadłbym nawet słonia, gdyby tylko tego chciała.