Wyciągnął z szuflady wizytówkę Grzelki, chwilę obracał ją w palcach, podjął decyzję, położył rękę na słuchawce telefonu i wtedy telefon zadzwonił.
- Dzień dobry, Ireneusz Nawrocki z tej strony.
- Dzień dobry, panie komisarzu - odpowiedział Szacki, nie bez ulgi odkładając na bok wizytówkę.
Nawrocki był policjantem z KSP być może największym oryginałem wśród stołecznych glin. Szacki go cenił, ale nie lubił. Dwa razy pracowali razem i za każdym razem próba wyciągnięcia z Nawrockiego informacji o tym, co robi, co zrobił i co zamierza zrobić, sama w sobie przypominała śledztwo. Nawrocki chadzał własnymi ścieżkami, a żadna z nich nie przebiegała obok prokuratury i mało, komu przeszkadzało to tak jak Szackiemu, który chciał dokładnie kontrolować wszystkie etapy postępowania. Ale oba ich śledztwa zakończyły się sukcesem i Szacki musiał przyznać, że dzięki materiałowi zebranemu przez policjanta napisał wyjątkowo mocny akt oskarżenia.
- Pamięta pan tego trupa, co go odkopali na przedszkolu?
Szacki potwierdził. Głośna sprawa. Remontowali plac zabaw w przedszkolu na Kruczej, żeby zamienić antyczne huśtawki na małpi gaj, boisko do gry i tak dalej. Rozkopali teren i znaleźli zwłoki. Stare, wszyscy myśleli, że to może nawet jakaś wojenna sprawa, powstania. Ale szybko okazało się, że to uczennica z ósmej klasy, ze szkoły sąsiadującej z przedszkolem, która zaginęła w 1993 roku. Znaleźli wszystkich kolegów z klasy, nauczycieli, kupa roboty. Oczywiście, wszystko psu na budę, mało, kto pamięta, co robił w nocy z tego na tamtego dziesięć lat temu. Mieli akta dochodzenia w sprawie zaginięcia, ale takie sprawy prowadzi się zupełnie inaczej, pewnych pytań się nie zadaje. W końcu zawiesił śledztwo, bo nie udało się ustalić adresów kilku znajomych dziewczyny. Policja ich szuka, ale niezbyt natrętnie. Wiedział, że Nawrocki ciągle coś grzebie przy tej sprawie, ale odpuścił sobie błaganie go o informację. Wiedział, że jak tamten coś znajdzie, i tak będzie musiał poprosić o odwieszenie śledztwa.
- No, więc zadzwonił na 997 pewien pan, anonimowo - relacjonował Nawrocki monotonnym głosem, który przywodził Szackiemu na myśl akademickiego wykładowcę - i opowiedział bardzo ciekawą historię.
- No? - Szacki nie wierzył w anonimowe historie.
- Opowiedział, że Boniczkę - tak nazywała się dziewczyna, Sylwia Boniczka - zgwałciło trzech kolegów z równoległej klasy, w tym jeden drugoroczny. Pamięta pan, jak to było. Wyszła późno od koleżanki z Poznańskiej i do domu nie wróciła. Idąc do siebie, musiała przechodzić koło szkoły. A przed szkołą zawsze wystają różne typki, o każdej porze dnia i nocy, sam pan wie. Może nie teraz, ale kiedyś tak było.
Szacki się zastanawiał. Faktycznie nie przesłuchali ludzi z równoległych i innych klas, zdali się tylko na akta dochodzenia, z których nic nie wynikało. Patolog nie był w stanie stwierdzić, czy dziewczynę zgwałcono, więc cały czas prowadzili to jak sprawę morderstwa, a nie gwałtu. Z tego, co pamiętał, Boniczka nie miała kontaktów z dzieciakami z innych klas. Wówczas by to sprawdzili.
- Ten „pan, co dzwonił anonimo”, podał jakieś nazwiska? - Szacki nie starał się ukryć drwiny.
- Nie. Ale podał jeszcze kilka informacji. Bardzo ciekawych i, moim skromnym zdaniem, wymagających sprawdzenia - kontynuował monotonnie Nawrocki. - Otóż powiedział, że to nie gwałciciele ją zabili. Że po fakcie poszła do ojca i że to on ją zabił i zakopał na placu zabaw. Że nie mógł znieść wstydu. Że nie chciał, żeby ludzie się dowiedzieli.
Teodor Szacki poczuł, że drętwieje mu skóra na karku i ramionach.
- Panie prokuratorze, czy pan pamięta, kim był ojciec Boniczki? - zapytał Nawrocki.
- Był woźnym w szkole - odparł prokurator.
- No właśnie. Więc może by pan wyjął akta z szafy?
- Oczywiście. Proszę mi tylko przysłać telefonogram z tej rozmowy. Niech pan spróbuje odnaleźć wszystkich drugorocznych z równoległych klas i odpowiednio ich przyciśnie, a ja potem przesłucham ojca.
- Sam go mogę przesłuchać, panie prokuratorze - zasugerował Nawrocki.
Szacki się zawahał. Miał mnóstwo spraw, w tym górę papierkowej roboty, ale nie chciał popuścić Nawrockiemu.
- Zobaczymy - próbował odwlec decyzję. – Najpierw sprawdźmy teorię o gwałcie. I jeszcze jedno, panie komisarzu - zawiesił głos, ale z drugiej strony nie dobiegło nawet chrząknięcie. - Mam wrażenie, że nie mówi mi pan wszystkiego.
Cisza.
- Przecież możecie teraz dość szybko i łatwo namierzyć dzwoniących na 997. Na pewno pan nie wie, kto dzwonił?
- A obieca mi pan, że to nie będzie miało wpływu na pana decyzję?
- Obiecuję.
- No, więc namierzyliśmy człowieka, okazało się, że jest z Łodzi, nawet pojechałem, żeby z nim pogadać. - Nawrocki zamilkł, a Szacki już miał powiedzieć „i...”, ale się powstrzymał.
- I okazało się, że to bardzo miły starszy pan. Jasnowidz. Przeczytał kiedyś w gazecie o sprawie i przyśniło mu się, jak to wyglądało. Trochę się wahał, ale w końcu zadzwonił. Wiem, co pan może sądzić, ale przyzna pan, że to się trzyma kupy.
Szacki przytaknął niechętnie. Ufał swojej intuicji, ale dzwoniącym anonimowo na policję emerytowanym jasnowidzom - nie. Tyle tylko, że tym razem wizje emeryta pokrywały się z jedną z jego teorii. Zawsze mu się wydawało, że nie jest przypadkiem, iż dziewczynę zakopano na terenie przedszkola tuż obok szkoły, w której pracował jej ojciec. Tylko nigdy nie miał choćby cienia haczyka, żeby to pociągnąć. Poza tym bał się, że teoria może okazać się prawdziwa.
Nawrocki rozłączył się, a on zapisał: „Boniczka - akta, ojciec, czekaj na I.N.”. Powinien się teraz zabrać do pisania aktu oskarżenia w sprawie Nidzieckiej, ale nie czuł natchnienia. Powinien napisać projekt decyzji o umorzeniu w dwóch śledztwach, ale mu się nie chciało. Powinien ponumerować akta w sprawie jednego rozboju, ale nie chciało mu się tym bardziej - akta miały cztery tomy. Beznadziejna papierkowa robota. Powinien zadzwonić do Grzelki, ale nie miał odwagi.
Wziął do ręki zszywacz, podstawowe narzędzie pracy każdego prokuratora, i położył go przed sobą na biurku. Zgarnął papiery na bok, żeby zrobić trochę miejsca. Dobra, pomyślał, załóżmy, że to jestem ja. A to Weronika - wyjął z teczki jabłko, nadgryzł je w jednym miejscu i ustawił naprzeciwko zszywacza. A to Hela - postawił komórkę obok zszywacza. I moi starzy - dwa plastikowe kubki wylądowały z boku, też wyraźnie patrzyły w stronę zszywacza.
Jaki z tego wniosek? - zapytał siebie Szacki. Taki, że każdy się na mnie gapi i każdy ode mnie czegoś chce. Taki, że nie mam przed sobą żadnej przestrzeni. Taki, że jestem więźniem własnej rodziny, hakiem, na którym wisi cały ten popieprzony układ. Czy raczej system, jak nazywał to Rudzki.
Coś nie dawało mu spokoju w przedmiotach porozrzucanych na biurku. Miał wrażenie, że nie wszystkich ustawił. Dorzucił jeszcze brata w postaci pojemnika na spinacze, ale brat stał z boku i raczej nie miał żadnego znaczenia. Śmierć, pomyślał Szacki, poszukaj śmierci. Znajdź kogoś, po kim mogła zostać żałoba. Dziadkowie? Niespecjalnie, wszyscy umarli w podeszłym wieku, zdążyli się pożegnać ze wszystkimi. Może jacyś krewni? Matka Szackiego miała siostrę we Wrocławiu, ale ciotka cieszyła się dobrym zdrowiem. Ojciec miał młodszego brata, który mieszkał na Żoliborzu. Moment, moment. Szackiemu przypomniało się, że ojciec miał też drugiego młodszego brata, który umarł, mając zaledwie dwa lata. Ile miał wówczas jego ojciec? Cztery, może pięć. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów, chwilę pomyślał i postawił ją obok swojego ojca, nieomal dokładnie naprzeciwko Szackiego. Co ciekawe, zmarły stryj patrzył prosto na niego. Szackiemu zrobiło się nieswojo. Zawsze myślał, że ma imiona po obojgu dziadkach - Teodor po ojcu ojca i Wiktor po ojcu matki. Teraz zdał sobie sprawę, że także zmarły brat ojca miał na imię Wiktor. Dziwne. Czyli ojciec nadał mu imiona po swoim ojcu i zmarłym bracie? Może, dlatego ich stosunki były i nadal są takie zagmatwane. I dlaczego ten cholerny zmarły stryj się na niego gapi? I czy to ma jakieś konsekwencje dla niego? Lub dla jego córki? Hela też patrzyła w stronę stryja. Szacki wypił łyk wody, nagle strasznie zaschło mu w ustach.