Выбрать главу

- Pański klient wymiotował niedługo przed śmiercią - powiedział lekarz do prokuratora. - I to porządnie.

Szacki od razu pomyślał o pustej fiolce po lekach nasennych, którą znaleziono w jego pokoju.

- Możemy sprawdzić, czym? - zapytał.

- W sensie: czy marchewka, czy kotlecik? - patolog nie mógł sobie odmówić ironii.

- W sensie: toksykologia.

- Jasne, że możemy, tylko potrzebujemy zlecenia. Mamy sprawdzić wszystko, czy na obecność jakiejś konkretnej substancji?

- Konkretnej.

- A wie pan, jakiej? Od ręki byśmy wypisali kwit do toksykologii. Będzie szybciej.

Szacki odparł, że się dowie, jak będą zaszywać.

- Okej - powiedział patolog. - Klient był zdrowy, nie ma żadnych zmian chorobowych w narządach wewnętrznych. Serce w porządku, płuca niepalącego, raka nie ma, wrzodów nie ma. Chciałbym być w takim stanie, jak będę miał pięćdziesiątkę. Przyczyna śmierci oczywista, czyli uszkodzenie mózgu przy pomocy ostrego narzędzia. Rożen przeszył ciało ciemne i rdzeń przedłużony, najstarsze części mózgu odpowiedzialne za podstawowe procesy życiowe. Idealne pchnięcie. Zginął błyskawicznie. Strzał w skroń to przy tym śmierć długa i bolesna. Rożen przeszedł przez mózg i zatrzymał się na kości potylicznej, widać ślad od środka. Czyli że uderzenie było dość mocne, ale nie na tyle potężne, żeby przedziurawić czaszkę.

- Kobieta mogłaby zadać taki cios? - zapytał Szacki.

- Spokojnie. Kość czaszki w oczodole jest cienka, nie trzeba wielkiej siły, aby ją przebić, a dalej już tylko galaretka. Trudno mi się wypowiadać na temat wzrostu napastnika, uprzedzając pańskie następne pytanie, ale sądzę, że nie mógł być ani bardzo niski, ani bardzo wysoki. Na siedemdziesiąt procent był tego samego wzrostu, co ofiara, ale to tylko do pana wiadomości, nie mogę tego napisać w opinii.

- Mógł to zrobić sam?

Lekarz zastanawiał się przez chwilę. Z tyłu drugi chirurg pakował bezceremonialnie narządy do rozkrojonego Telaka, wypełniając puste miejsca zgniecionymi w kulę gazetami.

- Wątpię. Po pierwsze, byłby to pierwszy znany mi przypadek, żeby ktoś popełnił samobójstwo w ten sposób. I nie chodzi mi tu o rożen, tylko o sam fakt wbicia sobie czegoś do mózgu przez oko. Wyobraża pan sobie coś takiego? Bo ja nie. Po drugie, byłoby to trudne technicznie - rożen jest długi, trudno go złapać, trudno przyłożyć siłę. Ale oczywiście wykonalne. W stu procentach wykluczyć tego nie mogę.

Szacki podziękował i wyszedł na chwilę, żeby zadzwonić do Olega i dowiedzieć się o nazwę leku.

- Trankiloxil, substancja czynna: alfazolam, tabletki po dwa miligramy - odczytał policjant ze swoich notatek. - Przy okazji: zrobiliśmy daktyloskopię.

- I? - zapytał Szacki.

- Na fiolce są odciski Telaka i Jarczyk. Żadnych innych.

2

PROTOKÓŁ PRZESŁUCHANIA ŚWIADKA. Jadwiga Telak, ur. 20 listopada 1962, zamieszkała przy ul. Karłowicza w Warszawie, wykształcenie wyższe, nie pracuje. Stosunek do stron: żona Henryka Telaka (ofiara), niekarana za składanie fałszywych zeznań.

Uprzedzona o odpowiedzialności karnej z art. 233 kk zeznaje, co następuje:

Od 1988 roku byłam żoną Henryka Telaka, z którego to związku urodziła się dwójka dzieci: Katarzyna w roku 1988 i Bartosz w roku 1991. Córka popełniła samobójstwo we wrześniu 2003 roku. Do tego czasu moje stosunki z mężem były poprawne, choć oczywiście zdarzały się lepsze i gorsze chwile. Jednak po śmierci córki bardzo oddaliliśmy się od siebie. Staraliśmy się udawać, że wszystko jest w porządku, sądziliśmy, że tak będzie lepiej dla Bartka, który miał wówczas 12 lat. Ale to było tylko udawanie. Rozmawialiśmy już o tym, jak się rozstać w sposób cywilizowany, i wtedy Bartek zachorował. To znaczy, już wcześniej był chory, ale wtedy zasłabł i po zrobieniu badań okazało się, że ma śmiertelną wadę serca. O ile nie zdarzy się cud albo nie dostaniemy organu do transplantacji, umrze w ciągu dwóch lat - tak nam powiedzieli. To była straszna wiadomość, która paradoksalnie bardzo nas do siebie zbliżyła. Razem walczyliśmy o jak najlepszych lekarzy i kliniki. Kosztowało nas to majątek, ale mąż kierował firmą poligraficzną i byliśmy ludźmi zamożnymi. Dzięki chorobie syna nie mieliśmy nawet czasu, aby rozpamiętywać śmierć córki, i to było dobre. Ale Henryk czuł się tym wszystkim przytłoczony. Nie mógł spać, zrywał się z krzykiem, brał środki uspokajające. Pił, ale się nie upijał. Jesienią ubiegłego roku spotkał Cezarego Rudzkiego i zaczął uczęszczać do niego na terapię. Nie pamiętam, jak się poznali, pan Rudzki coś załatwiał w Polgrafeksie, o ile dobrze pamiętam. Na początku terapia nie przynosiła poprawy, ale po jakimś czasie, mniej więcej po trzech miesiącach, mąż uspokoił się trochę. Nadal był smutny, ale już nie miewał ataków paniki. W tym samym czasie, dzięki pobytowi w klinice w Niemczech, stan syna trochę się poprawił i mieliśmy nadzieję, że będzie mógł dłużej czekać na serce. To był luty. Mąż cały czas uczęszczał na terapię, dlatego nie zdziwiło mnie, kiedy powiedział, że chce wziąć udział w dwudniowej terapii grupowej. Nawet trochę się ucieszyłam, że pobędę dwa dni sama. Nie jestem pewna, ale w niedzielę przed terapią mąż chyba miał z panem Rudzkim jakieś spotkanie. W czwartek nie miał już swojej cotygodniowej terapii, a w piątek prosto z pracy pojechał na Łazienkowską. Dzwonił wieczorem, że musi wyłączyć telefon i nie będzie mógł do mnie dzwonić, i że zobaczymy się w niedzielę. Powiedziałam, że trzymam kciuki. W niedzielę rano zadzwoniła policja. W sobotę wieczorem razem z synem siedzieliśmy w domu. Bartek najpierw miał wyjść do przyjaciół, ale rozbolała go głowa i został. Ja do późna, do północy, oglądałam w telewizji kryminał na TVN, Bartek grał na komputerze w wyścigi samochodowe.

Teodor Szacki żałował, że w protokołach przesłuchań nie ma dwóch dodatkowych rubryk. Zawarte w nich informacje nie mogłyby stanowić dowodów czy poszlak w sprawie, ale dla ludzi kontynuujących lub wznawiających śledztwo byłyby bezcenne. Po pierwsze - opis osoby przesłuchiwanej, po drugie - subiektywna ocena przesłuchującego.

Naprzeciwko Szackiego siedziała kobieta, która miała czterdzieści trzy lata. Która była zadbana, szczupła, wysoka i klasycznie piękna. A mimo to sprawiała wrażenie starej i znękanej. Czy to przez śmierć, która tak gwałtownie wdarła się do jej domu? Najpierw córka, potem mąż, wkrótce zapewne syn. Jak długo potrwa, zanim sama odejdzie? O swoich tragediach opowiadała tonem absolutnie wypranym z emocji, jakby relacjonowała odcinek serialu, a nie własne życie. Gdzie ta nienawiść, którą widział na kasecie u Rudzkiego? O której opowiadali mu uczestnicy terapii? Nienawiść, która w magiczny sposób mogła pchnąć obcą osobę do morderstwa? Czy możliwe, żeby ból doprowadził ją do takiego stanu? I czy możliwe, aby w ogóle pojawił się jakiś ból, skoro tak silnie nienawidziła męża i tak silnie pragnęła jego śmierci?

- Zna pani osobiście Cezarego Rudzkiego? - zapytał.

Zaprzeczyła ruchem głowy.

- Proszę odpowiadać pełnymi zdaniami.

- Nie, nie znam pana Rudzkiego. Nigdy go nie widziałam. Nie licząc zdjęcia na skrzydełku poradnika psychologicznego, który mam w domu.

- A czy zna pani Elżbietę Jarczyk, Hannę Kwiatkowską lub Euzebiusza Kaima?

- Nic mi nie mówią te nazwiska - odpowiedziała.

Pokazał jej zdjęcia, ale nie rozpoznała nikogo z nich.

Puste spojrzenie, zero emocji. Szacki szukał sposobu, żeby ją z tego wytrącić. Jeśli gra, nie będzie prosto.