Выбрать главу

Zmarnowany czas. Czego się spodziewał po tym pogrzebie? Że jedno z nich przyjdzie w czerwonej koszulce z napisem „TO JA!”? Szacki wiedział, że to niezbyt grzecznie, ale po wyjściu z kaplicy pożegnał się szybko z wdową, obrzucił zimnym spojrzeniem czwórkę podejrzanych i uciekł na parking. Idąc betonową ścieżką, ciągle czuł na sobie spojrzenie starszego mężczyzny, który nie spuszczał go z oka przez całą ceremonię. Pewnie jakiś krewny, zastanawiający się, kim jestem, pomyślał.

Wsiadł do samochodu, włożył kluczyk do stacyjki, ale nie zapalił silnika. Znowu miał wrażenie, że coś mu umknęło. Przez ułamek chwili tam, w kaplicy, wydawało mu się, że widzi coś ważnego. Czuł coś bardzo nieokreślonego, delikatne łaskotanie w tyle głowy. W którym momencie mu się to zdarzyło? Pod koniec, zaraz po wyniesieniu trumny. Stał i był zaabsorbowany obserwującym go mężczyzną, który sprawiał wrażenie, jakby walczył ze sobą, aby się nie uśmiechnąć. Musiał mieć koło siedemdziesiątki, ale Szacki chciałby w jego wieku tak wyglądać - jak przystojniejszy brat Roberta Redforda - i móc pozwolić sobie na takie garnitury. Patrzył ukosem na mężczyznę, ludzie wychodzili z ławek i szli wolno środkiem - nazwijmy to - nawy. I wtedy coś zobaczył. Coś ważnego.

Zamknął oczy i oparł czoło o kierownicę, próbując wyobrazić sobie ten moment. Zimna sala, nierozpoznawalna dla niego muzyka poważna, ludzie idący noga za nogą. Rudzki obok Jarczyk, za nimi Kwiatkowska i Kaim. I to dziwne uczucie, jak deja vu, nagłe wyładowanie w neuronach. Dlaczego?

Nic. Nie miał pojęcia.

Wyjechał z parkingu przypominającego wielkością ten przed supermarketem, skręcił w Wóycickiego, a zaraz potem zatrzymał się obok Lasku Młocińskiego. Zamienił pogrzebowy garnitur na dżinsy i lnianą koszulę, nalał wody mineralnej na dłoń i potargał sobie trochę włosy. Spróbował uśmiechnąć się szelmowsko do bocznego lusterka. Tragedia. Jak Niemiec udający, że go śmieszy polski humor. Po chwili zastanowienia wrzucił do bagażnika fotelik Helci z tylnego siedzenia, zgarnął kilogram okruszków, słomkę od soczku w kartoniku i papierek po batoniku Milky Way. Wszystko z myślą o tym, że być może będzie ją potem musiał odwieźć do domu.

Tym razem przyszedł pierwszy. Usiadł w Szpilce na antresoli, przy stoliku pod ścianą. Lepsze miejsca były na małych tapczanikach przy oknach, przez które można było obserwować życie na placu Trzech Krzyży, ale bał się, że Monika usiądzie na tapczaniku obok niego i nie będzie wiedział, jak się zachować. I przypomniało mu się, że Weronika miała iść z Helą do parku Ujazdowskiego. Wolałby, żeby go tutaj nie zobaczyły. Monika przyszła chwilę później. Ubrana w malutkie kolczyki z bursztynami, obcisły czarny top na ramiączkach i długą spódnicę w kwiaty. I sandały na obcasie z rzemyczkiem fantazyjnie oplatającym łydki. Stanęła w drzwiach kawiarni, zdjęła ciemne okulary i mrużąc oczy, rozejrzała się po wnętrzu. Kiedy go dostrzegła na antresoli, uśmiechnęła się i pomachała wesoło ręką. Wydała mu się śliczna i świeża. Automatycznie odpowiedział uśmiechem, znacznie mniej wymuszonym niż ten ćwiczony przed wstecznym lusterkiem, i pomyślał, że od lat jedyną kobietą, która tak się cieszy na jego widok, jest jego córka. Nikt inny.

Wstał, kiedy podeszła do stolika. Przywitała się i cmoknęła go w policzek.

- A teraz proszę wyjaśnić wysokiemu sądowi - powiedziała, marszcząc brwi. - Dlaczego oskarżony wybrał najbardziej depresyjny stolik w najciemniejszym kącie tego poza tym rozświetlonego promieniami czerwcowego słońca lokalu, hm?

Roześmiał się.

- To był impuls, nie wiedziałem, co robię. Kiedy odzyskałem przytomność, już tam siedziałem. Przysięgam, że to nie moja wina. Policja mnie wrobiła.

Usiedli na kanapie przy oknie z pięknym widokiem na kościół Świętego Aleksandra. Chodnikiem przechodziło kilkunastu chłopaków w czarnych koszulkach z napisem „Zakaz pedałowania” i grafiką przedstawiającą przekreślonych dwóch ludzików uprawiających seks od tyłu. Zapewne chodziło o homoseksualistów. Nagle zaczęli skandować:

- Chłopak i dziewczyna, normalna rodzina!

Szacki pomyślał, że sami wyglądają na bandę pedziów - grupa mężczyzn w obcisłych koszulkach podniecających się nawzajem głupawymi hasłami - ale zachował spostrzeżenie dla siebie.

Skłamał, że jadł obfite śniadanie, bojąc się wysokiego rachunku. W końcu zamówił kanapkę z oscypkiem, a ona pierogi ze szpinakiem. Potem dwie kawy. Rozmawiali trochę o pracy i o tym, dlaczego jest taka beznadziejna, uraczył ją kilkoma zabawnymi historyjkami o kolegach z prokuratury. Potem zmusił się, aby powiedzieć komplement. Pochwalił jej buty i od razu skarcił się w myślach, że wychodzi na jakiegoś cholernego fetyszystę. To przez tego Ruska, który raczy mnie w kółko swoimi fantazjami - wytłumaczył sobie.

- Podobają ci się? - zapytała, podnosząc spódnicę i kręcąc stopą na wszystkie strony, aby mógł dokładnie obejrzeć sandały. Potwierdził i pomyślał, że ona ma bardzo zgrabne stopy i że cała scena jest szalenie sexy.

- Szkoda tylko, że nie można ich zrzucić jednym ruchem - westchnęła. - Te rzemyki musiał wymyślić jakiś mężczyzna.

- Mądry facet. Wiedział, co robi wrażenie.

- Dzięki. Cieszę się, że osiągnęłam zamierzony efekt.

Do kawiarni przyszedł Krzysztof Ibisz. Wbiegł na antresolę i rozejrzał się nerwowo. Szacki uznał, że to wstyd rozpoznać Ibisza - co innego Jerzego Pilcha czy Tadeusza Mazowieckiego - więc udawał, że go nie zauważa. Wypytywał Monikę o jej pracę. Nie był tak naprawdę zainteresowany opowieściami o redaktorze z Gorzowa, który wykorzystywał każdy pretekst, aby jej zajrzeć w dekolt, przez co musiała poprawiać artykuły po kilka razy i wysłuchiwać tyrad o osi tekstu. Stwierdził, że lubi jej słuchać. Patrzył, jak gestykuluje, poprawia włosy, oblizuje wargi, bawi się łyżeczką do kawy - miał wrażenie, że usta stanowią mało istotny element komunikacji - dziewczyna zdawała się mówić każdym swoim mięśniem. Przypomniał sobie, że jak mężczyzna patrzy na usta kobiety, oznacza to, iż chce ją pocałować, więc szybko przeniósł uwagę na oczy. Od razu pomyślał, że są jakieś zasady rządzące patrzeniem w oczy. Trzeba patrzeć tylko tak długo, aby okazać uwagę, ale nie zbyt natarczywie. Skąd mu przychodzą do głowy te bzdury?

Nagle przerwała.

- Powiem ci coś - wskazała na niego łyżeczką do latte i wygrzebała z wysokiej szklanki resztkę piany. - Tylko się nie śmiej. Albo nie, przecież ja cię w ogóle nie znam. Albo tak, w końcu to w pewien sposób dotyczy ciebie. Sama nie wiem.

- Chcesz, żebym cię przesłuchał?

Znowu mało nie spalił się ze wstydu, a ona znowu się roześmiała.

- Widzisz, chciałabym napisać książkę. Powieść.

- Zdarza się w najlepszej rodzinie.

- Ha, ha. Zdarza się każdemu absolwentowi i prawie absolwentowi polonistyki. Ale mniejsza. Chciałabym napisać książkę o prokuratorze.

- Kryminał?

- Właśnie nie, obyczajowa. Tylko bohaterem byłby prokurator. Kiedyś mi to przyszło do głowy, ale jak się ostatnio spotkaliśmy, to pomyślałam, że to naprawdę niezły pomysł. Co ty na to?

Nie miał pojęcia, co powiedzieć.

- I ten prokurator...

- Oj - machnęła ręką. - To długa historia.

Spojrzał dyskretnie na komórkę. Chryste! Siedział tutaj już półtorej godziny. Jeśli ich znajomość się rozwinie, będzie musiał, co trzy dni kogoś mordować, aby jakoś uzasadnić wobec Weroniki te nieobecności. Obiecał Monice, że z chęcią wysłucha fabuły i równie chętnie pozwoli się wykorzystać. Opowie o wszystkim, co będzie chciała wiedzieć. Ale nie dziś.

Kiedy kelnerka przyniosła rachunek, sięgnął po portfel, ale powstrzymała go.

- Daj spokój. To miłe, ale ty płaciłeś ostatnio, a ja jestem feministką, pracuję w prawie prywatnej firmie za prawie godziwe pieniądze, no i muszę cię trochę skorumpować, żebyś był chętny do współpracy.