Szacki w duchu przyznał jej rację. Uznał, że nie ma sensu ciągnąć tematu terapii. Być może później, jak będzie wiedział więcej. Wypytał ją jeszcze ostrożnie o potencjalnych wrogów, ale zaprzeczyła, aby Telak miał jakichkolwiek.
- Był dość bezbarwny, jeśli mam być szczera - powiedziała. - Tacy ludzie rzadko mają wrogów.
Ciekawe. Drugi raz to słyszał i drugi raz miał wrażenie, że jest okłamywany.
- Czy mogę odebrać męża z kostnicy? - zapytała przed wyjściem, już po uważnym przeczytaniu i podpisaniu protokołu. Przedtem musiał dopisać na końcu zwyczajową formułkę, „to wszystko, co mam do zeznania w tej sprawie”, i pomyślał, że niekoniecznie jest to zgodne z prawdą.
- Tak, codziennie między ósmą a piętnastą, trzeba zadzwonić wcześniej i się umówić. Radzę, żeby zleciła to pani zakładowi pogrzebowemu. Proszę wybaczyć szczerość, ale człowiek po sekcji jest, jeśli to możliwe, o wiele bardziej martwy niż przed sekcją. - Przypomniał sobie, jak Kuzniecow powiedział mu kiedyś, że na Oczki nie ma w ogóle atmosfery śmierci, jest jedynie atmosfera trupiarni.
- Lepiej, żeby najpierw fachowcy go ubrali, doprowadzili do ładu i włożyli do trumny. Pani i tak będzie musiała zidentyfikować męża przed zamknięciem trumny i zabraniem jej z prosektorium. Takie są przepisy.
Skinęła mu głową na pożegnanie i wyszła. I choć opuszczała jego pokój jako umęczona kobieta, którą wypełniają jedynie boleść i smutek, Szacki pamiętał, jakimi wyzwiskami obrzuciła pomysły powstałe w jego „popieprzonej urzędniczej głowie”. Gdyby wtedy zaczęła mu grozić - przestraszyłby się.
3
Zerknął na zegarek. Dwunasta. O trzynastej przychodził syn Telaka, na szczęście jego matka nie nalegała, aby być obecną przy przesłuchaniu. Teoretycznie miała takie prawo, w praktyce wykorzystywano je jedynie przy przesłuchaniach dzieci, a nie piętnastoletnich byków. Miał godzinę. Głupia sprawa. Gdyby miał dwie, mógłby napisać plan śledztwa, gdyby miał trzy - akt oskarżenia w sprawie Nidzieckiej. Ale w tej sytuacji nie chciało mu się nic zaczynać. Znowu czuł się zmęczony. A na dodatek nie opuszczało go wrażenie, że przegapił coś istotnego. Że posiada jakąś informację, może nawet już zapisaną w aktach, której nie dostrzega. Powinien przeczytać dokładnie cały zebrany dotychczas materiał. Powinien popytać też, czy ktoś nie zna jakiejś „kuleczkami”, w której mogliby wyprawić Heli urodziny. Swoją drogą, co za popieprzona moda. W jego czasach wszyscy spotykali się na urodzinach u siebie w domach i było okej. Czy naprawdę pomyślał „w moich czasach”? Boże, chyba nie jest aż tak stary?
Zrobił sobie kawy.
Przejrzał gazetę.
Gówno się dzieje. Kwaśny zaapelował do Cimoszki, żeby wystartował na prezydenta. Po co w ogóle pisać o tych nudach? Szacki uważał, że powinien być zakaz codziennego donoszenia o polityce. Raz w miesiącu sprawozdanie na dwie szpalty i tyle.
Politycy żyli w wyizolowanym świecie, przekonani, że cały czas robią coś szalenie ważnego, o czym koniecznie trzeba opowiedzieć na konferencji prasowej. W przekonaniu o własnej ważności utwierdzali ich podekscytowani sprawozdawcy polityczni, którzy też wierzyli w wagę wydarzeń, zapewne po to, aby zracjonalizować swoją pozbawioną treści pracę. A i tak - mimo wysiłków obu grup i zmasowanego ataku medialnego nieważnych informacji przedstawianych jako istotne - cały naród miał ich w dupie. W zimie Szacki pojechał z Weroniką i Helą na ferie - nie było ich dwa tygodnie. Przez ten czas nie przeczytał żadnej gazety. Wrócił i wszystko było po staremu. Absolutnie nic się nie wydarzyło. Jednak, kiedy przejrzał prasę, okazało się, że codziennie świat się walił, rząd upadał, opozycja rwała włosy z głowy, ABW się kompromitowało, z sondaży, co godzinę wynikały nowe układy, komisje skazywały na śmierć przez zagadanie itede. Efekt: żaden. Weszła Maryla.
- Z Krakowskiego - powiedziała, położyła przed nim pismo i wyszła bez słowa.
Szacki przeczytał, zaklął, wziął kawę i wybiegł z pokoju. Minął szybkim krokiem sekretarkę, która jeszcze nie doczłapała do siebie, zapukał do drzwi Chorko i nie czekając na zaproszenie wszedł do środka.
- Dzień dobry, panie prokuratorze - spojrzała na niego znad okularów, nie odrywając dłoni od klawiatury komputera.
- Dzień dobry. Trzeci raz odrzucili projekt umorzenia w sprawie zabójstwa Sienkiewicza - powiedział, kładąc przed nią pismo z okręgowej.
- Wiem, panie prokuraturze.
- Nonsens. Jeśli napiszę akt oskarżenia, to sąd nie dość, że ich uniewinni, jeszcze nas wyśmieje. I te gryzipiórki doskonale zdają sobie z tego sprawę. Chodzi im tylko i wyłącznie o statystykę: żeby wystosować akt oskarżenia i mieć to z głowy, a potem niech się sąd martwi. - Szacki próbował zachować zimną krew, ale ton rozgoryczenia w jego głosie był aż nadto słyszalny.
- Wiem, panie prokuratorze - potwierdziła Chorko.
Sprawa zabójstwa Sienkiewicza była typowym meliniarskim śródmiejskim mordem. Pili we trzech, obudzili się we dwóch, trzeciemu poderżnięte gardło uniemożliwiło powrót na jawę. Na nożu były odciski palców całej trójki. Pozostali przy życiu zarzekali się zgodnie, że absolutnie niczego nie pamiętają, zresztą sami zadzwonili na policję. Wiadomo, że któryś jest mordercą, ale nie wiadomo, który - nie ma nawet cienia poszlaki pozwalającej wskazać sprawcę. A dwóch oskarżyć nie można. Sytuacja idiotyczna. Jest morderca i go nie ma.
- Zdaje sobie pani sprawę, że jeśli ich oskarżymy wspólnie, to nawet najgłupszy papuga ich z tego wybroni. Jeśli będziemy ciągnąć zapałki i oskarżymy jednego, to nawet nie będzie potrzebował adwokata. Uniewinnią go na pierwszym terminie.
Chorko zdjęła okulary, których używała tylko do pisania na komputerze, i poprawiła sobie grzywkę. Loczki wyglądały jak przeszczepione od pudla.
- Panie prokuratorze Szacki - powiedziała. - Zdaję sobie sprawę zarówno z tego, o czym pan mówi, jak i z tego, że prokuratura jest strukturą hierarchiczną. To znaczy, że im wyżej w hierarchii, tym bliżej naszego szefa, który zazwyczaj jest... - wskazała na Szackiego, chcąc, aby dokończył.
- Półmózgiem z politycznego nadania, przysłanym tu po to, aby nabijać swoim kumplom punkty w sondażach.
- Otóż to. Tylko proszę nie mówić tego prasie, o ile nie chce pan dożyć swoich dni w dziale korespondencji ogólnej. I dlatego nadgorliwi koledzy z ulicy Krakowskie Przedmieście... - ponownie wskazała na Szackiego.
- Już się szykują na zmianę warty i na wszelki wypadek chcą być bardziej radykalni, bezkompromisowi i twardzi niż jedno jajo, z którego poczęli się Bracia.
- No, więc skoro pan tak dobrze wszystko rozumie, panie prokuratorze Szacki, to, czemu pan przychodzi do mnie z awanturą? Ja nie jestem pana wrogiem. Ja po prostu rozumiem, że jeśli raz na jakiś czas nie ugniemy karku, to pójdziemy w odstawkę, a na nasze miejsce przyjdą mierni wierni. Myśli pan, że tak będzie lepiej dla tego barwnego miejsca, Prokuratury Rejonowej dla Warszawy-Śródmieścia?
Szacki założył nogę na nogę, poprawił kant spodni i westchnął głęboko.
- Zwierzę się pani z czegoś - powiedział.
- Będzie pikantnie? - zapytała.
Nie uśmiechnął się. Janina Chorko była ostatnią osobą na tej planecie, z którą chciałby flirtować.
- Tydzień temu zadzwonił do mnie Butkus.
- Ten litewski gangster?
- We własnej osobie. Pierwszy termin wyznaczyli za dwa miesiące. Powiedział, że nie ma żalu i że gdybym na przykład chciał zmienić lamówkę z czerwonej na zieloną, to on jest gotów zapłacić dwadzieścia tysięcy za sam fakt podjęcia obrony, dziesięć tysięcy za każdy termin i dodatkowo pięćdziesiąt za uniewinnienie.