Выбрать главу

Mój Boże, czy to wszystko nie jest, aby za bardzo popieprzone? - pomyślał, czekając, aż zmiana świateł pozwoli mu skręcić z Pruszkowskiej w Żwirki i Wigury.

3

W kantynie śródmiejskiej komendy na Wilczej Kuzniecow zamówił kawę i wuzetkę, a Szacki sok pomidorowy. I tak pochłonął zbyt wiele kofeiny w kawach i herbatach u Rudzkiego. Opowiedział policjantowi o wczorajszych przesłuchaniach i dzisiejszej wizycie u terapeuty.

- Zakręcone - stwierdził Kuzniecow, próbując bezskutecznie odkroić widelcem kawałek wuzetki tak, żeby bita śmietana nie wypłynęła na wszystkie strony - czyli że w pewien sposób żona Telaka i jego syn są równie podejrzani.

- Podejrzani nie. Bardziej chodzi o to, że jeśli oni mają przekonywający motyw, to tym motywem mogli kierować się ludzie z terapii. Przesłucham ich jutro, zobaczymy.

- Jeśli to się okaże prawdą, to każdy papuga ich wybroni. Pomyśl tylko: widzisz człowieka po raz pierwszy w życiu, potem przez kwadrans udajesz jego syna, a przez to bierzesz rożen i wbijasz mu w oko. Czyli ty jako ty nie masz absolutnie żadnego motywu.

Szacki pokiwał głową. Też już o tym myślał. Zapytał, czy udało się coś ustalić na Łazienkowskiej.

- Zero. Zostało jeszcze parę osób do przepytania, ale nie wierzę w rezultat. Przyjechali w piątek, siedzieli zamknięci, nie kontaktowali się z nikim. Dziewczyna, która przynosiła im jedzenie i sprzątała gary, rozmawiała dwa razy z Rudzkim. Nie widziała żadnego z pacjentów. Ksiądz, który wynajmował pomieszczenie, widział się z Rudzkim raz, rozmowa trwała pięć minut. Rudzki jest członkiem stowarzyszenia psychologów chrześcijańskich, był polecony, ksiądz nie miał żadnych wątpliwości. Teraz żałuje i ma nadzieję, że złapiemy tego złodzieja. Bardzo przyjemna osoba, sam z nim gadałem. Trochę wygląda na onanistę, jak oni wszyscy, ale nawet jest konkretny.

- Coś zginęło z kościoła?

- Nic a nic.

- Ochrona?

- Przestań, bo się udławię. Sześćdziesięcioośmioletni starzec przysypiający przed półcalowym telewizorem na portierni. Mógłbym tam wejść w nocy z dziesięcioma kumplami, rozstrzelać wszystkich obecnych z broni maszynowej, a i tak by przysięgał, że było cicho, spokojnie i nikt się nie kręcił. Śladów włamania nie ma, ale najprawdopodobniej drzwi były otwarte.

Szacki uniósł dłonie w geście zniecierpliwienia i uderzył nimi w stół.

- Doskonale - warknął.

- O co ci chodzi? - zapytał Kuzniecow podniesionym głosem.

- O to, że jak zwykle żeście gówno ustalili.

- A co mam, twoim zdaniem, zrobić? Cofnąć czas, kazać im zatrudnić spostrzegawczego portiera i założyć kamery?

Szacki ukrył twarz w dłoniach.

- Przepraszam, Oleg, mam paskudny dzień. Łeb mnie boli od tego terapeuty, nie wiem, czy mnie czymś nie zaraził. Na dodatek zapomniałem, po co tutaj jestem.

- Chciałeś się ze mną spotkać, bo mnie lubisz - Kuzniecow pogłaskał prokuratora po jego białych włosach.

- Odpierdol się.

- Uuu, niegrzeczny prokuratorek.

Szacki się roześmiał.

- Ostatnio codziennie ktoś mi to mówi. Miałem obejrzeć rzeczy Telaka, przede wszystkim portfel, i miałem ci powiedzieć, że trzeba zdjąć odciski z fiolki po środkach uspokajających i rozpytać ludzi w Polgrafeksie. Wrogowie, konflikty, nietrafione inwestycje, układy w pracy. Trzeba im też pokazać zdjęcia Rudzkiego i tej całej fantastycznej trójki. Rudzki tam kiedyś był, powinni go rozpoznać, ale gdyby poznali kogoś z pozostałych, to już by było coś. Ja pokażę ich Telakowej i jej synowi. A nuż się okaże, że wcale nie byli sobie obcy.

Kuzniecow się skrzywił.

- Ja też wątpię - Szacki odpowiedział podobnym grymasem i wypił resztkę soku pomidorowego. Dopiero teraz przypomniał sobie, że najbardziej lubi sok z solą i pieprzem.

Tylko raz widział twarz Henryka Telaka i robił wszystko, aby widzieć ją jak najkrócej, a mimo to mógł stwierdzić, że córka była do niego niesłychanie podobna. Te same gęste brwi zrastające się delikatnie nad nosem, ten sam nos o grubej nasadzie. Ani jedno, ani drugie nigdy nie uczyniło żadnej kobiety piękniejszą, więc dziewczyna patrząca na niego ze zdjęcia sprawiała wrażenie pospolitej. A także prowincjonalnej, co bez wątpienia zawdzięczała topornym rysom odziedziczonym po ojcu. Syn Telaka wyglądał za to jak adoptowany. Szacki nie był w stanie wskazać cech, które łączyłyby jego efebowaty wygląd z ojcem oraz siostrą. Nie był też szczególnie podobny do matki, która nie sprawiała wrażenia zwiewnej i przezroczystej, a z fotografii można było wywnioskować, że to są główne cechy jej syna. Zaskakujące, jak bardzo niepodobne mogą być dzieci do swoich rodziców.

Dziewczyna i chłopak nie uśmiechali się, choć nie były to zdjęcia paszportowe, lecz dwa wycinki rodzinnej fotografii znad morza, w tle widać było fale. Fotografia była przecięta na pół, a przez część przedstawiającą Kasię przebiegała czarna aksamitna wstążka. Szacki zastanawiał się, dlaczego Telak przeciął fotografię. Pewnie bał się, żeby żałoba nie oznaczała, że dwójka jego dzieci nie żyje.

Poza tym w portfelu był dowód osobisty i prawo jazdy, z których wynikało, że Henryk Telak urodził się w maju 1959 roku w Ciechanowie oraz że umiał jeździć motocyklem. Kilka kart kredytowych, dwie z nadrukiem „business”, zapewne do kont firmowych. Recepta na duo-mox, antybiotyk na anginę, o ile Szacki dobrze kojarzył. Mandat za przekroczenie prędkości - dwieście złotych. Znaczek pocztowy przedstawiający Adama Małysza.

- Szacki był zaskoczony, że w ogóle taki wydano. Karta do wypożyczalni Beverly Hills Video na Powiślu. Karta do zbierania punktów na BR Karta z sieci kawiarni Coffee Heaven, prawie w całości zapełniona. Jeszcze jedna wizyta i następną kawę Telak dostałby za darmo. Kilka wyblakłych i nieczytelnych paragonów. Szacki robił tak samo. Kupował coś, brał paragon, żeby mieć gwarancję, ekspedientka radziła życzliwie, żeby go skserował, bo inaczej wyblaknie, on przytakiwał, wsadzał paragon do portfela i zapominał. Dwa kupony lotto - dowody zawarcia zakładów i dwa wypełnione własnoręcznie blankiety. Widocznie Telak wierzył w magię cyfr bardziej niż w chybił trafił. Miał też swoje szczęśliwe numery. Na każdym kuponie i blankiecie jeden zestaw był identyczny: 7, 8, 9, 17, 19, 22. Szacki zapisał te cyfry, a po chwili zastanowienia zanotował wszystkie zakłady wytypowane do sobotniego losowania. Nikt przecież tego nie sprawdził w poniedziałkowej gazecie, a kto wie - może Telak trafił szóstkę. Szacki zawstydził się na myśl, że mógłby zatrzymać kupony dla siebie zamiast oddać je wdowie. Naprawdę mógłby? Oczywiście, że nie. A może jednak? Okrągły milion, może więcej, przez resztę życia nie musiałby pracować. Często zastanawiał się, czy to prawda, że każdy ma swoją cenę. Za ile na przykład on byłby w stanie umorzyć śledztwo? Sto tysięcy, dwieście tysięcy? Ciekawe, przy jakiej kwocie zacząłby się zastanawiać, zamiast po prostu powiedzieć „nie”.

4

Henryk Telak nie trafił nawet trójki. Szacki wygrzebał w sekretariacie prokuratury wczorajszą gazetę i sprawdził numery. Trzy dwójki, a ze „szczęśliwych liczb” trafione było tylko 22. Wziął też „Rzeczpospolitą” i przeczytał tekst Grzelki o zabójstwie, utwierdzając się w przekonaniu, że ta gazeta z każdej sprawy jest w stanie zrobić sensację na miarę pojawienia się w sklepach nowego rodzaju margaryny. Nudy, nudy, nudy. Mimo to ciągle było mu przykro na myśl o tym, jak wczoraj potraktował dziennikarkę. Ciągle też pamiętał jej uśmiech, kiedy powiedziała: „jest pan bardzo niegrzecznym prokuratorem”. Może i nie była w jego typie, ale ten uśmiech. Zadzwonić? W sumie, czemu nie, raz się żyje, za dwadzieścia lat młode dziennikarki nie będą już chciały chodzić z nim na kawę. Od dziesięciu lat jest wierny jak pies i jakoś nie czuje się szczególnie dumny z tego powodu. Wręcz przeciwnie, cały czas ma wrażenie, że życie płynie, a on rezygnuje z jego najlepszej strony.