Szacki kupił butelkę wody, żeby przepłukać usta po kawie o smaku mokrej ścierki. Albo zaparzyli zbożową, albo nie myli ekspresu od kilku lat. A może jedno i drugie.
- I jaka jest nieoficjalna opinia pana Leszka?
- Nie masz pojęcia, jaki to świr, byłem kiedyś u niego w domu, nie pamiętam, po co. Ma dwa pokoje w bloku na Ursynowie, ale dziecko śpi razem z nimi, bo drugi to pokój odsłuchowy. Stołeczek i nic więcej, wszystkie ściany i sufit wyłożone wytłoczkami do jajek, tymi dużymi, kwadratowymi.
- Oleg, zmiłuj się, mam kupę pracy, a mogę mieć jeszcze więcej. Opinia.
Kuzniecow zamówił kolejną kawę.
- Zaczekaj, nie będziesz żałował.
- Będę - powiedział z rezygnacją Szacki.
- Jak myślisz, czego on tam słucha?
- Nie muzyki, skoro pytasz.
- Żony.
- Grzeczny technik. To już koniec?
- Nie. Słucha, jak jego żona ma orgazm.
Kuzniecow przerwał i spojrzał na niego z triumfem.
Szacki wiedział, że powinien go teraz dźgnąć celną złośliwością i zakończyć temat, ale nie mógł powstrzymać ciekawości.
- No, dobra, wygrałeś. Chcesz powiedzieć, że pieprzą się na tych wytłoczkach?
- Prawie. Każe jej się masturbować w tym pokoju i nagrywa jej jęki. Nie może być żadnych zakłóceń.
Szacki pożałował, że nie zakończył tematu.
- Ostatnie pytanie, po co miałby to robić?
- Dla kasy. Ma taką teorię, że kobieta w czasie szczytowania wydaje z siebie bardzo specjalny dźwięk, częściowo poza progiem słyszalności. Chce ten dźwięk zsyntetyzować, opatentować i sprzedawać ludziom do reklam. Rozumiesz? Leci sobie reklama żywca w telewizji, prawie jak to, prawie jak tamto, a ty nagle wariujesz z podniecenia, bo w reklamówkę jest wmontowane to nagranie. Potem idziesz do sklepu, widzisz to piwo i od razu ci staje. I co? Kupisz warkę? Możesz się śmiać, ale coś w tym jest.
- Nawet wiem, co. Dramat dziecka, które musi spać z rodzicami.
Kuzniecow pokiwał głową, zastanawiając się zapewne, czy on też mógłby ubić interes na szczytujących reklamach, i wyjął notes z kieszeni kamizelki.
- Leszek jest pewny na dziewięćdziesiąt procent, że głos mówiący „tatusiu” należy do Kwiatkowskiej. Warszawski akcent, charakterystyczna intonacja, zbliżona trochę do francuskiej - być może dziewczyna kiedyś we Francji mieszkała - i lekko bezdźwięczne „r”. Na dziewięćdziesiąt procent tylko, dlatego, że materiał porównawczy był roboczy. Telakową wykluczył zdecydowanie, Jarczyk właściwie też, choć tutaj znalazł więcej cech wspólnych. Twierdzi, że obie - Kwiatkowska i Jarczyk - muszą być warszawiankami, co najmniej w drugim pokoleniu, i to ze Śródmieścia. Mają też podobną barwę głosu, dość wysoką.
Szacki podniósł brwi.
- Nie żartuj. Nie wmówisz mi, że można poznać po akcencie, czy ktoś jest z miasta, czy z Pragi.
- Też się dziwiłem. Na pewno nie wtedy, kiedy mieszkasz tu kilka lat, ale jeśli już twoi dziadkowie tu mieszkali - wtedy tak. Niezłe, co nie?
Szacki przytaknął automatycznie, zastanawiając się, czy jego córka mieszkająca od urodzenia na Pradze nabawiła się już proletariackiej wymowy prawej strony Wisły
Porozmawiali jeszcze chwilę o śledztwie, ale Kuzniecow nie miał wiele do powiedzenia. Dopiero dziś spotka się z doradcą finansowym Telaka, wysłał też człowieka, aby odnalazł znajomych Telaka z technikum i politechniki i wypytał o dawne miłości. Pokłócili się na koniec, kiedy Szacki poprosił policjanta o jak najszybsze odnalezienie akt dochodzenia z 1987 roku.
- Nie ma mowy - żachnął się Kuzniecow, jedząc drożdżówkę z budyniem. - Po prostu nie ma, kurwa, mowy.
- Oleg, proszę.
- Napisz pismo do komendanta. Zawsze byłeś upierdliwy, ale w tym śledztwie przechodzisz sam siebie. Spisz sobie na kartce wszystko, czego do tej pory ode mnie zażądałeś i sam zobaczysz. Nie ma mowy. Albo wystosuj podanie do archiwum KSR Za trzy tygodnie wszystko będzie gotowe. Ja się tym zajmować nie będę.
Szacki poprawił mankiety koszuli. Zdawał sobie sprawę, że Kuzniecow miał rację. Lecz intuicja podpowiadała mu, że trzeba to sprawdzić jak najszybciej.
- Ostatni raz, obiecuję - powiedział.
Kuzniecow tylko wzruszył ramionami.
- Masz szczęście, że akurat mój kumpel pracuje w archiwum - mruknął w końcu.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? - pomyślał Szacki.
2
Janina Chorko wyglądała - na szczęście - brzydko jak zwykle. Tym razem umiejętnie podkreśliła totalny brak urody za pomocą czarnych spodni zaprasowanych w kant i szarej dzianej bluzki ozdobionej monstrualnej wielkości broszką ze skóry. Mógł się rozluźnić i patrzeć jej w oczy w czasie rozmowy.
- Czasami odnoszę wrażenie, panie prokuratorze - cedziła beznamiętnie, patrząc na niego jak na odstający kawałek tapety - że pan z kolei odnosi wrażenie, że cieszy się u mnie jakimiś specjalnymi względami. Otóż jest to wrażenie mylne.
Szacki był szczęśliwy. Gdyby znowu postanowiła być zalotna i patrzyła na niego znacząco, musiałby zmienić pracę. Co za ulga.
- Środa - powiedział.
- Niby, dlaczego? - zapytała.
- Z kilku powodów... - zaczął, ale zawiesił głos, bo w gabinecie zabrzmiało pikanie sygnalizujące nadejście SMS-a. Zapomniał wyciszyć telefon.
- Proszę sprawdzić. Może to ktoś przyznał się do winy - wyszczerzyła się złośliwie.
Sprawdził. „Wiem, że to głupie, ale od wczoraj bardzo polubiłam swoje nowe buty. Zgadnij, dlaczego. Kawa? Mo”.
- Prywatne - powiedział, udając, że nie zauważa jej miny. - Po pierwsze, muszę mieć jeszcze dwa dni, żeby pogrzebać w sprawie Telaka, po drugie, muszę się przygotować do procesu Glińskiego, a po trzecie, mam tonę papierkowej roboty.
- Każdy ma, niech mnie pan nie rozśmiesza.
- Po czwarte, nie sądzę, żeby przy tej sprawie musiało pracować tyle osób - powiedział, starając się, aby zabrzmiało to możliwie najdelikatniej.
Chorko spojrzała za okno, wydęła górną wargę i pyknęła cicho.
- Udam, że tego nie słyszałam - oświadczyła, nie patrząc na niego - inaczej musiałabym uznać, że kwestionuje pan sposób, w jaki kieruję pracą prokuratury. Lub też, że podaje pan w wątpliwość kompetencje swoich kolegów. A przecież nie to miał pan na myśli?
Nie odpowiedział.
Uśmiechnęła się.
- Niech będzie środa. I ani godziny dłużej.
Barbara Jarczyk pojawiła się w jego pokoju puntuałnie o jedenastej. Zamrugał oczami, znowu coś go zaswędziało w głowie. Deja vu. Barbara Jarczyk wyglądała idealnie tak samo jak przed tygodniem. Z kolczykami włącznie. Pomyślał, że być może codziennie ubiera się inaczej, ale trzyma się tygodniowego cyklu.
Zadał kilka rutynowych pytań. Czy coś się wydarzyło, czy przypomniała sobie jakieś fakty, o których nie powiedziała wcześniej, czy miała kontakt z Kaimem, Kwiatkowską lub terapeutą Rudzkim. Na wszystkie pytania odpowiadała krótkim „nie”. Wspomniała jedynie, że w czwartek w błahej sprawie odwiedził ją ktoś z policji. Nie zrozumiała celu tej wizyty.
- Policja bierze pod uwagę wszystkie tropy, było to zapewne rutynowe sprawdzenie - skłamał, uznając, że nie musi wiedzieć o badaniach fonoskopijnych. - Niestety, musi się pani pogodzić, że do czasu zakończenia śledztwa takie wizyty mogą się zdarzać nawet dość często.
Skinęła głową. Bez entuzjazmu, ale ze zrozumieniem.
- Czy używa pani środków nasennych? - zapytał.
Zmarszczyła brwi, zastanawiając się zapewne, dlaczego chce to wiedzieć.
- Czasami - odpowiedziała po chwili. - Teraz dość rzadko, ale kiedyś byłam praktycznie uzależniona, musiałam łykać pastylkę, co noc.