Выбрать главу

- Dlaczego córka popełniła samobójstwo?

- Czy to jest konieczne?

- Proszę wybaczyć, ale to nie jest towarzyska rozmowa, lecz przesłuchanie świadka w sprawie zabójstwa.

Pokiwała głową.

- Pyta pan: dlaczego. Nikt tego nie wie. Dlaczego piętnastoletnia dziewczyna postanawia nałykać się prochów? Nie sądzę, żeby sam Bóg potrafił odpowiedzieć panu na to pytanie. Kiedy syn ją znalazł... - głos jej się załamał, zamilkła. - Kiedy syn ją znalazł - powiedziała po chwili - myśleliśmy, że to wypadek. To było rano, nie przyszła na śniadanie. Krzyczałam, żeby już wstała, bo spóźni się do szkoły. Wściekła byłam, bo umówiłam się z przyjaciółką, która przyjechała z Poznania. Nie chciałam, żeby czekała. Powiedziałam Bartkowi, żeby ją pogonił. Oczywiście robił miny, że niby się nim wysługuję. Ale poszedł. Słyszałam, jak idzie po schodach i śpiewa: „Wstawaj, wstawaj, głupka nie udawaj...”. Robiłam im kanapki i majonez chlapnął mi na spodnie. Mało mnie szlag nie trafił, bo to były spodnie, w których chciałam wyjść, a gdybym założyła inne, to bluzka by nie pasowała, takie tam babskie problemy. Chciałam zetrzeć plamę wodą i wysuszyć spodnie suszarką do włosów. Naprawdę było późno. Właśnie tarłam pochlapane miejsce zmoczonym papierowym ręcznikiem, kiedy przyszedł Bartek. Spojrzałam na niego i o nic nie pytałam, tylko pobiegłam na górę.

Zamknęła oczy. Szacki miał sucho w ustach, jego pokój zrobił się mały i ciemny. Hela miała siedem lat. Czy wyobrażał sobie, że ma piętnaście i nie schodzi na śniadanie, a on idzie wściekły, żeby ją wyciągnąć z łóżka, bo nie chce spóźnić się na sekcję? Tak, wyobrażał to sobie. Tak samo jak często widział ją siną i martwą - ofiarę idioty lub po prostu zbiegu okoliczności. Albo leżącą na stole sekcyjnym na Oczki - jej czaszka otwiera się z głośnym cmoknięciem. „No dobra, podroby pokroimy później”.

Zabrakło mu tchu. Wstał i nalał niegazowanej wody do dwóch szklanek, jedną postawił przed Telakową. Spojrzała na niego.

- Też mam córkę - powiedział.

- Tylko pan ma córkę - odparła, napiła się wody i opowiadała dalej: - Nie jestem panu w stanie opowiedzieć, co było później. Pamiętam, że myśleliśmy, że to wypadek. Choroba, zawał, wylew - takie rzeczy przytrafiają się też młodym ludziom, prawda?

Szacki przytaknął. Próbował słuchać, ale przed oczami cały czas miał obraz pokrojonych organów upychanych w brzuchu razem z gazetami lub ligniną.

- Ale lekarz powiedział nam prawdę. A potem znaleźliśmy list. Nic w nim nie ma, przynajmniej jak dla pana. Kilka ogólnikowych zdań, żadnych wyjaśnień, dlaczego postanowiła odejść. Pamiętam kształt każdej litery napisanej na tej kartce wyrwanej z zeszytu do polskiego. Najpierw dużymi ozdobnymi literami „Kochani” i wykrzyknik. Pod spodem: „Nie martwcie się”. Kropka. „Kocham was wszystkich, a Ciebie, Tato, najbardziej”. Kropka. „Ciebie” i „Tato” z dużej litery. Zawijas przypominający znak nieskończoności zrobiony czerwonym flamastrem. I ostatnie zdanie: „Zobaczymy się w Nangijali”. Bez kropki. I na samym końcu: „Warszawa, 17 września 2003 r., godz. 22.00”. Zupełnie jak w urzędowym piśmie. Nawet godzina jest.

- W Nangijali? - zapytał prokurator.

- Baśniowa kraina, do której idzie się po śmierci. To z książki Astrid Lindgren. Jeśli pan nie zna, niech pan kupi i przeczyta córce. Bardzo piękna bajka. Choć osobiście za nią nie przepadam.

- Jak pani mąż to zniósł?

Spojrzała na niego chłodno.

- Rozumiem, że jestem przesłuchiwana jako świadek w sprawie zabójstwa, ale byłabym wdzięczna, gdyby ograniczył pan ilość głupich pytań - wysyczała. - Oczywiście, zniósł to bardzo źle. O mało nie umarł, trafił na dwa tygodnie do szpitala. A pan, co by zrobił? Zabrał żonę na wczasy?

Wyciągnęła papierosa i zapaliła. Podsunął jej filiżankę, żeby miała gdzie strzepywać popiół, i dziękował opatrzności, że wysłała jego współlokatorkę na zwolnienie lekarskie. Pytanie było faktycznie głupie, ale przynajmniej coś się zaczęło dziać.

- Czy czuł się winny? - zapytał.

- Oczywiście - wzruszyła ramionami. - I ja też czułam się winna. Ciągle się czuję. Codziennie myślę, ile rzeczy musieliśmy zrobić źle, że do tego doszło. Wiele razy dziennie myślę.

- A czy obwiniała pani męża o śmierć córki?

- Cóż to za pytanie?

- Proste pytanie. W liście napisała, że szczególnie kocha ojca. Może ich stosunki były bliższe, może w nim doszukiwała się pani przyczyn jej samobójstwa?

Zgasiła papierosa, przymknęła powieki i odetchnęła głęboko. Kiedy znów spojrzała na Szackiego, o mało co nie odchylił się na krześle, aby uciec od tego wzroku.

- Przepraszam za słowa, ale co pan, do kurwy nędzy, insynuuje? Co pan myśli w tej swojej popieprzonej, urzędniczej, źle opłacanej głowie, kiedy mówi pan „bliższe stosunki”? I bardzo proszę, żeby pan słowo w słowo zaprotokołował to, co teraz mówimy. Inaczej nie podpiszę się nawet na tej stronie, gdzie są moje dane osobowe.

- Bardzo chętnie - zamiast się cofnąć, nachylił się jeszcze bardziej nad biurkiem, nie spuszczając wzroku z jej oczu, zimnych jak Bałtyk w czerwcu. - Tylko proszę odpowiedzieć najpierw na pytanie, zamiast obrzucać mnie wyzwiskami.

- Mój nieżyjący mąż i moja nieżyjąca córka doskonale się rozumieli. Lepiej niż ktokolwiek inny w tej rodzinie. Czasami byłam zazdrosna, czułam się wykluczona. To było niesamowite, potrafili wręcz czytać sobie w myślach. Kiedy wyjeżdżali razem na żagle, tylko przysyłali pocztówkę. Kiedy ja wyjeżdżałam z dziećmi na wczasy, Kasia codziennie kazała dzwonić do taty. Wie pan, jak to jest. Zawsze się mówi, że wszystkie dzieci kocha się tak samo, a dzieci też powtarzają, że rodziców kochają tak samo. Ale to nieprawda. W naszej rodzinie Kasia najbardziej kochała Henryka, a Henryk Kasię. I kiedy ona popełniła samobójstwo, połowa Henryka umarła. Zabójca nie tyle go zabił, co dobił. Jak go już pan jakimś cudem dorwie, to może pan wnioskować o niższy wymiar kary, ponieważ zamordował nie człowieka, lecz półtrupa.

Ostatnie słowo powiedziała takim tonem, że Szackiemu ciarki przeszły po grzbiecie. Nie chciał kontynuować tej rozmowy, ale nie mógł odpuścić.

- Rozumiem - powiedział grzecznie. - A teraz proszę odpowiedzieć na pytanie.

- Jakie?

- Czy obwiniała pani męża o śmierć córki?

Zapaliła następnego papierosa.

- Nikt nie był jej tak bliski jak on. Nikt jej tak nie znał i nie rozumiał. Jak to możliwe, że nie potrafił temu zapobiec? Często się nad tym zastanawiałam, patrząc, jak klęczy przy jej grobie. Czy to jest odpowiedź na pana pytanie?

- Powiedzmy - zgodził się łaskawie i opowiedział pokrótce o przebiegu terapii na Łazienkowskiej. Kiedy skończył, jej twarz przypominała pośmiertną maskę. Nie widać było na niej żadnej emocji.

- Nie byliśmy idealną i szczęśliwą parą. I często nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby Henryk znalazł sobie kogoś i mnie zostawił. Ale to, o czym pan mówi... cóż, nigdy nie słyszałam równie horrendalnej bzdury. Że córka się zabiła, a syn jest śmiertelnie chory, bo Henryk nie był na pogrzebie swoich rodziców? Czy pan w ogóle siebie słyszy? Że niby ja to wiem i pragnę jego śmierci? I co się dzieje? Kobieta z terapii tak bardzo czuje się mną, że bierze to pańskie „ostre narzędzie” - czyli kuchenny rożen, o czym musiałam dowiedzieć się z prasy - i wbija mu w głowę? Czy pańscy przełożeni wiedzą o tych pana pomysłach?

Znowu zapaliła. Szacki też wyciągnął papierosa. Pierwszego.

- Proszę mnie zrozumieć. Zabójstwo to nie kradzież radia z samochodu. Musimy dokładnie zbadać każdy trop.

- Jakbyście tak samo pochylali się nad kradzieżami radia, to może by ich było mniej.