Zostawił wózek, wziął Helkę za rękę i pobiegł na parking, pewien, że jego ukochana cytrynka stoi w płomieniach, bo wybuchł zbiornik od wiecznie szwankującej instalacji gazowej.
Stanął na miejscu dla inwalidów.
O maskę opierał się mały i chudy facecik w za dużej na niego czarnej kurtce z napisem Securitas. Szkoda, że nie Securitate. Domorośli faszyści, Szacki uważał, że noszenie przez osoby prywatne jakichkolwiek mundurów powinno być zabronione.
- Pozwoli pan, że nie skomentuję - wycedził trep.
- A pozwolę, kurwa, pozwolę - zgodził się Szacki, nie bacząc na obecność córki.
Przestawił samochód i wrócił do sklepu, gdzie jego wózka już nie było. Podejrzewał, że to zemsta grubasa, któremu ten wózek sprzątnął sprzed nosa.
Wrzucał do nowego kolejne dobra, starając się unikać natarczywych hostess z ich smażonymi na elektrycznym grillu kawałkami pierogów, i myślał, że wspólnym mianownikiem dla mieszkańców Warszawy nie było miejsce zamieszkania, zatrudnienia, a tym bardziej urodzenia. Była nim lepiej lub gorzej ukrywana agresja. Nie nienawiść, gdyż ta, nawet najbardziej absurdalna, zawsze będzie w pewien sposób racjonalna poprzez istnienie obiektu nienawiści. Wszechpolacy nienawidzą gejów, ale jeśli szczęśliwie jest się osobą heteroseksualną, można czuć się w towarzystwie ludzi Giertycha względnie bezpiecznie. Geje nienawidzą Lecha Kaczyńskiego, ale dopóki nie jest się Lechem Kaczyńskim, problem jest czysto akademicki. Agresja za to była skierowana przeciwko wszystkim.
Większość spraw, którymi zajmował się prokurator Szacki, była właśnie wynikiem bezsensownej agresji. Złości, która w pewnej chwili zmaterializowała się pod postacią napadu, gwałtu, zabójstwa, pobicia. Skąd to się brało? Z rozczarowania, że życie jest takie ciężkie, nudne i nieprzynoszące satysfakcji? Ze strachu, że za chwilę może być jeszcze ciężej? Z zawiści, że inni mają lepiej? Często się nad tym zastanawiał, ale nie potrafił sobie odpowiedzieć w przekonujący sposób na pytanie, skąd się bierze polska wściekłość.
Zakupy zabrały mu dwie godziny, był ledwo żywy ze zmęczenia. Miał wrażenie, że gdyby nie wózek, to by się przewrócił. Wstyd mu było, że wygląda jak wszyscy ci zombi pchający z wysiłkiem swoje sery, mydła, mięsa, zapachy do kibla i książki Dana Browna. Tak bardzo chciałby się od nich różnić, poczuć kimś wyjątkowym, zatracić, zapomnieć, odmienić, zakochać.
Na początek postanowił kupić sobie lody w smakach, których nigdy nie jadł: mango i snickers (jak kulka lodów może kosztować dwa i pół złotego, przecież to prawie dolar!). Oba były obrzydliwe, żałował, że nie wziął swoich ulubionych cytrynowych i truskawkowych.
Zamienił się z Helą, która na szczęście wzięła truskawkowe, i pomyślał, że fajnie jest mieć dzieci.
2
Patrzył na Teodora Szackiego, który stał z boku i uważnie obserwował żałobników. Przystojny mężczyzna, ale on wyglądał lepiej w jego wieku. Ponieważ miał pieniądze. Pieniądze dają luz i pewność siebie. Siłę, która nigdy nie będzie wynikać z urody lub pięknego charakteru.
Podobnie jak prokurator nie przyszedł do kaplicy - a raczej „domu przedpogrzebowego” cmentarza na Wólce, aby żegnać Henryka Telaka. Chciał przyjrzeć się żałobnikom, a przede wszystkim Szackiemu. Postąpił kilka kroków wzdłuż ohydnej betonowej ściany, aby go lepiej widzieć. Czy to był przeciwnik, którego należało się obawiać, czy też kolejny urzędnik, zbyt słaby, aby załapać się na radcostwo lub adwokaturę?
Nie wyglądał na słabego. Był wyprężony jak struna, zadziwiająco dobrze ubrany jak na utrzymanka budżetówki. Czarny klasyczny garnitur musiał być szyty na miarę. Albo jego właściciel idealnie wstrzelił się w asortyment. Szczerze w to wątpił, gdyż na ubraniu prokuratora na pewno były metki Wólczanki i Intermody, nie Bossa i Zegny. A jeszcze się taki nie urodził, który by wpasował się w fason polskich firm, wystarczyło obejrzeć drugoligowych polityków w telewizji. Na dodatek Szacki był dość wysoki, oceniał go na metr osiemdziesiąt pięć, i bardzo szczupły. Takim trudno było znaleźć nawet dżinsy w odpowiednim rozmiarze, a co dopiero dobrać garnitur z asortymentu przeznaczonego przede wszystkim dla małych tłuścioszków. On sam szył sobie garnitury na miarę w Berlinie, miał tam krawca, którego poznał jeszcze w latach osiemdziesiątych.
Do garnituru biała koszula w bardzo delikatne szare prążki i gładki grafitowy krawat. Pomyślał zgryźliwie, że chyba nie żona mu go wybierała, nie podejrzewał prawniczki z Urzędu Miasta o nadmiar gustu, zwłaszcza, że widział na zdjęciach, jak się nosiła. Przyjemna kobieta, ale ktoś jej powinien odradzić zwężające się ku dołowi spodnie przy takiej figurze.
- Był dobrym mężem, kochającym ojcem, prawym obywatelem - deklamował beznamiętnie młody ksiądz. Te słowa sprawiły, że mało nie parsknął śmiechem, musiał odkaszlnąć, aby ukryć gafę. Kilka głów zwróciło się w jego stronę, w tym Szackiego.
Spojrzał mu w oczy i wytrzymał spojrzenie.
Prokurator miał młodą twarz, choć nie można było nazwać jego urody chłopięcą. Raczej delikatnie męską. Łagodność rysów burzyły lekko zmarszczone brwi i nieprzyjemnie chłodne szare oczy. To nie była twarz człowieka, który się często uśmiecha. W lipcu kończył trzydzieści sześć lat, ale wiele osób dałoby mu mniej, gdyby nie gęste, kompletnie siwe włosy. Kontrastowały z czarnymi brwiami, nadając mu surowy i lekko niepokojący wygląd. Był idealnie monochromatyczny. Tylko czerń, szarość i biel, żaden inny kolor nie psuł kompozycji. W końcu, nie mrugając, prokurator odwrócił wolno wzrok, a on pomyślał, że ten urzędnik nie lubi kompromisów.
Pracownicy zakładu pogrzebowego, wyglądający mimo garniturów i rękawiczek na groźnych recydywistów, podnieśli energicznie trumnę i wynieśli z domu przedpogrzebowego. Mało, kto lubił to miejsce. Bezososobowe, lodowate, brzydkie charakterystyczną brzydotą współczesnej architektury. Jemu się podobało, ponieważ nie czuć tu było smrodu żadnej religii. Tylko komunalna śmierć, żadnych obietnic bez pokrycia. Odpowiadało mu to. Kiedyś myślał, że tak jak inni nawróci się na stare lata. Mylił się. We wszystko był w stanie uwierzyć, życie codziennie go zaskakiwało. Ale w Boga - nigdy.
Żałobnicy - nie więcej niż czterdzieści osób - odwrócili się w kierunku przejścia pośrodku pomieszczenia, czekając, aż wyjdzie rodzina. Za trumną ruszyli Jadwiga Telak z synem, poważni, ale niesprawiający wrażenia złamanych rozpaczą. Potem jacyś krewni, których nie rozpoznawał.
Dalsi, Henryk Telak był jedynakiem. Paru przyjaciół, wśród nich pracownicy Polgrafeksu oraz Igor, który spojrzał na niego i delikatnie skinął głową.
Kondukt zamykały osoby, które były dla niego najbardziej interesujące. Świadkowie śmierci Telaka, i nie tylko świadkowie, ponieważ był pewien, że jedno z nich było mordercą. Terapeuta Cezary Rudzki szedł obok Barbary Jarczyk, za nimi podążali Anna Kwiatkowska i Euzebiusz Kaim. Z drugiej strony przejścia całą czwórkę uważnie obserwował Teodor Szacki. Kiedy go minęli, prokurator dołączył do konduktu. Stanął obok niego i ramię w ramię wyszli z domu przedpogrzebowego. Uśmiechnął się. Kto by pomyślał, że spotkamy się wszyscy przy trumnie Henryka Telaka. Los jednak potrafi być dowcipny. Ciekawe, czy prokurator Teodor Szacki dowie się o żałobnikach tego samego, co on. Sądził, że nie. Miał nadzieję, że nie.
3