Выбрать главу

- Przepraszam, ale nie rozumiem.

- To ja przepraszam, zebrało mi się na żarty - spojrzał na zegarek. Już był spóźniony. - Mam jeszcze prośbę: chciałbym przesłuchać kasety z nagrań terapii indywidualnej Henryka Telaka. Może mi pan je jutro dostarczyć przed południem?

- Przecież już chyba panu wspominałem, że terapia nie była nagrywana.

- Wtedy nie wiedziałem, że pan kłamie. Da mi pan te kasety czy mam zadzwonić po policję i razem pojedziemy przeszukać pana mieszkanie?

- Proszę uprzejmie. Może pan nawet zerwać klepkę. Jeśli znajdzie pan, choć jedną kasetę z zapisem terapii Telaka, oddam panu roczne dochody.

- Niestety, nie wolno mi wziąć od pana nawet dziesięciogroszówki. Ustawa o prokuraturze.

Nawet, jeśli Rudzkiego zmartwiła ta informacja, to nie dał tego po sobie poznać.

- W takim razie proszę odpowiedzieć na jedno pytanie. I zaznaczam, że to protokołowane przesłuchanie i jest pan zobowiązany mówić prawdę. Inaczej może pan później zostać oskarżony o składanie fałszywych zeznań.

- Pouczył mnie pan już wcześniej.

- Wiem, ale zauważyłem, że czasami nie dosłyszy pan tego, co mówię. Czy Henryk Telak opowiadał panu o miłości z dawnych lat, ze studiów, być może o kochance z okresu, kiedy był już żonaty? O kimś bardzo ważnym, kto być może - choć niekoniecznie - zginął tragicznie? Albo z kim Telak rozstał się w dramatycznych okolicznościach?

Mężczyzna po drugiej stronie biurka zdjął okulary, przetarł je irchą wyciągniętą z kieszeni marynarki i ułożył starannie na nosie. Szacki pomyślał, że ostatnio przesłuchiwał samych okularników. Jarczyk i Kwiatkowska też miały wadę wzroku.

- Nie, nigdy o takiej kobiecie nie wspominał - powiedział, patrząc Szackiemu w oczu, a prokurator zdziwił się, gdyż spojrzenie świadka było pełne smutku. - I nie wierzę, aby taka kobieta istniała. Henryk Telak kochał tylko swoją Jadzię i nikogo więcej. Nawet córki nie kochał tak jak jej. Kochał ją tak, że prawdopodobnie ani pan, ani tym bardziej ja nigdy nie zaznamy takiej miłości. I być może powinniśmy podziękować za to Bogu.

5

Było dziesięć po czwartej. Prokurator Teodor Szacki szybko maszerował Żurawią, zacienionym drzewami chodnikiem po stronie urzędu geodezyjnego. W podcieniach budynku po drugiej stronie ludzie siedzieli przy stolikach knajp, które powstały tu ostatnimi laty. Jedna z nich, włoska Compagnia del Sole, należałaby do jego ulubionych, gdyby mógł sobie pozwolić na bywanie w niej częściej niż raz na rok. Tak rzadko jadał na mieście, że trudno mu mówić o jakiejkolwiek ulubionej knajpie, nie licząc kebabiarni przy Wilczej. Znał wszystkie okoliczne tureckie fast foody i akurat w tej dziedzinie był ekspertem. Bar Emil był jego zdaniem najlepszą kebabodajnią w Śródmieściu. Ale wątpił, żeby tą informacją mógł zrobić wrażenie na którymkolwiek z jadających lunche po czterdzieści złotych.

Zwolnił, nie chciał dojść do Szpilki zziajany. Przebiegł na drugą stronę ulicy na wysokości wydziału etnografii UW, kiedy zadzwonił Kuzniecow.

- Tylko szybko, śpieszę się na spotkanie.

- Czy twoja żona wie o tej konferencji?

Pomyślał, że dopóki Kuzniecow pracuje w stołecznej policji, on nigdy nie odważy się popełnić przestępstwa.

- Naprawdę się śpieszę.

- Syn Telaka i jego mama nie muszą się martwić o koszty operacji za granicą. Nasza wdowa odziedziczy około miliona w gotówce i dostanie pół miliona z polisy ubezpieczeniowej. Stoisz jeszcze?

- Nie, zwinąłem się w kłębuszek na chodniku. Facet szefował dobrze prosperującej firmie, przez lata odkładał, ktoś za niego dobrze inwestował. Wszystko się zgadza. A co do ubezpieczenia, to skoro taki żebrak jak ja jest ubezpieczony na sto tysięcy, to, co dopiero on. Powiedzmy, że płacił pięćset złotych składki miesięcznie. Myślisz, że przez to nie miał, za co zatankować swojego mesia? Daj spokój. Coś jeszcze?

- W archiwach KSP nie ma śladu po Kamilu Sosnowskim i jego zabójstwie, poza odnotowaniem tego w książce zgłoszeń i repetytorium. Akta wyparowały.

- Może twój kumpel nie potrafi szukać?

- Mój kumpel pracuje tam od siedmiu lat, nie było jeszcze sprawy, której nie znalazłby w pół godziny.

- Co to może znaczyć?

- Nic. Ktoś pewnie kiedyś pożyczył „na chwilę”, tak bardzo na chwilę, że nawet tego nie odnotowano, potem zapomniał, akta leżą w jakiejś zapomnianej szafie w pałacu Mostowskich. Bywa. Ale jak masz dziś wolny wieczór, możesz odwiedzić milicjanta, który zajmował się tą sprawą, jesteście sąsiadami.

- A gdzie mieszka?

- Na Młota.

- Dobra, wyślij mi namiary SMS-em, może do niego wpadnę. A jak nie, to ty idź jutro albo wyślij kogoś od was. Ja naprawdę nie powinienem się zajmować takimi sprawami. Przepraszam, Oleg, muszę kończyć. Zadzwonię.

- Pozdrów ją ode mnie.

- Pozdrów mnie w dupę.

Dwadzieścia po czwartej. Wchodził do kawiarni, wyobrażając sobie skwaszoną minę szykującej się już do wyjścia Moniki, kiedy telefon zadzwonił ponownie. Tym razem Kotek. Westchnął, odebrał i cofnął się w stronę Brackiej.

- Gdzie jesteś?

- Na ulicy - burknął - byłem coś zjeść, teraz wracam do roboty.

Piękne zdanie. Jedna trzecia prawdy, jedna trzecia półprawdy - wcześniej faktycznie był coś zjeść - i jedna trzecia wierutnego kłamstwa. Cóż za gratka dla aksjologa.

- Błagam, odbierz Helcię z przedszkola. Ja muszę zostać, mamy zebranie, jutro jest bardzo ważny proces, chodzi o grube miliony. Jak wyjdę, to mogę już nie wracać.

Odsunął komórkę od głowy, przykrył ją dłonią i głośno zaklął. Przechodząca obok przyjemna, obfita blondynka, pchająca przed sobą spacerowy wózek z bliźniakami, spojrzała na niego z politowaniem.

- A twoja mama?

- Dzwoniłam do nich, pojechali rano do Wyszkowa do znajomych i jeszcze tam siedzą. Nie ma szans. Błagam, Teo, powiedz, że nie przesłuchujesz właśnie seryjnego mordercy...

- Okej, okej, do której trzeba ją odebrać?

- Przedszkole jest czynne do wpół do szóstej, ale proszę, spróbuj...

- Spróbuję - wpadł jej w słowo. - Nic się nie martw. Muszę kończyć. Buzi.

- Pa, dzięki.

Dwadzieścia pięć po czwartej. Wbiegł spanikowany do Szpilki, zapominając o trzymaniu fasonu. Na dole jej nie było. Spojrzał na antresolę - też nie. Poszła. Świetnie. Tyle, jeśli chodzi o jego flirty z młodymi atrakcyjnymi kobietami. Powinien sobie znaleźć czterdziestoletnią mężatkę znudzoną swoim starym, nieoczekującą już od życia wiele, i wpadać do niej, kiedy małżonek pojedzie już do swojego klimatyzowanego biura, a dzieci wyjdą do szkoły. Przysługa za przysługę, czysta sytuacja. Ale przynajmniej Helcia nie będzie ostatnim dzieckiem odebranym z przedszkola. Wiedział aż za dobrze, jak to jest. Siedzisz na podłodze, bawisz się bez przekonania, podskakujesz za każdym razem, kiedy otwierają się drzwi wejściowe. Pani wściekła czyta gazetę przy biurku i patrzy, co chwila na zegarek. No, kiedy przyjdzie ten tata, no, kiedy? Oj, nie popisał się dzisiaj ten nasz tata.

Odwrócił się i zderzył z Moniką.

- Jesteś nieprzytomny, Teodorze - roześmiała się.

- Biegasz w te i wewte, w ogóle mnie nie zauważasz. Chyba nie myślałeś, że w taki dzień będę siedziała w środku? Za mało ludzi by mnie tam widziało - to mówiąc, okręciła się na obcasach tych samych butów, które wczoraj komplementował.

Pomyślał, że musi odszczekać wszystko, co mówił o jej figurze. Nogi nie były krzywe, ramiona za szerokie, a piersi za małe. Wszystko wydało mu się w niej absolutnie perfekcyjne i nie mogła to być jedynie zasługa cienkiej lnianej sukienki. Rozciętej we wszystkich miejscach, gdzie powinna być rozcięta. Przypomniała mu się radziecka bajka, w której chciano sprawdzić mądrość bohaterki, każąc jej przyjść do zamku jednocześnie ubraną i nieubraną. Sprytna dziewczyna przybyła odziana jedynie w sieć rybacką. Monika, stojąc pod słońce, wydawała się ubrana w niewiele więcej. Kiedy usiedli przy stoliku, ciągle mógł odróżnić zarys jej ciała i białej bielizny.