Выбрать главу

Sejer pobiegł do lodówki, Kollberg zaś przeczołgał się nieco. Po chwili Sejer wrócił ze szklanką whisky w jednej ręce i kawałkiem kiełbasy w drugiej, stanął nad psem i uśmiechnął się szeroko. Sara śmiała się jak szalona.

– Co się stało? – zapytał.

– Wyglądasz jak duży dzieciak! I masz obie ręce zajęte, więc mogę z tobą zrobić, co zechcę!

Ocalił go sygnał telefonu. Rzucił Kollbergowi kiełbasę i podniósł słuchawkę.

– Zawiadomiłem wszystkich – zameldował Skarre. – Będą jutro rano. Wszyscy z wyjątkiem Andersa Koldinga.

– Dlaczego?

– Uciekł od żony i wszystkiego. Zdaje się, że do Szwecji, bo tam ma siostrę. Co mu się stało?

– Dziecko ma bezustannie kolkę. Nie wytrzymał tego.

– Co za mięczak! Mamy go sobie odpuścić?

– Pod żadnym pozorem. Zgarnij go.

Odłożył słuchawkę i jednym łykiem opróżnił szklaneczkę.

– Dobry Boże! – wykrzyknęła Sara. – To najbardziej wyuzdany czyn, na jaki kiedykolwiek się zdobyłeś!

Sejer spiekł raka.

– Czy mogę liczyć na coś więcej? – zapytała, uśmiechając się kusząco.

– Niby dlaczego miałbym robić coś nieprzyzwoitego? – zapytał, odwracając wzrok.

– Bo to może być bardzo przyjemne. – Przysunęła się bliżej. – Nie masz pojęcia, co to znaczy być nieprzyzwoitym. Po prostu tego nie potrafisz. I bardzo dobrze. – Musnęła dłonią jego policzek. – I bardzo dobrze.

Rozdział 22

W chwili kiedy Jacob odkrył, że ma poprzecinane opony w samochodzie, Linda leżała w łóżku, drżąc na całym ciele. Wyobrażała sobie, że jest teraz przy nim i go pociesza. Później posunęła się krok dalej i kupiła myśliwski nóż o długim ostrzu z rękojeścią z drewna brzozowego. Trzymała go w szufladzie nocnego stolika i często tam zaglądała. Podziwiała lśniącą stal, wyobrażając ją sobie zbroczoną krwią Jacoba. Wizja była tak rzeczywista, że aż robiło jej się gorąco. Kiedy Jacob osunie się na ziemię u jej stóp, obejmie go mocno i zamknie oczy, by odgrodzić się od świata i życia. Będzie się liczyła tylko ta chwila, kiedy on wyda ostatnie tchnienie. Spojrzy jej wtedy głęboko w oczy i, być może, w tych ostatnich sekundach wszystko zrozumie. Popełnił straszliwy błąd. Powinien ją zaakceptować. Linda obracała nóż w dłoniach. Coraz lepiej sobie z nim radziła. Jeszcze nie zdecydowała kiedy, ale wiedziała już, że zrobi to w korytarzu przed jego mieszkaniem.

Potem – oczywiście anonimowo – zadzwoni na policję i powie, gdzie można go znaleźć. Będzie jej już na zawsze, a zagadka nigdy nie zostanie rozwiązana. Dopiero kiedy ona zestarzeje się w staropanieństwie, opisze swoją historię w liście i wyśle go do prasy. W ten sposób zdobędzie nieśmiertelność. Ludzie zrozumieją, że popełnili błąd, nie doceniając jej. Była oszołomiona własną siłą; dziwiła się, że do tej pory nie zdawała sobie z niej sprawy. Była wystarczająco silna, żeby stawić czoło wszystkim. Niczego już się nie bała. Gdyby teraz Gøran wyszedł z aresztu i zjawił się, by ją zabić, uśmiechnęłaby się do niego w ciemności. Zatrzymany młody mieszkaniec Elvestad nie przyznaje się do niczego, przeczytała, siedząc przy kuchennym stole z filiżanką herbaty. Wycięła artykuł i dołożyła go do teczki. Jej uwagę przyciągnęła notatka na stronie czwartej: „Na ulicy w Oslo znaleziono 29-letniego mężczyznę z ranami zadanymi nożem. Zmarł po przewiezieniu do szpitala. Obficie krwawiącego mężczyznę znaleziono późnym wieczorem na chodniku przed restauracją Czerwony Młyn. Ofiara miała wiele ran od pchnięć nożem i zmarła później w szpitalu, nie odzyskując przytomności. Nie ma świadków zdarzenia. Mężczyznę udało się zidentyfikować, jednak policja nie dysponuje żadnymi śladami w tej sprawie". Spojrzała przez okno na jesienne niebo. Podobna notatka pojawi się w gazecie po śmierci Jacoba. To był znak. Znowu zaczęła drżeć. Wycięła również ten artykuł i włożyła go do teczki. To niesamowite, że akurat teraz na niego trafiła!

Nagle przyszedł jej do głowy pomysł: wyjęła wycinek z teczki, wsadziła do koperty, zakleiła ją i zaadresowała do Jacoba. To było jak wyznanie miłości. Uświadomiła sobie jednak, że może ją zdradzić łatwo rozpoznawalny, dziecinny charakter pisma. Rozdarła kopertę, wzięła inną i napisała adres dużymi, kanciastymi literami. Nada list w mieście, żeby nie było na nim stempla z Elvestad. Albo jeszcze lepiej: w ogóle go nie wyśle, tylko włoży od razu do skrzynki w jego domu. To powinno dać mu do myślenia. Będzie obracał w rękach kopertę i wycinek, odkładał, brał ponownie, może nawet pokaże kolegom. Linda była z siebie niezmiernie zadowolona. Jednak czasem życie układa się jak czerwony dywan. Poszła do łazienki, spojrzała w lustro. Zgarnęła włosy z czoła, spięła je gumką. Wyglądała teraz poważniej. Następnie pobiegła do pokoju i otworzyła szafę. Wybrała czarny sweter i czarne spodnie. W czerni jej blada twarz wydawała się całkowicie pozbawiona barw. Zdjęła całą biżuterię: kolczyki, naszyjnik, pierścionki. Tylko blada twarz i zaczesane włosy. Zamknęła drzwi na klucz, poszła na przystanek. List wetknęła w biustonosz. Początkowo czuła chłód papieru, lecz koperta szybko się ogrzała. Jest tak blisko jej mocno bijącego serca, a już niedługo będą ją dotykać palce Jacoba. Stwardniały jej sutki. Może na liście zostanie zapach jej ciała? Poczuła mrowienie na karku. Przyjechał autobus. Usiadła i pogrążyła się w marzeniach, aż zrobiło jej się ciepło. Nikt się do niej nie odzywał, a nawet gdyby to zrobił, popatrzyłaby na niego szklistym niewidzącym wzrokiem.

– Cześć, Marie – powiedział Gunder. – Jest coś, o czym ci nie powiedziałem. Przypuszczalnie dlatego że miałem nadzieję, iż jednak mnie słyszysz, choć wiedziałem, że to niemożliwe. Chodzi o wypadek. Ten, z którego powodu się tu znalazłaś. Tamten kierowca umarł. Byłem na jego pogrzebie. W kościele siedziałem w ostatnim rzędzie. Dużo ludzi płakało. Na cmentarz jechała tylko najbliższa rodzina, niektórzy tak wolą. Wyszedłem przed końcem i wróciłem do samochodu. Wydawało mi się, że powinienem tam być, ale nie chciałem tego przeciągać. Bądź co bądź, nie byłem zaproszony. Wyszła za mną jakaś kobieta. Zawołała półgłosem, a ja aż podskoczyłem. To była wdowa. Mniej więcej w twoim wieku. Przepraszam bardzo, powiedziała. Znam wszystkich, którzy przyszli do kościoła, z wyjątkiem pana. Powiedziałem jej, że jestem twoim bratem. Sam nie wiem, czego się spodziewałem: że się rozgniewa albo może zawstydzi? Nic z tych rzeczy. Jak się czuje pańska siostra? – zapytała ze łzami w oczach.

Bardzo mnie to ujęło. Nie wiem, odpowiedziałem. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek odzyska przytomność. Pogłaskała mnie po ramieniu i się uśmiechnęła. Ludzie są znacznie milsi, niż nam się wydaje.

A teraz najważniejsze: wczoraj odbył się pogrzeb Poony. Był bardzo piękny. Żałuj, że cię nie było. To prawda, nie przyszło zbyt wielu ludzi, a część zjawiła się tylko z ciekawości, ale co tam. Byli za to ci dwaj policjanci. Wyobraź sobie, jak wyglądał kościół! Pastor aż zbladł, kiedy wyszedł z zakrystii i zobaczył trumnę. Pojechałem do najlepszej kwiaciarni w Oslo. Nie chciałem tego, co ludzie zwykle zamawiają na pogrzeby. Kupiłem wielkie girlandy z żółtych i pomarańczowych kwiatów, takie naprawdę indyjskie, jeśli wiesz, co chcę przez to powiedzieć. Ludziom z kwiaciarni bardzo spodobał się mój pomysł. Rezultat był wspaniały. Wydawało się, że w kościele od razu zrobiło się cieplej, zupełnie jakby trumnę spowiły gorące płomienie. Rozbrzmiewała indyjska muzyka. Myślę, że jej brat byłby zadowolony.

Nieśliśmy trumnę w sześciu. Bałem się, że będzie nas za mało, ale, o dziwo, pomogli nam Karsten, Kalle i Bjørnsson ode mnie z pracy. I dwaj policjanci. Na koniec zaśpiewaliśmy dla niej. Czy wiesz, że Kalle ma piękny głos?