Выбрать главу

1

Doktor Jeremiasz Wróbel wyglądał jak kot. Miał twarz niczym nakreśloną cyrklem, bladą i piegowatą, z rzadkim i krótkim rudym zarostem oraz rzadkimi i kręconymi rudymi włosami przyciętymi na jeża. Na dodatek nie posiadał profilu. Choć patrząc na niego en face, odnosiło się pewne wrażenie głębi, z boku jego oblicze było niemal zupełnie płaskie. Szackiemu przeszło przez myśl, że jako dziecko musiał spać zawsze na brzuchu i zawsze na podłodze. Jego uszy tak ściśle przylegały do głowy, że zdawał się nie mieć ich w ogóle. Wyglądał kuriozalnie, ale - Szacki musiał to przyznać - szalenie sympatycznie. Jego głos był miły i ciepły, podobny to terapeutycznego głosu Rudzkiego, lecz bardziej aksamitny. Gdyby Szacki miał wybierać, komu opowiedzieć o swoich problemach, bez wątpienia wskazałby na Wróbla. Może, dlatego, że ten nie był zamieszany w morderstwo.

Szybko opuścili mikroskopijny gabinet lekarza w Instytucie Psychiatrii i Neurologii na Sobieskiego i przeszli korytarzem do sali konferencyjnej, w której lekarz mógł obejrzeć nagranie ustawienia na Łazienkowskiej. Zamienili ze sobą wszystkiego kilka słów. Mówił przede wszystkim Szacki, relacjonując Wróblowi śledztwo. Wyjaśnił też, dlaczego zamiast - jak to zwykle bywa - wystąpić z prośbą o pisemną opinię, nalegał na spotkanie.

- Być może to nagranie jest kluczem do zagadki zamordowania Telaka - powiedział. - Dlatego i tak zamówię u pana pisemną opinię do akt, ale teraz muszę wiedzieć jak najszybciej, co pan o tym sądzi.

- Pan prokurator odstaje od swoich niczym wzwód w klubie złotego wieku - powiedział terapeuta, zapalając światło w niewielkiej sali konferencyjnej, szpitalny odór mieszał się z zapachem kawy i świeżej wykładziny. Szacki zaczynał rozumieć, dlaczego wizja zaprotokołowania rozmowy z Wróblem budziła wesołość. - Rzadko gościmy przedstawicieli pańskiego urzędu. Sądzę, że każdy z was powinien porozmawiać z nami przed i po wydaniu opinii. Ale to tylko moje zdanie, skromnego ogrodnika odpowiedzialnego za uprawę warzyw w winnicy Pana.

Szacki już miał na końcu języka, że pacjentów w szpitalach psychiatrycznych powinno się indywidualnie leczyć, a nie grupowo przechowywać, ale wspomniał tylko, że o ile od wczoraj nic się nie zmieniło, to prokuratura nie cierpi na przerost zatrudnienia.

Terapeuta w skupieniu obejrzał nagranie. Kilka razy coś zanotował. Potem znalazł fragment, na którym Kwiatkowska i Kaim zbliżają się do krzeseł symbolizujących rodziców Telaka, Jarczyk jest w histerii, a sam Telak z wykrzywioną bólem twarzą wpatruje się w przestrzeń. Zatrzymał obraz.

- Proszę pytać - zachęcił, odwracając się do prokuratora.

- Dlaczego zatrzymał pan w tym momencie?

- Najpierw gra wstępna, potem szczytowanie. - Terapeuta pokręcił głową.

Szacki o mało, co nie powiedział automatycznie: „Mówi pan zupełnie jak moja żona”, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Był w pracy.

- Przede wszystkim chciałbym wiedzieć, czy ta terapia została przeprowadzona zgodnie z zasadami sztuki.

Wróbel odchylił się na krześle i splótł ręce za głową.

- Widzi pan, z ars therapeutica jest trochę tak jak z ars amandi. Ani nie ma jednego złotego sposobu, żeby każdą doprowadzić w trzy minuty do orgazmu, ani nie ma jednej pozycji, która by wszystkim odpowiadała.

- Staram się unikać pańskiej poetyki - Szacki zaczynał być wściekły - ale mimo to spytam: czy to był seks, czy gwałt?

- Na pewno nie gwałt - odparł Wróbel. - Odważny seks, ale raczej taki bez skórzanych strojów i policyjnych czapek. Widzi pan, teoretycznie w terapii ustawień powinno brać udział więcej osób. Mogę panu pożyczyć płytę z nagraniem ustawień prowadzonych przez samego Hellingera. Pełna sala, poza pacjentami dużo publiczności. Nigdy nie brakuje osób, żeby ustawić jakiegoś pociotka czy kochanka żony. Ale to, co zrobił pan Rudzki - zastąpienie krzesłami rodziców pacjenta w momencie, kiedy oni nie mieli już roli do odegrania - jest akceptowalne. Czasami faktycznie tak się robi, kiedy brakuje reprezentantów.

- Tutaj od początku były tylko cztery osoby - zauważył Szacki. - Czy to nie za mało? Wiadomo, że każdy ma rodziców, własną rodzinę, dziadków. Trudno chyba pracować w tak małej grupie?

- Może i trudno, ale trochę rozumiem Rudzkiego. Sam nie przepadam za tymi orgiami, czasami tylko zwierząt tam brakuje. Najbardziej lubię zabawiać się w grupach dziesięcioosobowych. Rudzki poszedł jeszcze dalej. Okej, nawet ciekawy eksperyment. I z tego, co widzę, pole działa, i to całkiem nieźle. Nie może pan zaprzeczyć.

Szacki nie zaprzeczył.

- Poza tym musi pan sobie zdawać sprawę, że doktor Cezary Rudzki nie jest nowicjuszem. Nie jest może tak powszechnie znany jak Eichelberger czy Ten-Którego-Imienia-Wymawiać-Już-Nie-Wolno, ale w środowisku to ważna postać. Nieraz eksperymentował z terapiami, które wydawały się równie niezłomne niczym popęd u szesnastolatka, i często odnosił zadziwiające rezultaty.

- Czyli że, pana zdaniem, nie popełnił żadnego błędu?

Jeremiasz Wróbel cmoknął, zmarszczył się i podrapał za uchem. Szacki pomyślał, że gdyby teraz zrobić mu zdjęcie i wysłać organizatorom wystawy kotów rasowych, na pewno zostałby zakwalifikowany.

- Moim zdaniem jeden poważny - powiedział w końcu. - To znaczy, widzi pan, ja bym to zrobił inaczej. Ale możliwe, że kolega Rudzki miał jakieś inne plany. Uznał, że wszystko zrobi na końcu.

- A konkretniej?

- Tak, przepraszam. Kiedy wyjaśniła się sprawa z rodzicami pacjenta, zanim do ustawienia wprowadzono jego bieżącą rodzinę, należało moim zdaniem wprowadzić zdania rozwiązujące. Przez to, że zostało to w stanie zawieszenia, dla pacjenta dalszy ciąg musiał być niewiarygodnie trudny. Gdyby zaprowadzono porządek w rodzinie pochodzenia, gdyby pacjent poczuł natychmiastową ulgę spowodowaną pogodzeniem się z rodzicami, gdyby od tej pory czuł, że nie jest wobec nich winien - w dalszą część terapii wkroczyłby silniejszy. Mało tego - jestem pewien, że pozostali uczestnicy poczuliby się lepiej i te straszne sceny nie miałyby miejsca.

Szacki nagle poczuł pustkę w głowie. Siedział, patrzył na Wróbla i był w stanie myśleć tylko o jednym: nic, znowu nic, żadnych postępów. Wszystko gra, wszystko w porządku, wszystko się zgadza. Tylko trup na podłodze z rożnem w oku jakoś do tego nie pasuje.

- Czy emocje działają po zakończeniu ustawienia? - zapytał w końcu.

- To znaczy? - Wróbel nie zrozumiał pytania.

- Jeśli pani Iks reprezentuje w czasie ustawienia namiętną kochankę pana Ygrek i spotka go po zakończeniu sesji w hotelowym lobby, to pójdzie z nim do łóżka?

Lekarz zastanawiał się długą chwilę.

- Ciekawe pytanie. Myślę, że nawet, jeśli nie były to jej emocje, to przeżywała je jak swoje. Wspomnienie zauroczenia, pociągu do Ygreka. Tak, oczywiście nie zaczęłaby się wić u jego stóp, jęcząc „zerżnij mnie”, ale gdyby zaczęli flirtować, to nie byłoby im trudno zdecydować się na seks. Tak sądzę.